Kaczy Dół – Międzylesie. Archeologia pamięci. Część 5.

Autor: , Osiedle: Międzylesie Data: .

Na skraju kolonii przy ulicy Niepodległości 10 (ob. ul. Żegańska 2C) Walery Kania swoją willę pos­ta­wił odmiennie aniżeli uczynił to Bolesław Paprocki. Blisko ulicy stanął bia­ły piętrowy sześcian z podwyższonym ryzalitem na osi elewacji frontowej, oskrzydlonym wy­pro­wa­dzo­ny­mi do jego lica narożnymi loggiami na obu kondygnacjach. Loggie nie miały wyodrębnionych balustrad. Ich otwory były po prostu wykrojami w elewacji. Na par­te­rze przed ma­syw­ny­mi narożnymi filarami kryły się zagłębione za wysokimi balustradami wej­ścia do loggii. Budynek przyciągał uwagę czystością konstrukcji i oszczędną ele­gan­cją proporcji. Mówiono o nim – piękny i nowoczesny. Apartament na piętrze zajmował właściciel, po­sia­dacz Krzyża Żelaznego, były sklepikarz, który czytywał „Mein Kampf”. I jedno i drugie odnalazł zamieszkujący tam później Jerzy Kosiorek. Parter wynajmowała rodzina Wyszyńskich – emerytowany maszynista kolejowy z żoną – para równie siwiuteńkich, niebieskookich staruszków, w okularach każde – oraz ich dorosły już syn Wojciech. Starsi państwo pro­wa­dzi­li wypożyczalnię książek oraz sprzedaż podstawowych materiałów piśmiennych – kałamarzy z atramentem, stalówek, obsadek do nich, drewnianych piórników, papieru listowego, zeszytów zwanych też z francuska kajetami itp. Stalówek było wiele rodzajów – krzyżówki, serki, byki, rondówki paru rozmiarów. A służyły nie tylko do pisania. Były też przedmiotem kolekcjonerstwa i służyły do gry w stalówki podczas przerw lek­cyj­nych. Zachowała się książka z pie­cząt­ką „Czytelnia Nowości i Materiały Piś­mien­ne E. Wyszyńska Międzylesie Niepodległości 10. Tel. 81-51”. Właśnie tam wchodziło się po schodkach za filarem przez prawą loggię i dalej przez oszklone drzwi obok dwuskrzydłowego okna do po­miesz­cze­nia, w którym zapełnione książkami regały sięgały po sufit. Wszystkie książki były pie­czo­ło­wi­cie obłożone w szarobrunatny papier na którym na grzbietach książek, wypisano numery katalogowe czytelne z daleka. Była to głównie klasyka, ale również biografie, książki podróżnicze i popularnonaukowe, literatura młodzieżowa i oczywiście i koniecznie lektury szkolne. Dominowały dzieła z renomowanych oficyn wydawniczych – Gebethner i Wolf, Trzaska Evert i Michalski, Pruszyński, Arct… Wyszyńska kompletowała księgozbiór w sposób przemyślany. Zapewne miała świadomość, że wypożyczalnia była jedynym stałym ogniskiem kultury w całej miejscowości. Zaraz przy wej­ściu na dużym stole po lewej piętrzyły się katalogi i kartoteki wypożyczeń. Na drugim, mniejszym, naprzeciwko wejścia rozłożone były materiały piśmienne. Między pierw­szym a regałami krzątała się drobna, nieco pochylona wiekiem właścicielka. Starszy pan, szczupły i wciąż przy­stoj­ny, zazwyczaj zajmował stanowisko za stołem z papeterią. Gazety można było kupić w kiosku „Ruchu” na pe­ro­nie nieodległego przystanku ko­le­jo­we­go. Wśród nich niekiedy widniał dość skromny i zgrzebny miesięcznik „Na Straży”, pierwsze i jedyne wówczas czasopismo Wawra i okolic. Wydawane i redagowane było przez majora Ma­ria­na Albińskiego, byłego legionistę z I Brygady, doktora filozofii i znanego społecznika związanego z Polską Partią Socjalistyczną, pasjonata lokalnej historii. W sezonie gazety z kios­ków do pensjonatów chętnie roznosili miejscowi chłopcy.

Willa Walerego Kani (obecnie pod adresem ul. Żegańska 2C). Wejście na parterze po prawej stronie prowadziło do Czytelni Nowości E. Wyszyńskiej.
Na piętrze po lewej widoczny brak loggii zniszczonej podczas działań wojennych w 1944 r. Stan z 1973 r. Fot. Stanisław Klimek

Tylko zieleń ogrodowych krze­wów i pnączy dzieliła Czytelnię Nowoś­ci od obszernego sklepu „Art. MYD­LAR­SKIE KOS­ME­TY­KA ­ANE­LIP” Marii Anec­kiej i Fran­cisz­ka Lip­nic­kie­go. Parter piętrowego bu­dyn­ku na rogu ulicy Niepodległości i Dworcowej (do niedawna budynek ten istniał pod adresem ul. Żegańska 2D, obecnie w tym miejscu znajdują się schody do przej­ś­cia podziemnego na skrzyżowaniu ul. Żegańskiej i ul Dworcowej) opa­trzo­ny był witrynami zarówno od frontu, jak i w elewacji narożnej, gdzie znajdował się sklep spożywczy. Obfitość wystawionego w nich towaru nęciła i zatrzymywała przechodniów, sprzyjała przy­pad­ko­wym spot­ka­niom i często właśnie tutaj można było zobaczyć podekscytowane plotkujące kumoszki. Przed nocą na okiennice nakładano żelazne sztaby i zamykano je na masywne kłódki.

Otwarcie urzędu pocztowego w tymczasowej siedzibie w budynku straży
pożarnej. W górnej części fotografii widoczny dzwon alarmowy dla strażaków.

W czynszowej murowanicy Czesława Kozerskiego po przeciwnej stronie ulicy Dworcowej (obecnie w tym miejscu znajduje się rondo na skrzyżowaniu ul. Żegańskiej i ul Dworcowej), w mieszkaniu na piętrze (wejście z tyłu budynku od ogrodu, druga klatka schodowa) rezydował Bazyli Trietiak, felczer. Była to postać znana, lubiana, ale i budząca respekt już samym wyglądem, choć w obej­ściu był przystępny, pogodny i dobroduszny nawet. Wysoki, potężnej postury, już bez czupryny, ale za to z sumiastym, siwym do białości wąsem na rumianej twarzy, nosił staroświeckie okulary o okrągłych, grubych szkłach w drucianej oprawce. Kiedy wędrował do pacjentów ze swoją skórzaną fel­czer­ską torbą na ramieniu, jego krok i pos­ta­wa zdradzały wojskowego. Czy nim był – tego nie wiedział nikt. Tak imię jak i nazwisko zdawały się świadczyć, że jest przybyszem, osiedleńcem, może uchodź­cą nawet po rewolucji w sąsiedztwie. Mało kto cokolwiek wie­dział o jego przeszłości i nikt nie śmiał pytać o nią. Zresztą i czasy nie były po temu. Wie­dzia­no tyl­ko, że zna się na rzeczy i że skuteczną pomoc o każdej porze dnia i nocy może uzyskać u niego każdy potrzebujący, tak czło­wiek jak zwierzę. Także i ten budynek na rogu ulicy Niepodległości i Dworcowej był piętrowy, choć z nagiej rudej cegły nieotynkowany do końca swoich dni, a uzupełniała go parterowa oficyna na tyłach niewielkiego ogrodu. W niej mieszkała osoba–instytucja pierwszej pomocy w nagłych przypadkach, znana powszechnie jako pani Bujakowa. Drobna, filigranowa starsza pani wiel­kiej życz­li­woś­ci dla ludzi, hołubiąca i obdarowująca lizakami dzieciaki z sąsiedztwa, a i z dalszych domostw. Widywano ją często w przeróżnych miejscach i o różnych porach. Znali ja chyba wszyscy miejscowi. Służyła pomocą jakiej kto potrzebował, kiedy znalazł się w trudnej sytuacji – niańczyła dzieci, opiekowała się chorymi, robiła za­ku­py, sprzątała, prała, paliła w piecach, nosiła wodę, go­to­wa­ła… Wiadomo było, że w razie ja­kiej­kol­wiek po­trze­by liczyć można zawsze na panią Bujakową. W oficynie znajdowała się także niewielka obórka dla paru krów, które Kozerski pasał gdzie się dało – na nieużytkach między zabudową ulicy Niepodległości a ulicą Wąską (ob.Kożuchowska), pod lasem Branickich, a i dalej. Spotykano go z krowami w okolicach posiadłości Edmunda Chrzanowskiego a także w pobliżu lasu anińskiego.

Międzyleska straż pożarna (jeszcze bez samochodów) oraz krzyż
w miejscu zabójstwa Hamana.

Między murowanicą Ko­zer­skie­go a kolejnym większym budynkiem, dwu­pięt­rową Kamienicą – tak ją nazywano – przycupnęła murowana i otynkowana chatka nakryta dwu­spa­do­wym dachem (obecnie posesja pod adresem ul. Żegańska 6). Prawdopodobnie była pozostałością większej nieruchomości wzmian­ko­wa­nej w dokumentach hipotecznych jako „Kolonia Kaczy Dół Nr 12”. Nie wiemy dziś, kto w niej mieszkał i czemu służyła. Mimo mi­zer­nej kondycji przetrwała dobrych kilkanaście lat dłużej niż Kamienica. W ostatnim okresie istnienia użyt­ko­wa­no ją jako pomieszczenie dla nie­wiel­kie­go sklepiku spożywczego.
Trzykondygnacyjna Ka­mie­ni­ca (obecnie posesja pod adresem ul. Że­gań­ska 8), w dodatku osadzona na wysokiej suterenie i stojąca blisko ulicy wydawała się przy chatce szczególnie wielka. Pośród drewniano-ceglanej niskiej i dość zgrzeb­nej w końcu zabudowy Kaczego Dołu musiała być tak niezwykła, że jedynie jej przysługiwała nazwa Ka­mie­ni­ca używana jako nazwa własna, jednostkowa, a ponadto druga – Szanghaj, podobnie jak Pe­ki­nem nazwano szereg dziewięciu jednakowych budynków z szarobetonowej cegły przy ulicy Zaolziańskiej(ob.Turkusowa). Obie egzotyczne nazwy były głośne pół wieku wcześniej1. Wówczas to mogły przeniknąć do potocznego języka jako symbole czegoś, co nie mieściło się w oswojonym obrazie codzienności. Kamienica miała jeszcze jedno imię. Tak dawne, że zapomniane. Przetrwało jedynie w dokumentach jako „pierwotne oznaczenie nieruchomości”. A pisało się „Czikago”. Tak właśnie je zapisano – „Willa Czikago” – w księdze hi­po­tecz­nej założonej w 1913 roku na życzenie właścicielki Jadwigi Rajchert z domu Muszyńskiej. I to pod tą nazwą Kamienicę zakupił w 1922 roku Aleksander Jan Ostrowski. „Willa Czikago” musiała zostać zbudowana sporo wcześniej. Jadwiga Rajchert dokumenty złożyła w roku 1912, a inna wzmianka wskazuje, że budynek istniał już w 1911r. Dalej w przeszłość dokumenty nie sięgają. W pamięci Jana Ko­ci­szew­skie­go (1909) przetrwało wspomnienie dawnych mieszkańców Kaczego Dołu, według których Kamienica zbudowana była dla pracowników huty szkła I. Malinowskiego. Jeszcze około 1931 roku miały mieszkać tam ich rodziny, m.in. rodzina Szmiglów. Jeśli tak, to czas powstania Kamienicy należałoby łączyć z okresem działalności tejże huty, czyli la­ta­mi 1895-1897. Wątpliwe, by fonetyczny zapis nazwy Chicago został nadany budynkowi przez pierwotnego właściciela lub projektanta. Najpewniej nazwa ta, za jakąś przyczyną, pojawiła się samorzutnie wśród kaczodolan, po czym zdążyła utrwalić się i spowszednieć tak dalece, że użyto jej w dokumentach. Aby tak się stało, musiało jednak upły­nąć nieco czasu. Chicago było głośne w roku 1886 z powodu gwałtownych rozruchów robotniczych. Złą sławę przyniosło mu również nasilenie bandytyzmu. Jak miało się to do Kaczego Dołu, a do Kamienicy w szczególności? Feliks Sikora, rocznik 1917, zachował wspomnienie przekazu rodzinnego jakoby w przeszłości Kaczy Dół był miej­s­cem, do którego z Warszawy zsyłano tzw. element niepożądany. Potwierdzeniem tego, co mówi Sikora wydają się być wspomnienia dwoj­ga innych osób. Marianna Kuciara, rocznik 1903, córka hutnika mieszkająca w domu rodzicielskim naprzeciwko huty M. Szpit­bau­ma, gdzie zatrudniony był jej ojciec, pamięta z opowieści ro­dzin­nych, że „około 1903–1905 roku, kiedy ojciec spro­wa­dził matkę z Łodzi do Kaczego Dołu, ta była przerażona, bo w Kaczym Dole, poza robotnikami huty, były same szumowiny, męty społeczne, sami złodzieje, włamywacze, bandyci. Kradzieże z włamaniami, napady z bronią, bójki były na porządku dziennym”. Matka Marian­ny domagała się, aby cała rodzina wróciła do Łodzi. Z kolei Julian Czesław Birecki, rocznik 1902, opowiada, jak „w 1909 roku, kiedy kolejka wąskotorowa z Jabłonny dochodziła tylko do Wawra, był napad na jadącego bryczką dyrektora Piotra Kępczyńskiego w pobliżu Anina, między fabryką a torami kolejowymi. Inżynier, czynny atleta, kiedy bandyci wskoczyli na stopnie wolanta jadącego piaszczystą drogą, zamiast pie­nię­dzy wyjął re­wol­wer. Zastrzelił tego bandytę, który trzymał broń – drugi ­uciekł. Powoził stangret Józef Łabędzki, dzia­dek Seweryna i Edwarda”, mieszkający – dodajmy – obok Bi­rec­kiego przy ulicy Wąskiej. W 1915 roku weszli Niemcy – mówi2 – powstała Ludowa Milicja3, której w Kaczym Dole przewodził „maj­s­ter o nazwisku Haman z fabryki łóżek Gurewicza”. W 1916 r. – wg Bi­rec­kie­go – w zemście za uniemożliwienie jednego z napadów poszukiwali go bandyci. A mieli założone na rękawy czerwone opaski, jakie nosiła Ludowa Milicja. „Haman zawiadomiony w fabryce, że milicjanci go szukają, wyszedł naprzeciw. Wówczas, kiedy pokazywał legitymację, jeden z bandytów krzyknął – Janek, to milicjant! Pal go! Tak został zastrzelony na miejscu Haman. Kiedy bandyci uciekali w kierunku lasu anińskiego, z domu wyszedł z sie­kie­rą jeden z uchodź­ców z Łowickiego. Sie­kie­rę chwycił usłyszawszy strzały, w pierwszym odruchu. Bandyci za­strze­li­li go także. Tej samej nocy ludzie uzbrojeni jak kto mógł, w dubeltówki, rewolwery, wyciągnęli z łóżka Remiszewskiego, jed­ne­go z uczestników napadu, i kazali się prowadzić do pozostałych. Bandyci spali. Schwytanych załadowano na podwody i odwieziono do Warszawy, gdzie zostali oddani w ręce żandarmerii niemieckiej. W pobliżu miejsca, gdzie został zabity Haman pos­tawiono później krzyż” – mówi Julian Czesław Birecki. W latach dwudziestych w pobliżu wysokiego krzyża wybudowano re­mi­zę strażacką (budynek obecnie pod adresem ul. Żegańska 17). Opo­wieś­ci Feliksa Sikory, Marianny Kuciary i Juliana Czesława Bireckiego układają się w spójną całość. Wiązanie powyższych wydarzeń, jak również tych z 1905 roku wspomnianych na wstępie, z nazwą „Willa Czikago” pozostaje jednak tylko w polu domysłów.

Sklep „Art. MYDLARSKIE KOSMETYKA ANELIP”. Fotografia z lat 30. ub. w.

Kamienica liczyła sobie dwa piętra i tzw. wysoki parter, do którego frontowych wejść, osobnych po obu stronach bramy, prowadziły z ulicy kilkustopniowe schody. Nie biała. Mocno poszarzała upływem czasu, dymami z własnych i okolicznych kominów łącznie z tym najwyższym, fabrycznym postawionym przez mistrzów w swoim fachu, ale i przyprószona zwyczajnym brudem z piaszczysto-pylastej ulicy. Jako jedyna miała przejazdową bramę nakrytą kolebkowym sklepieniem i opatrzoną dwuskrzydłowymi wrotami zamykanymi na noc przez dozorcę. Brama nie prowadziła jednak na podwórze obudowane oficynami, ale na porosłe łopianem, okazałymi kępami bylic i dziewannami nieużytki sięgające po równie piaszczystą jak inne ulicę Wąską (ob.Korzuchowska). A służyła chyba tylko furom zwożącym przed zimą węgiel do lokatorskich piwnic. Za budynkiem znajdowała się studnia i odsunięte na bok wychodki. W latach trzydziestych w Kamienicy znajdował się po­ste­ru­nek Policji Państwowej. Na parterze po lewej stronie. Po prawej zaś miał swój warsztat szewski Józef Wilk. Z robotą było jednak nietęgo, jako że pił jak przysłowiowy szewc. Do tego bijał żonę. I to tak bardzo, że któregoś dnia interweniował kuzyn, i nie bacząc na sąsiedztwo policji zagroził Józefowi: „Ja ciebie zastrzelę. Jak Bóg miły – za­strze­lę. Jak jeszcze raz podniesiesz rękę na ciotkę, to zastrzelę”. Ponieważ miało to miejsce w czasach, kiedy o broń było nietrudno, Józef potraktował sprawę poważnie, tym bardziej, że znał kuzyna. Zapił się w końcu na śmierć. Jego żona, wielkiej dzielności kobieta, wychowała jednak na ludzi trzy córki. Mimo piszczącej biedy i domowego dramatu dwie młodsze ukończyły wyższe studia i założyły przykładne, trwałe rodziny.

Cdn.

Bogdan Birnbaum
Wiktor Kulerski

Jeden z nielicznych budynków południowej pierzei dawnej ul. Niepodległości
ocalałych od zniszczeń wojennych w 1944 r. Prawdopodobnie znajdował się na posesji
należącej do Aleksandra Jana Ostrowskiego i stał między Kamienicą zwaną
Szanghajem (albo Czikago) a murowanicą Czesława Kozerskiego.
Fotografia pochodzi zapewne z drugiej połowy lat 40. ub. w.

Przypisy końcowe:

1 1842 – zdobycie Szanghaju, 1853 – powstanie tamże, dwukrotne zdobycie Pekinu – 1857 i 1860.

2 Piątego sierpnia 1915 roku.

3 Milicja Ludowa utworzona w listopadzie 1918 r., rozwiązana w lipcu 1919 r.