Zakole wawerskie

Po co komu bagno w mieście?
Pojazd podrywa się w górę i wznosi po łuku. Przez długą chwilę można zanurzyć oczy w ścielący się poniżej, wilgotny, oplątany pnączami gąszcz. Cały roztrzepotany ptakami, ukwiecony storczykami, udeptany setkami małych i większych łapek. To nie lot samolotem i nie tropikalna dżungla, ale wjazd autobusem na estakadę nad Zakolem Wawerskim.

Zbędna dzicz czy mądra zapobiegliwość?
Dziwne to miejsce i odstające od miejskiej rzeczywistości. Po co komu ten szmat moczarów? Ani dziecięcy wózek się tu nie wturla, ani hulajnoga, a mokro tak, że nie ma gdzie usiąść – chyba że w kępie pokrzyw. Bardzo wiele na ten temat mówi nazwa: „Zakole” – bo to rzeczywiście dawna Wisła. Pamiątka z czasów kiedy rzeka, jeszcze wolna od gorsetu wałów przeciwpowodziowych swobodnie rzeźbiła koryto, wycinając głębokie zakola a potem porzucała je i pozostawiała jako półksiężycowate jeziora zwane starorzeczami. Nasze zakole jest więc rodzeństwem jeziorka Czerniakowskiego (rezerwat) i zbiorników wilanowskich (Warszawski Obszar Chronionego Krajobrazu) i jest również obszarem chronionym: zespołem przyrodniczo – krajobrazowym. Coś dużo tych obszarów chronionych. Czy to przypadkiem nie przesada? To w końcu przecież jest miasto, a nie wylęgarnia dla żab i komarów! Zanim jednak rozpatrzymy zamianę płazów na wieżowce przyjrzyjmy się geografii.
Znowu jesteśmy w autobusie i od strony Warszawy po estakadzie wjeżdżamy nad Zakole Wawerskie. Jedziemy dokładnie po granicy dwóch bardzo odmiennych terenów: po jednej stronie bezpieczny suchy ląd a po drugiej – taras zalewowy, którego niespokojne dzieje trwające przez cały holocen zostały odmienione dopiero poniedawnym wybudowaniem wałów. Budowli, owszem, mocnych i przygotowanych na spore wiślane wezbrania, ale nie te największe. To właśnie dotąd, aż kilometr od obecnego koryta, sięgnie woda jeśli przyjdzie powódź pięćsetlecia i przerwie wały. W Wawrze na terenie najsilniej zagrożonym powodzią mieszka jak dotąd niewiele ponad dwa tysiące mieszkańców, podczas gdy na Pradze i Mokotowie po kilkadziesiąt razy więcej. To tylko jeden z powodów żeby nie igrać z naturą i zrobić tu park do podglądania żab.
Ale są i inne, bo kłopoty z wodą przychodzą ostatnio paradoksalnie z drugiej strony. To nie Wisła wdziera się do miasta, ale miasto nie umie oddać wody do rzeki. Dzisiejsze kanały to dobudowywana po kawałku i dość skomplikowana plątanina gdzie np. dolny bieg cieku jest węższy od górnego (tak jest z Kanałem Wawerskim) albo jeden strumień wody musi przechodzić pod drugim (tak jak Rów Zerzeński, który przechodzi pod Kanałem Nowe Ujście żeby wpaść do Kanału Wawerskiego). To nie było obliczone z myślą o dzisiejszych, niemal tropikalnych ulewach i oberwaniach chmury! Potrzebujemy obszarów gdzie ta woda może sobie spłynąć i postać, a nie ma lepszej „gąbki” niż bagienne lasy, wspomagane przez pracowite bobry.

Pomoc dla Kaśki
Proponuję teraz odbić się od dachu autobusu i z lotu drona spojrzeć na Wisłę. Jej wody przybywając do Warszawy napotykają po lewej stronie prawie niezabudowane zielone tereny starorzeczy Mokotowa, a po prawej Zakole Wawerskie z umiarkowaną rozproszoną zabudową i obszarem mokradeł. To dwie ostatnie, duże, zielone plamy przed zabetonowaną, wielkomiejską przestrzenią Warszawy. To także ostatnie przepuszczalne okna, którymi opady mogą naturalnie wsiąkać pod powierzchnię i jako wody gruntowe obficie ale powoli sączyć się do rzeki. A za Mostem Siekierkowskim stoją najpierw dwie małe, zielone wieżyczki ujęć pomocniczych, a dalej, we własnej osobie, dostojna Gruba Kaśka. To główna studnia dostarczająca wodę pitną Warszawie – wodę czerpaną płytko spod dna rzeki. Ilekroć spaceruję blisko tych ujęć i spod kamieni wygrzebuję wskaźniki dobrej jakości wody: dorodne kiełże zdrojowe i maleńkie muszelki gałeczki rzecznej, ciepło myślę o tych naszych dzikich chaszczach. Może i nieporządnie wyglądają z tym całym chmielem i pokrzywami, ale tak naprawdę to rozległe, głębokie organiczne złoże, przerośnięte napowietrzającymi korzeniami i kłączami wodnej roślinności przez co stanowi ogromną żywą oczyszczalnię.

Niebieskie Piękno Warszawy
Teraz, kiedy już bez skrupułów i oskarżeń o „ekoterroryzm” można się zachwalać przyrodę Zakola pozostaje dylemat o czym opowiedzieć, bo jest tego dość na sporą książkę. Wobec tego wybrałam kilka przyrodniczych „klejnotów” głównie w kolorze niebieskim. Najpiękniejszy ptak Zakola to zimorodek (fot. 1), jest tu często widywany, również zimą bo lubi wysiadywać na gałęziach zwieszających nad wodą. Wiosną jego pióra mają kolor tak roziskrzonego błękitu, że raz kiedy znienacka przeleciał tuż obok wydawało mi się że to jakiś cyfrowy miraż! Z innych plotek o zimorodku jest jeszcze taka, że jest podejrzany o zarybianie górnych, bardzo niedostępnych odcinków rzek i samotnych jeziorek. Lata najczęściej nad wodą i czasami schwytane rybki gubi. Niewykluczone, że ma nawet w tym swój interes. To jedna z hipotez dlaczego ryby znajduje się czasem w miejscach dostępnych jedynie lotem ptaka.

Zimorodek (fot.1). Fot. Pixabay

Żaba moczarowa – to perełka Żabiego Jeziora największego ze zbiorników wodnych pozostałych po starorzeczu Zakola. Niebieściutka jak pogodne niebo, ale przez krótko. Gody tych żab to przepiękne widowisko dla najwytrwalszych, którzy będą ich szkać najwcześniejszą wiosną – być może już w najbliższych dniach. Pojawiające się i znikające błękitne łebki samców, w akompaniamecie bulgoczącej godowej piosenki dają wrażenie, że woda się gotuje, choć w butach marzną palce. Wkrótce po niej rozpocznie wesele bardzo liczna w Zakolu ropucha szara.

Płaz skromniej ubarwiony (fot.2), ale to bardzo inteligentne, długwieczne i dające się oswajać zwierzę. Jako wyrośnięty osobnik tępiciel nagich ślimaków, których tak nie lubimy w ogródkach.

Ropucha szara (fot. 2). Fot. P. Stolarz

Nieco późniejszą wiosną przepoczwarzy się i wyleci ważka płaskobrzucha (fot.3)– niebiesko prążkowana, nadwodna „zawieszka” grubości palca, oraz skromniejsze błękitne kreseczki – łątki dzieweczki, pałątki i świtezianki. A potem zaniebieszczą się kolejno: przylaszczki, fiołki, niezapominajki, przetaczniki i żmijowce, w końcu zawita tu bogate bagienne lato, ale to już kolejna opowieść.

Ważka płaskobrzucha (fot.3). Fot. Pixabay

Dorota Wrońska
mieszkanka Wesołej
mgr biologii środowiskowej UW
animatorka warsztatów
przyrodniczych „ Nornik Łąking”