Na Mazowszu, nad Wisłą, na Urzeczu…

Od niepamiętnych czasów Mazowsze – nudna i płaska kraina „lasków, piasków i karasków” – padało ofiarą licznych stereotypów i uprzedzeń, a jego mieszkańcy byli przedmiotem lekceważenia i niewybrednych drwin. Śmiesznie mówili, zabawnie wyglądali, inaczej się ubierali, w ogóle coś było z nimi nie tak. Nie rozumiano, że nasi poczciwi Mazurzy – jak będę nazywał Mazowszan – ukształtowali się w bliskim sąsiedztwie, ale jednak obok Polski, czerpiąc przez stulecia nieco odmienne wzorce i przyzwyczajenia. Łącząca ich z „dalekim światem” Wisła, jak też bliskie związki z bałtyjskimi Prusami i Jaćwingami, odcisnęły ogromne piętno na cechach tutejszej ludności, nadając jej własny i niepowtarzalny koloryt, tak dobrze jeszcze czytelny na Kurpiach czy na Urzeczu.

Mapa przybliżonego zasięgu mikroregionu etnograficznego Urzecze (gwar. Łurzyce) wg Ł.M. Stanaszka. Kolor niebieski – właściwy zasięg regionu, kolor żółty – tereny przejściowe.

Mazurów obśmiano chyba na wszystkie możliwe sposoby. Byli zacofani, mówiono, że rodzili się ślepi, a innego języka niż gwara mazowiecka nie rozumieli, uważając go za cudzoziemczyznę (Psi narodzie, śleporodzie mazurski). Nie posiadali zbyt wiele ziemi (Kiedy na Mazowszu pies położy się na polu, to ogon ma na jednej posesji, tułów na drugiej, a głowę na trzeciej), mieli za to skłonności do alkoholu i awantur (Pić, bić pomogą radzi), przy czym nie odmawiano im sprytu (Kiedy Mazur przybywał do Warszawy, najpierw zostawał stajennym, jednak już po roku miał stajnię, a po dwóch latach piastował urząd królewskiego koniuszego). Katalog mazowieckich przywar w dawnych wiekach definiowali i utrwalali w swych dziełach m.in. Sebastian Petrycy, Bartosz Paprocki, Jędrzej Święcicki czy Jan Chryzostom Pasek, który nota bene sam był Mazurem.
Warszawa i całe Mazowsze jawią się dziś, jako swoiste „jądro przemian”, ogniskujące w sobie dynamikę i rozwój Polski. Nie zawsze jednak tak było. Tuż po włączeniu Mazowsza do Korony w 1526 r., wskutek tajemniczej śmierci ostatnich rodzimych książąt Stanisława i Janusza, Mazowsze uważano za dzielnicę peryferyjną, leżącą bardzo daleko od ówczesnych centrów kulturowych, znajdujących się w Krakowie czy Poznaniu. Awans regionu nastąpił dopiero w epoce nowożytnej wraz ze wzrostem znaczenia stołecznej Warszawy. Ale cofnijmy się do bardziej odległych czasów, kiedy to nasi Mazurowie mieli o wiele większe aspiracje…

Kim byli? Do dziś nie ma pewności, a teorii jest bardzo wiele. Jedni widzą w nich potomków plemion polskich, inni potomków Słowian i Gotów, a jeszcze inni zeslawizowanych pruskich albo jaćwieskich Bałtów. Kolejne pokolenia badaczy głowią się nad ich specyficznym, wczesnośredniowiecznym obrządkiem pogrzebowym – z charakterystycznymi kamiennymi obudowami grobów – zupełnie niepasującym do reszty pochówków w tym czasie. Próżno też szukać Mazowsza w najstarszych annałach dotyczących historii Polski. Milczy o nim Geograf Bawarski, milczy Dagome Iudex, milczą i inne wczesne źródła.

Nadwiślańska kraina, rozpościerająca się między Płockiem i Czerskiem, daje o sobie znać dopiero w 1037 r., kiedy to walecznemu księciu Miecławowi – z niemałą pomocą Pomorzan i Jaćwingów – udaje się uniezależnić Mazowsze na dziesięć długich lat. Niepokorne księstewko bije wówczas własną monetę, prowadzi odrębną politykę, pielęgnuje rodzime tradycje i stare sojusze. W 1047 r. Państwo Miecława kończy jednak swój byt, ulegając sile oręża potężnego władcy polskiego Kazimierza Odnowiciela, wspieranego przez księcia kijowskiego Jarosława Mądrego. Za niecałe sto lat Mazowsze podniesie jeszcze raz swą dumną i hardą głowę. Nadejdzie bowiem rok 1138, po którym uniezależni się od Korony na prawie 400 lat… W tym czasie utrwali się oryginalna mazurska mowa, która poza językiem kaszubskim jest najbardziej odrębnym z dialektów polskich, okrzepną tutejsze statuty i prawa, a z nadań rodzimej, piastowskiej dynastii narodzi się szereg miast i wsi. Tak będzie do roku 1526, kiedy to Mazowieckie Księstwo – na skutek splotu nieszczęść i intryg – stanie się już na zawsze częścią Rzeczpospolitej.

Homines novi – tym pogardliwym epitetem określano mazowiecką szlachtę, która po przyłączeniu Księstwa Mazowieckiego do Polski zasiadała na sejmach wraz ze szlachtą koronną. Nie da się ukryć, że z dnia na dzień liczni i aktywni Mazowszanie stali się groźną konkurencją przy podziale pieniędzy i godności z Wielko i Małopolanami. Pomimo, iż nieustannie szydzono z krnąbrnych i zacofanych Mazurów, czas pokazał, że jednak to oni wygrali, doprowadzając do trwałego przesunięcia się centrum kulturowego i politycznego kraju w Dolinę Środkowej Wisły.

Koszykarz z Lasa przy pracy, 1940 r. (zbiory rodziny Wiśniewskich)

Mazowsze zawsze posiadało znakomite warunki do harmonijnego rozwoju. Przecinająca je rzeka Wisła wraz z licznymi dopływami stanowiła kręgosłup regionu zapewniając mu trwały dobrobyt. To właśnie tym rzecznym szlakiem od stuleci przemierzały szkuty ze zbożem, galary, komięgi i tratwy, pozbijane z potężnych drzew pozyskanych z mazowieckich puszcz, które rokrocznie zasilały wielkie drewniane budowle i dzieła sztuki powstające w całej północnej i zachodniej Europie. Kto dziś pamięta, że malarskie dzieła Rubensa, Rembrandta, Hansa Memlinga, Jana van Eycka, Hieronima Boscha czy braci Brueglów powstawały na drewnie znad Wisły?

Łurzycoki z okolic Wilanowa, 1882 r.
Zdjęcie ze zbiorów autora.

Płynąca przez mazowieckie ostępy, majestatyczna Wisła spełniała wówczas rolę autostrady, przy której żyć było dość trudno ze względu na częste jej wylewy. Było to jednak niezwykle opłacalne ze względu na otwarty i nieprzebrany rynek zbytu, dalekosiężne kontakty oraz znakomite gleby (mady), na których siedzieli nadwiślanie. Bogacenie się ludności jak również bliskość ogromnych rynków zbytu, takich jak Warszawa czy Płock, powodowały, że uprzywilejowane nadwiślańskie społeczności coraz bardziej czuły się zamkniętą kastą, niedopuszczającą do siebie „bocianów” z górnych pól. Tak było w przypadku nadwiślańskiego Urzecza, rozpościerającego się na południe od Warszawy aż po rzekę Pilicę i Wilgę. Wytworzył się tu swoisty mikroregion z własnymi strojami, muzyką, nadrzeczną gospodarką, jak też charakterystycznymi potrawami o wdzięcznych nazwach, tj. sytocha czy siuforek.

W XIX wieku Urzecze zauważali niemalże wszyscy polscy etnografowie, jak Oskar Kolberg, Kornel Kozłowski czy Stefania Ulanowska. Ta ostatnia pisała w 1884r. na łamach krakowskiego „Czasu”: Tamtych zaś olbrzymów nadwiślańskich nazywają Urzycanami to jest mieszkającymi u rzyki. Mówią więc Urzycanin i Urzycanka. Nadto jeszcze, jak mężczyźni, tak kobiety odznaczają się wzrostem bardzo wysokim: szczególniej ci, którzy mieszkają nad Wisłą koło samego Czerska, to wszystko chłop w chłopa silne i ogromne jak dęby. I oni sami nie uważają siebie za Mazurów… To ostatnie stwierdzenie nie było dalekie od prawdy, jako że tożsamość i etniczność Urzeczan miały różne podłoża i pochodzenie. Sprzyjała temu bliskość Wisły, którą z południa przypływali flisacy (oryle), zaś z północy olędrzy, koloniści z Pomorza, Fryzji i Niderlandów. Urzecze to zatem wypadkowa trzech wielkich tradycji: mazowieckiej, związanej z niezależnym Mazowszem i stołecznym niegdyś Czerskiem, flisackiej, związanej z handlem wiślanym i spławem towarów, oraz olęderskiej, związanej z wieloetniczną ludnością, napływającą z północnozachodniej Europy i przynoszącą swoje techniczne nowinki nad Wisłę.

Rodzina z Borkowa w parafii zerzeńskiej, 1917 r.
(zbiory A. Zadrożnej)

Mazowsze, Wisła, Urzecze? Bez względu do jakiej „małej ojczyzny” jest nam bliżej zawsze możemy być dumni z naszego oryginalnego, wielowiekowego dziedzictwa.

dr Łukasz Maurycy Stanaszek

Tekst ten ukazał się razem z płytą „Uwodzenie” Kapeli ze Wsi Warszawa w listopadzie 2020 r.


WYDARZENIA. Płyta „Uwodzenie” Kapeli ze Wsi Warszawa

Jesteś najlepszym miejscem tego miasta…” M. Świetlicki

Podobno impulsem do powstania płyty „Uwodzenie” było skomponowanie przez „Kapelę…” muzyki do filmu dokumentalnego „Zaginione Urzecze”. Efekt zachwyca. To już nie nisza czy eksperyment muzyczny. „Kapela…” już dawno dołączyła do wyznaczającej kierunki poszukiwań światowej ekstraklasy ethno-jazzu. Muzycy czerpią inspiracje m.in. z Davisa, Ravi Shankara, ale rdzeniem jest wciąż polski folklor. To muzyka, która nie kłamie. Pulsuje i uwodzi. Genialny biały śpiew wokalistek, wirtuozeria muzyków, brzmienia ludowych instrumentów, aranżacje – wydobywają z chropowatych pierwowzorów to co najlepsze i autentyczne. Tradycyjne wiejskie przyśpiewki o mazowieckim rodowodzie (choć nie przypisane jednoznacznie do rejonu Urzecza) – Kołyska, Rzeceńka, Uroda, Potopielka – uzupełniono kujawskim „Spławianym” czy inspirowaną tradycyjnym tekstem z Mazur „Oracją do wody”. Tytułowe „Uwodzenie” oskarżycielsko monodeklamuje w nastroju nieprzysiadalnym sam autor tekstu Marcin Świetlicki. Muzycy dali się wodzie uwieść niosąc przekaz o rzece-pramatce, żywicielce, zachłannej, nieobliczalnej, dostojnej, groźnej, nieustannie obecnej.

Odnajdźcie proszę na popularnym portalu muzycznym koncert „Kapeli…” z udziałem amerykańskiej wokalistki Esperanzy Spalding („Moja dolo”), lub inny z Cyganami z Radżastanu („Tarninowy ogień”), a wyruszycie w podróż w świat dźwięków wyjątkowych. Płyta do kupienia na stronach zespołu: karrot.pl/kzww oraz kzww.pl .

Piotr Grzegorczyk