Kaczy Dół – Międzylesie. Ziemia niczyja. Część 33.

Autor: , Osiedle: Międzylesie Data: .

Cd. .
Grupa pod dowództwem Stanisława Dymkowskiego zebrana na cmentarzu zerzeńskim czekała do godz. 10, może 11 – mówi Maciejewski. – Potem dowiedziałem się od Ostrowskiego, że rozkaz odwołany i zgrupowanie należy rozwiązać. Odmówiłem wykonania. Powiedziałem Ostrowskiemu, żeby sam to zrobił. Nie wróciłem do Zerznia. On wysłał tam Władka Pękosławskiego. Część podporządkowała się, inni nie. Tymczasem pojawili się Niemcy. Wedle Jana Malczyka (1932) jego starszy brat Stanisław i kuzyn Mieczysław Malczykowie zatrzymali wówczas i rozbroili dwóch żołnierzy niemieckich, którzy weszli na cmentarz. Niebawem sami zostali zaskoczeni przez większą grupę Niemców. Ci ujęli i uprowadzili Malczyków w głąb pozycji niemieckich. Ciał mimo poszukiwań nie odnaleziono. Reszta zebranych na cmentarzu rozpierzchła się i zdołała zbiec.

Stanisław Malczyk (1925-1944)

Dwie jednobrzmiące i niezbyt ścisłe wzmianki o tej grupie pozostawił Zygmunt Migdalski w listach do Kazimierza Krzyżaka, datowanych jeden na 24 kwietnia, drugi 22 maja 1949 r. W pierwszym czytamy : „Z Wawra i Miedzeszyna grupa została zaatakowana w czasie zbiórki na cmentarzu (1 zabity) i uległa rozproszeniu – d-ca «Wiktor»”1. Na miejscu koncentracji w lesie wiązowieńskim nie stawiła się (zgodnie z zapowiedzią) także grupa Feliksa Zaremby „Żmudzina” , z Radości, a ponadto grupy z Otwocka, Karczewa i Wiązowny „z powodu ukazania się czołówek Bolsz.[ewików] w ich terenie”2.

Wrak rosyjskiego czołgu na ul. 11 Listopada (ob. M. Pożaryskiego) za skrzyżowaniem z ul. Jasną (ob. Świebodzińska).

Tymczasem w Międzylesiu Niemcy nakazali mieszkańcom opuścić domy i udać się na Pragę. Komunikacja z Warszawą została przerwana. W nocy z 28 na 29 lipca zniszczono tory kolejowe od Falenicy do Wawra. W Wawrze wysadzono w powietrze stację kolejową. Wobec niepokojących wieści Marta Kulecka postanowiła udać się tam, gdzie co najmniej jeden człowiek znał jej prawdziwą tożsamość. W sklepie spółdzielczym z artykułami przemysłowymi przy ul. Głównej 15 pracował Ignacy Gołaś, także wysiedleniec z poznańskiego, a przy tym cichy opiekun rodziny z ramienia CKRL3. Wiedziała też, że niektórzy inni spółdzielcy również są związani z podziemiem, i mogą jeśli nie znać to domyślać się jej tożsamości. Zabrała ze sobą obu synów. W chwilach wzrostu zagrożenia i niepewności bała się rozłąki. Okiennice sklepu były zamknięte, ale antaba przy drzwiach opuszczona, a ślepe skrzydło osłaniające drzwi – uchylone. Wewnątrz w półmroku zastała Gołasia i Feliksa Wilanda. Ledwie chwilę rozmawiali. Wyszła chyba z niczym. Chłopcy opuścili spółdzielnię z ulgą. Śmierdziało tam karbidem z beczki. Poza tym nieco wcześniej na ulicy Tramwajowej minęli czołg, stojący nieopodal apteki Jadwigi Klimontowiczowej. Bardzo chcieli zobaczyć go z bliska. Obejrzeli go. Matka zatrzymała się właśnie tam. Oparty o błotnik żołnierz palił papierosa. Kulecka zwróciła się do niego: – I co ja mam teraz zrobić z tymi dziećmi? Każecie się wynosić! Gdzie ja mam z nimi iść? Pieszo? Na Pragę? Dokąd? Zaskoczony perfekcyjną niemczyzną czołgista rozejrzał się, i półgłosem odrzekł: – Nigdzie! Nigdzie nie chodźcie. Iwan jest tuż. Idzie za nami. Będzie tu jutro rano. Może nawet dziś wieczorem. Schowajcie się. Schowajcie się gdzieś dobrze i nie wychodźcie do jutra.

Chwilę wcześniej, a może w tym samym czasie, gdy Kulecka rozmawiała z czołgistą, inni żołnierze dali pół godziny na opuszczenie domu Klimontowiczom i młodym Ostrowskim. Juliusz niedawno ożenił się z Krystyną Klimontowiczówną. Wyrzuceni z „Podlasia” nie poszli na Pragę. Za przejazdem kolejowym którąś z ulic skierowali się na południe, skąd spodziewano się Rosjan. Schronili się w murowanej piętrowej willi „Jadwisin” przy ul. Plantowej u Antoniego i Jadwigi Stpiczyńskich. W obszernych piwnicach przebywało już kilkanaście osób, liczna rodzina właściciela, ojciec Juliusza Marcin oraz maszynista kolejowy Józef Wojarski z rodziną. Tymczasem pod manewrującym w pobliżu „Podlasia” czołgiem zapadł się strop podziemnej komory, w której złożono broń wcześniej przeniesioną tu z „Ulanówka”, Niemcy wydobyli ją i zniszczyli, a  „Podlasie” z apteką spalili.

W niedzielę, 30 lipca rano Wiesiek Gwadera z Zaolziańskiej przyszedł na Polną, odwiedzić rodzinę po stracie bliskich. Już z daleka zobaczył żołnierzy. Rozebrani do pasa czerpali wodę ze studni. Myli się. Na ulicy w cieniu budynku stał czołg. Nieco dalej, za żytem przy chrzanowskich topolach – drugi. Chyba – bo tego – po latach – Gwadera już nie jest zbyt pewien. Było po śniadaniu, późne przedpołudnie, gdy brzęknęły szyby i dom zadrżał od wystrzału. Zaraz usłyszeli następne. Gdy ucichło, wyszli przed dom. Za Ulanówkiem, za Drucianką i nieco dalej, w pobliżu torów kolejowych wznosiły się kłęby czarnego dymu. Marek Getter, mieszkający przy ul. Żeromskiego, a więc w bliskości torów kolejowych, zapisał we wspomnieniu: „Jest upalne południe, cisza, nie drgnie listek na drzewie. W niebo biją słupy czarnego dymu, przenikliwa woń płonącego paliwa, przepalonego metalu i spalonych ciał czołgistów”⁴. W Kronice Ulanówka pod datą 30 lipca odnotowano: „Pierwsze trzy czołgi rosyjskie zapalone strzałami Niemców. Kilkadziesiąt osób chroni się w domu ss. Przybyły 4 dziewczynki przysłane przez dom na Hożej przez matkę generalną Getter spodziewającą się wybuchu powstania”.

Czołgiści, których Gwadera zastał w obejściu Sobotów, nie kazali mieszkańcom wynosić się z domu, ci jednak, po strzelaninie uznali, że na noc bezpieczniej będzie poszukać sobie innego schronienia. Blisko budynku znajdowała się nowa, jeszcze nie używana podziemna komora szamba, nie podłączona do kanalizacji. Sobota wstawił tam drabinę, potem zniesiono pościel i ubrania. Zeszli do tego schronu owdowiały przed paroma dniami Władysław Sobota, jego zięć policjant Jan Kubicki, który zjechał tu z Warszawy przeczuwając wybuch powstania, z żoną Zofią⁵ i małym dzieckiem, córeczką dwojga imion – Aspazja i Eurydyka, jako że Jan był miłośnikiem starożytności, wreszcie i sam Wiesiek Gwadera. To, co działo się na Polnej, okazało się dla chłopaka na tyle zajmujące, że nie wrócił na noc na Zaolziańską i został z rodziną, z żołnierzami i czołgiem. Do podziemnego pomieszczenia nie zabrano jednak czarnego podpalanego jamnika Pikusia. Jeszcze zanim się ściemniło, czołg zaczął manewrować. Zgniótł ogrodzenie i wjechał na posesję. Naruszył granice terytorium Pikusia. Gdy ten podjął hałaśliwą próbę wypłoszenia potwora – padł strzał. Pikuś nie odezwał się więcej.

Nazajutrz czołgiści nie okazali dalszego zrozumienia. Wszystkim kazali wynosić się na Pragę. Wieśka nie puścili z powrotem na Zaolziańską. Tam byli już Rosjanie. Objuczona podręcznym bagażem rodzina powędrowała między stanowiskami niemieckimi, ulicą Główną na zachód. Za torami kolejowymi w przydrożnym rowie leżał ranny chłopiec, Wiesiek Piechal, imiennik i szkolny kolega Gwadery. Krwawił. Obie nogi miał bezwładne. Noszy nie mieli. Nie byli w stanie go nieść. Zabrali go niemieccy sanitariusze i odwieźli do szpitala. Wyszedł stamtąd, gdy wydobrzał. Przeżył. Wypędzeni zamiast kierować się ku Pradze, zeszli do piwnic któregoś z napotkanych domów. Koczowała tam już gromada innych wygnańców. – Było ciasno, brudno, śmierdząco i nie było co jeść. Wszyscy czekali na Rosjan – tak to zapamiętał Gwadera. Długo w piwnicy nie wytrzymał. Był głodny, więc wyprawił się po wiśnie. Wspiął się na drzewo, jadł i wrzucał za koszulę, dla rodziny. Huknęło niedaleko i ziemia wytrysnęła w powietrze. Zdążył się przyzwyczaić, więc zrywał te wiśnie i pchał za koszulę nadal, ale po chwili coś zaczęło pukać, coś ścięło parę gałązek, coś świsnęło koło uszu. Wtedy przestraszył się i spadł z drzewa. Popędził z powrotem do piwnicy, a tam krzyk: – Ranny? Lekarz! Czy jest lekarz? Koszula na piersiach czerwieniała coraz szerzej od wiśniowego soku. O świcie na polu za budynkiem pojawiło się kilku Rosjan. Padły strzały. Przeżył tylko jeden. Leżał w kartoflisku, póki nie zabrali go Niemcy.

Gwadera miał tego dosyć. Razem z dziewczyną od Bireckich, imienia nie pamięta, była niewiele starsza od niego (Jadwiga Birecka), zdecydowali się iść do Rosjan, do Radości. Umówili się, że pójdą w dzień i nie będą oglądali się do tyłu, za siebie. I tak zrobili. Nikt nie strzelał. A szli przez odkryte pola w jasny dzień przed południem. Po stronie rosyjskiej było wesoło. Grały patefony, brzęczały bałałajki. Rosjanie wśród mebli i sprzętów wywleczonych na ulice i do ogrodów zaczepiali Birecką, ale Wiesiek nie puszczał jej ręki. Mówił, że siostra, że uciekli od Giermańców. Ciągnął ją za tą rękę naprzód, dalej. I przez Radość, Miedzeszyn przeszli do Falenicy. Tam rozstali się. Wiesiek spodziewał się znaleźć gdzieś ojca. Jedną, drugą noc spędził na werandach jakichś pensjonatów. Potem postanowił wracać na Zaolziańską. Pośród stanowisk rosyjskich w lesie Branickich przeszedł bez trudności. Ojciec był w domu. Właśnie pakował rzeczy do drewnianego wózka z zamiarem wędrowania do Falenicy. Mieszkanie było zniszczone. Pocisk rozbił jedną ze ścian piętra. A poza tym dalsze przebywanie na linii frontu wydawało się niewskazane. Po drodze zatrzymali się przy rowie odwadniającym. Wiesiek musiał rozebrać się i umyć. Miał wszy, i te plamy od wiśni, i brud z piwnicy i falenickich werand. Ojciec spalił jego przyodziewek. Z wózka dał mu swoją koszulę i spodnie z podwiniętymi nogawkami. Zatrzymali się aż w Aleksandrowie, u rolnika Napera. Wiesiek codziennie rano nosił dwie pięciolitrowe bańki z mlekiem dla stałych odbiorców w Falenicy, a ojciec pomagał Naperowi w pracach polowych, naprawach i w obejściu. Zamieszkiwali w stodole. – Dało się żyć – mówi Gwadera. Jeden z sołdatów uczył go nawet strzelać z pepeszy⁶. – Chciał mnie wykorzystać – mówi– kazał mi strzelać do kur. Na szczęście strzelać dobrze nie potrafiłem. Seria poszła w ziemię. Pewnie potem kury by zabrał, ale wina byłaby moja.

S. Aniela Stawowiak RM (ARM)

Władysława Sobotę, Jana i Zofię Kubickich z małą Aspazją Eurydyką tudzież gromadę innych wygnańców Niemcy wypędzili w końcu z piwnic opuszczonych wcześniej przez Gwaderę i Birecką. Kazali iść na Pragę.

Zofia dd. Sobota i Jan Kubiccy.

Piwniczanie zebrali wówczas co kto miał cennego – obrączki, pierścionki, zegarki, papierośnice, by za to żołnierze przepuścili ich w stronę przeciwną, ku pozycjom rosyjskim. Ci przystali na transakcję, polecili tylko unikać dróg i pójść rowem odwadniającym. Więc szli wykopem Kanału Zagoździańskiego, wodą po kolana, pod prąd, gęsiego, trzymając głowy nisko, by nie nęcić strzelców. Suszyli się już wśród Rosjan.

Wtorek odnotowano w Kronice Zosinka jednym zdaniem:
„1 sierpnia ewakuacja do Płud”. Nieco więcej znajdujemy w Kronice Ulanówka: „ 1 VIII – częściowa przymusowa (bez chorych i najmniejszych 3-7 lat dzieci) ewakuacja. Prowiant załadowany na wóz konny, także chora siostra Magdalena na wozie, udają się pieszo z siostrami do Płud. Zostaje wśród sióstr przełożona”. Według s. Teresy Frącek 1 sierpnia Niemcy wyznaczyli siostrom na przygotowanie się do drogi zaledwie 10 minut. Konwój podążający w stronę Warszawy eskortowany przez uzbrojonych Niemców liczył 13 sióstr, 2 księży oraz 40 dzieci powyżej 5 lat. Przełożona s. Aniela Stawowiak odmówiła udania się w drogę i nie pozwoliła na ewakuację 29 małych dzieci w wieku od 2 do 5 lat. Dla opieki nad nimi pozostało jeszcze 5 sióstr. Wszyscy zeszli do piwnic⁷. Marek Getter cytuje „słowa wypowiedziane podczas ewakuacji przez sierżanta ustawiającego kolumnę cywilów wypędzonych z piwnic: «wychodźta pryndtko, inaczej byndzieta w mig rozstrzylane»” i pisze dalej: „Ostatecznie niżej podpisany 1 sierpnia po południu opuścił rodzinne osiedle i ojczystego domu już więcej nie zobaczył. Wędrował w eskortowanej kolumnie złożonej z dzieci z Zakładu Sióstr Rodziny Maryi wraz z personelem zakonnym, świeckim i garścią cywilów, którzy schronili się na terenie zakładu. Kolumna maszerowała przez Anin wśród okopującego się Wermachtu, ówczesną ulicą Kościuszki, Królewską, wzdłuż szosy do przejazdu kolejowego i dalej Płowiecką .(…) Była godzina 16.40, kolumna skręciła w Hetmańską i zatrzymała się w Domu Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia, zwanych ówcześnie magdalenkami”⁸.
Cdn.

Bogdan Birnbaum
Wiktor Kulerski

Przypisy:

  1. Jacek Zygmunt Jaroszewski, Porucznik Zygmunt Migdalski…, dz. cyt., str. 212.
  2. Tamże str. 216.
  3. Centralne Kierownictwo Ruchu Ludowego.
  4. Marek Getter, Anin i Międzylesie…, dz. cyt. str. 26.
  5. Zofia i Jan Kubiccy mieszkali na Marymoncie. Po wojnie Instytut Yad Vashem uhonorował ich w 1976 r. medalem i tytułem Sprawiedliwi wśród Narodów Świata nadawanymi za bezinteresowne ratowanie Żydów w okresie Zagłady. Zob.: Jan Grabowski. Na posterunku. Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej w zagładzie Żydów, Wołowiec 2002, str. 371. Jan Kubicki był funkcjonariuszem PP w stopniu starszego przodownika.
  6. Skrót od pistolét – pulemiot Szpagina. Rosyjski pistolet maszynowy.
  7. S. Teresa Antonietta Frącek, Siostry Rodziny Maryi z pomocą…, dz. cyt. str. 52-53.
  8. Marek Getter. Anin Międzylesie…, dz. cyt. str. 26.