Pić!

Majowy weekend. Kolejny ­dzień, kiedy nie spadł zapowiadany w prognozach deszcz. Susza stała się faktem. Widać ją już wszędzie: liście zaczynają spadać z drzew, jakby był sierpień, trawniki wysychają, wiatr zwiewa górną warstwę gruntu, zostawiając twardą, zbitą glebę, spada ciśnienie w ogrodowym wężu, co dobitnie świadczy o poziomie wód gruntowych.

To bardzo trudna sytuacja dla naszych ogrodów. Jak im pomóc? Podlewamy. Stoimy z wężem i polewamy rośliny, przez co jesz­cze bardziej im szkodzimy, bo pod­le­wa­my zbyt często i za krótko, w wyniku czego korzenie zamiast w dół, ku wodzie gruntowej, zwracają się ku górze tam, gdzie zrosiliśmy może milimetr, może dwa milimetry gruntu. Takie podlewanie dobre jest dla samopoczucia ogrodnika, kto nie lubi stać z sikającym wodą wężem, poprawia też mikroklimat ogrodu. Rośliny niestety osłabia.

Wody jest mało i będzie z każdym rokiem coraz mniej. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, zasoby wody w Polsce kurczą się, są jednymi z najmniejszych w Europie, a gospodarka wodna ko­lej­nych rządów urąga zdrowemu rozsądkowi. Nie ma planu za­trzy­my­wa­nia wody, za to wciąż się mówi o melioracji, czyli dodatkowym osuszaniu. Tyl­ko patrzeć, jak woda zacznie być racjonowana i niczym w Kalifornii otrzymamy pewnego dnia zakaz stosowania jej do podlewania ogro­dów.

Co zatem zrobić na własnym pod­wór­ku? Pierwsze, o czym po­win­niś­my pomyśleć podczas su­szy, aby pomóc nasadzeniom w naszych ogrodach, to ściół­ko­wa­nie. Wszys­cy wiedzą, że dla urody rabat warto je podsypywać korą. Kora tworzy barierę zatrzymującą wodę w ziemi, a dodatkowo jeszcze rozkładając się, użyźnia podłoże. Im żyźniejsze podłoże, tym więcej wody jest w stanie zatrzymać podczas deszczu. Rekordzistami są tu spróchniałe pnie, które chłoną wodę jak gąbka. Choć brzmi to dziwnie, krótkie i nagłe niemal tropikalne ulewy, które zastąpiły u nas padające wiosną obfite deszcze, nie wsiąkają w wysuszoną glebę, zwłaszcza w tę piaszczystą, tak częstą w Wawrze, tylko zbierają się w kałuże i spływają do kanalizacji.

Zatem ściółkujmy! Ale ściółka to nie tylko kora, ściółką mogą być ścięte w ubiegłym roku wysokie trawy, świeżo skoszona, zielona trawa, wyrwane z rabaty chwasty, zmielone lub drobno pocięte gałązki, szyszki, wreszcie zeschnięte liście, które tak hojnie wy­sta­wia­my przed nasze bramy w dniach odbierania odpadów zie­lo­nych, pozbawiając się tym samym cennych przyszłych składników gleby, które mogłyby ją użyźnić i pomóc roślinom w utrzymaniu wilgotności podczas suszy. Jeśli mamy pod krzakami więcej miej­sca, ściół­ko­wać możemy rów­nież gazetami (bez kolorowych wkła­dek!). Gazety przysypujemy następnie warstwą trawy, kompostu, a nawet zgrabionych spod sosny igieł. Papier szybko się rozłoży, ponieważ za­wie­ra celulozę wykorzystywaną przez dżdżownice do budowy jajeczek, przy okazji gazety powstrzymają też rozrost chwastów. Taka rabata nie wygląda może tak efektownie, jak posypana korą, pamiętajmy jednak, że ściółka zostanie wkrótce zasłonięta przez rozrastające się rośliny, a te odwdzięczą się nam za troskę pięknym i bujnym wzrostem!

Czasem widzi się w ogrodach wysypane pod roślinami niewielkie kamyki. Spełniają one podobną rolę, co kora i ściółka z resztek roślin. Wygląda to ładnie, zwłasz­cza tuż po urządzeniu ogrodu. Kamyki nagrzewają się i ocieplają mikroklimat ogrodu nocą, zaś para wodna, która wniknęła pomiędzy nie skrapla się i wsiąka w glebę. Mam takie dwa miejsca, jednak zdecydowanie nie polecam tego sposobu, ponieważ między kamienie dostaje się też duża ilość materii organicznej, ziemi, liści, nasion i bardzo trudno tak urządzone miejsce utrzymać w pierwotnym estetycznym wyglądzie. Sądzę, że kamienie służą jedynie dobremu samopoczuciu projektanta ogrodu, który po zrobieniu zdjęcia do swego portfolio, kiedy są jeszcze białe i lśniące, przestaje się interesować ich dalszym losem, kłopot zos­ta­wia­jąc właścicielom ogrodu.

Jeśli nie mamy w ogro­dzie roz­pro­wa­dzo­ne­go na­wad­nia­nia kro­pel­ko­we­go, to aby dla po­trzeb na­szych roślin uratować chociaż tro­chę deszczu, warto zainstalować obok rynien pojemniki na deszczówkę. Postawione na podwyższeniu (np. z cegieł), za­opa­trzo­ne w kranik mogą stanowić bazę dla prostej linii nawadniającej, którą bez trudu wykona każdy pan domu. Możemy też naturalnie po prostu wybierać wodę konewką i podlewać szczególnie narażone na uschnięcie rośliny, jak hortensje, rododendrony czy paprocie.

Taki pojemnik wraz z całym oprzy­rzą­do­wa­niem kupimy w skle­pach budowlanych. Są oferowane w bar­dzo różnych cenach, niektóre dość atrakcyjne, przypominające ścięty pień, starą beczkę, ceglany mur lub o prostych kształtach, bardziej pasujące do nowoczesnych budynków, ale przecież nie musimy ta­kie­go pojemnika eksponować, mo­że to być (jak u mnie) stojąca w niewidocznym z ulicy miejscu zwykła beczka, która gromadzi wodę spływającą z tarasu zamocowaną w rynience nie­wiel­ką rurką.

Rokrocznie zbierałam w ten spo­sób pokaźne ilości deszczówki, kil­ka­set, może nawet tysiąc litrów w sezonie, co stanowiło potężny zastrzyk wilgoci dla moich roślin. W tym roku muszę moją beczkę sama napełniać wodą ze studni, ale wciąż mam nadzieję, że upra­gnio­ny deszcz wreszcie spadnie. Chyba jednak już nie dziś, bo właśnie wyszło słońce…
Myślę, że kwestią coraz bar­dziej istotną stanie się w naj­bliż­szych latach kwestia zmiany naszej men­tal­noś­ci oraz wpro­wa­dze­nia do Prawa Budowlanego zasad gromadzenia przez domostwa tak zwanej „szarej wody”. Jest to ta woda, która niespecjalnie zanieczyszczona, mogłaby zostać ponownie wykorzystana na terenie naszej posesji, zamiast nieodwołalnie znikać w czeluściach kanalizacji. Do tego jednak po­trze­ba całkowitej zmiany myślenia o wodzie, która jest najcenniejszym, niedającym się z niczym porównać skarbem naszej planety.

Dziś, 14 maja, po kilku deszczowych dniach, nawilżone jest zaledwie kilka milimetrów gleby.