Ptasia linia

Z obserwowaniem ptaków jest tak, że na początku dzielimy je na wróble i wrony, a żeby spotkać wymarzonego bielika ruszamy do Białowieży albo nad Biebrzę. Po kilku latach okazuje się, że nawet siedząc z nosem przy oknie można zobaczyć kilkadziesiąt gatunków ptaków, a na bieliki najwygodniej jeździ autobusem miejskim. Witajcie w Wawrze – prawdopodobnie najbardziej ptasiej dzielnicy Warszawy.

Z obserwowaniem ptaków jest tak, że na początku dzielimy je na wróble i wrony, a żeby spotkać wymarzonego bielika ruszamy do Białowieży albo nad Biebrzę. Po kilku latach okazuje się, że nawet siedząc z nosem przy oknie można zobaczyć kilkadziesiąt gatunków ptaków, a na bieliki najwygodniej jeździ autobusem miejskim. Witajcie w Wawrze – prawdopodobnie najbardziej ptasiej dzielnicy Warszawy.

Mysikrólik (Regulus regulus) fot. Jacek Wiśnicki

Najcenniejszym przyrodniczo terenem jest oczywiście dzika Wisła z jej łachami i lasami łęgowymi na brzegu. Gdyby spojrzeć na mapę Polski oczami ptaka, zobaczylibyśmy, że Wisła jest wielką ptasią autostradą służącą do migracji północ-południe. O ile więc stali mieszkańcy wawerskich brzegów są z grubsza znani i opisani, o tyle nigdy nie wiadomo czy przypadkiem nie postanowi zatrzymać się tu na krótki odpoczynek bardziej egzotyczny gość. Podczas jednej z wycieczek wzdłuż Wisły na wysokości Falenicy i Nadwiśla spotkałem jednocześnie rybołowa i sokoła wędrownego. Ich łączną populację szacuje się w Polsce na nie więcej niż 40 par. Częstym gościem, zwłaszcza przy niskim stanie wody, jest bocian czarny, pojawia się bekas kszyk, biegają różnej maści biegusy i… długo jeszcze można by wymieniać ciekawostki ornitologiczne warszawskiej Wisły, ale nie o tym chciałem napisać w swoim pierwszym ptasim artykule. Bo choć przedzieranie się przez bagna o świcie w poszukiwaniu ptasich rarytasów ma swoje uroki, najwięcej radości sprawiają mi ostatnio zaskakujące spotkania w okolicach mojego domu. Od kilku lat notuję każdy spotkany w naszej dzielnicy gatunek. Pomijam Mazowiecki Park Krajobrazowy i wspomnianą Wisłę. W tej chwili na liście jest ponad 50 gatunków. Ostatni, który dopisałem jest też najmniej pozorny. Nie jest szczególnie rzadki, ale spotkanie z nim oko w oko, zawsze wywołuje uśmiech. A tym razem spotkanie było w dodatku bliskie. Prawdopodobnie przegapiłbym bandę niezwykle ruchliwych mysikrólików, bo o nich mowa, gdybym akurat nie spędzał soboty na dachu, próbując załatać przeciek przy kominie. Tuż za krawędzią dachu, wyrastał czubek okazałej tui sąsiada i to właśnie na niej szalało kilka drobniutkich ptaków. W pewnym momencie jeden z samców zatrzymał się na wysokości moich oczu. Był to ułamek sekundy, który mi wystarczył na rozpoznanie gatunku, a jemu na wydanie ostrzegawczego odgłosu, który poderwał do lotu stadko. Z dołu bym ich nie wypatrzył, a sąsiedztwo falenickiego bazaru skutecznie zagłuszało cieniutkie głosy. Według wielu źródeł jest to najmniejszy polski ptak, ważący w porywach 7 gramów. Co ciekawe te drobiny migrują na spore odległości i regularnie przelatują przez Bałtyk uciekając przed zimą. Po takim locie, wycieńczone, ważą ledwie 4 gramy, czyli tyle co łyżka stołowa cukru. Tyle też w nich słodyczy, o czym niech zaświadczy to niewyraźne zdjęcie. Na tak ruchliwego malca trzeba naprawdę szybkiej migawki. Tymczasem jesień przerzedza korony drzew, niedługo zapełnią się karmniki, ptaki w poszukiwaniu pokarmu i ciepła, rozpoczną częstsze wizyty w centrach miast. Zaczyna się idealny czas na ornitologiczne obserwacje blisko domu, o których zamierzam korzystając z gościnnych łam „Gazety Wawerskiej” pisać regularnie.