Gra „Wyjdź z Inicjatywą”

Tropiąc celowość wydatków bud­że­to­wych za rok 2018 w pozycji „Dialog społeczny, badania opinii mieszkańców, komunikacja społeczna”, radny Dzielnicy Wa­wer Piotr Grzegorczyk, natrafił na wydaną przez Urząd Dzielnicy grę towarzyską „Wyjdź z Inicjatywą”. Następnie poprosił mnie o merytoryczną i subiektywną ocenę tej gry.

Od razu uspokajam, że urzędnicy miejscy są dalecy od wy­da­wa­nia naszych pieniędzy na produkcję zabawek – nie, jest tu inny cel. W moje ręce trafił produkt naszych czasów, czyli „nikomu nie chce się pracować (w tym kontekście – uczyć), ale bawić się to tak, a nawet bardzo”. Ponieważ tak mamy, to powstała gra, która bawiąc – uczy. Przynajmniej taki był pomysł.

Parę słów o grze jako grze

Opakowanie gry jest maleńkie i zawiera zestaw kart oraz instrukcję. Wykonanie solidne, ale urodą nie porywa. Niestety. Jeśli chodzi o sam sposób grania, to zrobione jest to w miarę porządnie. Da się zagrać, ale… Na wstępie muszę uprze­dzić, że instrukcja jest trudno zjadliwa. W mojej ocenie właściwie jest ona trudno użyteczna. Dlatego przybliżę tutaj sposób grania, aby chętnym oszczędzić przebijania się przez nieoczywistą nomenklaturę, brak pewnych informacji (liczba graczy – po irytujących poszukiwaniach znalazłem opis dopiero na opakowaniu) i mylące stosowanie wyrazów bliskoznacznych.

Po wypiciu paru kaw i wielu uszczypnięciach się tu i ówdzie, w końcu przyswoiłem mechanizm gry. Polega on na zasymulowaniu procesu składania projektu finansowanego w ramach tak zwanej inicjatywy lokalnej. W związku z powyższym losuje się w niej temat projektu (to sytuacja sztuczna, bo w rzeczywistości inicjatywa lo­kal­na służy pozyskaniu pomysłów od mieszkańców), następnie za pomocą stosownych kart zbiera się niezbędne do jego złożenia składniki. W momencie gdy któryś z graczy uzbiera wszystkie, wygrywa.

Zestaw podzielony jest na trzy grupy kart:

  1. Karty tematów projektu – jest ich kilka;
  2. Karty wydarzeń – dużo;
  3. Karty składników projektu – bardzo dużo.

Karty składników podzielone są jeszcze na podgrupy, ale nie będę tu tego opisywać, tym bardziej że nie widzę istotnego wpływu tej komplikacji na przebieg gry. Tymczasem ten wygląda tak, że każdy z graczy po kolei wykonuje swój ruch, polegający na przeprowadzeniu dwóch rzeczy:

  • wykonaniu czynności zwią­za­nej z kompletowaniem składników projektu;
  • następnie odkryciu karty wydarzenia, która wprowadza rozmaite perturbacje w realizacji naszego wyimaginowanego projektu.

Idea jest prosta, instrukcja… już pisałem. Natomiast należy do niej zajrzeć, bo znajdziemy tam doprecyzowanie procedur związanych z powyższymi punktami. Nadmienię tylko, że autor gry nie lubi, gdy coś jest proste. Zarówno kompletowanie składników jak i użycie karty wydarzeń są rozbudowane, ale to instrukcja w miarę wyjaśnia. Nie wyjaśnia natomiast czegoś innego: jak łączyć składniki projektu z mieszkańcami. Muszę w tym miejscu wyjaśnić, że składniki projektu w trakcie gry „dojrzewają”: najpierw się je bie­rze (przy pomocy mieszkańców), a dopiero po jakimś czasie stają się gotowe. Ta procedura rodzi pewne wątpliwości, proponuję przyjąć wymyślone przeze mnie rozwiązanie:

  • można zaprosić do swojego projektu więcej mieszkańców, niż nakazuje karta tematu projektu;
  • każdy mieszkaniec może mieć kilka składników, ale tylko jeden z tych składników może być w trakcie „dojrzewania”, reszta musi już być gotowa; czyli najpierw czekamy, aż pobrany składnik doj­rze­je, a dopiero potem bierzemy dla danego mieszkańca kolejny.

Rozwój składników odbywa się po prostu z upływem czasu. Mało to kreatywne, ale tak jest. Na szczęście dodane do tego są karty wydarzeń, które uatrakcyjniają sytuację. W wyniku zachodzenia wydarzeń składniki naszego projektu mogą być w swoim rozwoju przyspieszane, spowalniane, możemy je stracić lub w niespodziewany sposób pozyskać. Tutaj, muszę przyznać, tkwi pewna zaleta tej gry, bo niektóre wydarzenia są dowcipnie wymyślone.
To tyle, można grać.

Parę słów o grze jako na­rzę­dziu edukacyjnym

Jej największą zaletą jest to, że jest. Można ją wziąć do ręki i, tylko oglądając, zapoznać się ze składnikami wniosku o realizację projektu w ramach inicjatywy lokalnej. Zaproponowano w grze tematy hipotetycznych projektów, co daje wyobrażenie, do czego służy ini­cja­ty­wa lokalna. Niestety, tylko tyle. Nie dowiemy się w żaden sposób, czym właściwie są posz­cze­gó­lne składniki, oraz dlaczego niektóre z nich mają większą lub mniejszą wartość. Intuicyjnie wydawałoby się, że procedura powinna być klarowna – masz złożyć to, to i to. Tymczasem z gry wynika, że nie jest tak prosto, ale nie bardzo wiadomo dlaczego.

Podsumowanie

Gra ma typowe wady przedsięwzięć wykonywanych na za­mó­wie­nie. Wygląda, jakby jej autorem był ambitny miłośnik gier nie mający doświadczenia w ich projektowaniu, ani czasu na porządne przemyślenie i przetestowanie produktu finalnego. Jej atrakcyjność rozrywkową oceniam ostrożnie. Nie jest ani piękna, ani od­kryw­cza. Natomiast należy zauważyć, że gra zadziała, zasady są logiczne i poprawnie skonstruowane. Nie deprecjonuję jej wartości, bo w gruncie rzeczy to typowy wyścig. Coś w rodzaju karcianej wersji Chińczyka, tylko dla draki pokomplikowanego. Nie mogę więc kategorycznie jej skreślać, bo przecież Chińczyk cieszy się ogromną popularnością. Walor edukacyjny oceniam jako niewielki. W zasadzie, w trakcie gry dowiadujemy się tylko tyle, że istnieje coś takiego jak inicjatywa lokalna, a w jej ramach składa się jakieś wnioski o realizację tego czy innego pomysłu.

Boję się, że główny cel twór­ców gry nie został osiągnięty. Po­win­na ona ułatwiać poznanie pro­ce­du­ry urzędowej, tymczasem trudniej nauczyć się w nią grać, niż zapoznać się z zasadami składania projektów. Istnienie tej gry pokazuje jednak coś ważnego: determinację Urzędu Miasta w przyciąganiu uwagi mieszkańców do idei pozyskiwania i realizowania ich własnych pomysłów z korzyścią dla Warszawy, dzielnicy, osiedla, ulicy.

Do dzieła!

Tomasz Biczel
miłośnik gier planszowych
Przewodniczący Zarządu Rady Osiedla Anin