W Kaczym Dole, czyli promieniowanie dobra
– Czołem, Helenów! – W progi dwupiętrowego drewnianego domu z werandą i wieżyczką zagląda przez uchylone drzwi wysoka, ciemnowłosa, gładko zaczesana kobieta w średnim wieku. Dom pachnie żywicznym drewnem i mydlinami. Pani ubrana jest sportowo, w stroju do jazdy konnej. Przez chwilę zagląda w głąb ciemnej domowej sieni, ale w związku z brakiem odpowiedzi zerka na towarzyszącą jej, stojącą przed domem nastolatkę. Dziewczę na oko piętnastoletnie ubrane jest w podobny, choć jaśniejszy strój, włosy ma zaczesane w dwa końskie ogony. Ciekawie rozgląda się po otoczeniu domu. To śródleśny park, ozdobiony szeroko rozlanym stawem. Jej uwagę przykuwają także werandy wokół drewnianego domu – przypominają jej te, które widziała dzisiaj w Otwocku. Odkrywa też obok kolejny dom, nieco mniejszy – bielony piętrowy budynek z gankiem i balkonem. Dalej pasą się dwie, może trzy krowy. Widać też zabudowania gospodarcze.
– Witamy w pałacu. Kogo mam zameldować? – Po dłuższej chwili wysoka pani doczekała się w sieni skrzypienia podłogi. Na werandę okazałego „świdermajera” wychodzi tęga, uśmiechnięta kobieta w szarej sukience i fartuszku, może kilka lat młodsza od gościa.
– Aleksandra Piłsudska. – Przedstawia się gość. – Przyszłam odwiedzić stare zaprzyjaźnione miejsce. Przejeżdżałyśmy z córką przez Międzylesie i postanowiłyśmy zajechać. Bardzo pięknie tu u was.
– A, witam dobrodziejkę, wpierw nie poznałam. Dzieci i wychowawcy teraz na grzybach. Mieli iść rano, ale tak im się zeszło na porządkach, że popołudniu poszli. A pani się zapowiadała?
– Nie, pani kochana, ja tylko przejazdem, ze starszą córką – Piłsudska serdecznie uśmiecha się do gospodyni, wskazuje głową dziewczynę. – Chciałam sobie przypomnieć, czy dobrze pamiętam drogę. Kiedyś przywieziono mnie tu samochodem. Zapamiętałam wasz park i ten staw ze sztuczną wyspą i łukowatym mostkiem. Byłyśmy dzisiaj, proszę pani, konno w Otwocku, a dokładnie w Olinie, gdzie miałam przyjemność zakładać kilka lat temu podobne miejsce jak wasze. Teraz tylko patrzymy, jakie postępy tam robią, bo miejscem kieruje kto inny, zacny Eugeniusz Mianowski. Pierwszy raz zdecydowałyśmy się konno na taką długą wyprawę. No, ale aura dzisiaj wyjątkowa; niby październik, a słońce jak w środku lata. Do tego pewnie dużo grzybów po tych ostatnich deszczach.
– Grzyby i grzyby, pewnie że tak! Nawet ta altana na stawie, co ją łaskawa pani pamięta, nazywa się „Grzybek”. A i coraz więcej ośrodków dla dzieci, które rosną jak grzyby po deszczu. Obok nas w Międzylesiu siostry zakonne mają taki całoroczny zakład jak i u nas. Były jeszcze przed nami, od dwudziestego roku. Trochę dalej sezonowy ośrodek doktora Janusza Korczaka. I pani też działa na rzecz dzieci. Wielka to sprawa, taka służba. A u nas zawsze obrodzi w grzyby, bo tereny podmokłe, błotniste czy bagienne nawet. Ponoć dlatego nasz dobrodziej, świętej pamięci Kazimierz Dłuski, nie mógł tutaj zakładać lecznicy dla gruźlików. On też się potem w Otwocku pobudował, może przy was? Ja tam nie wiem, ale ludzie gadali, że pracował w Otwocku.
– O, Kazimierz to bardzo zacny człowiek, był przyjacielem mojego męża. Kiedyś mąż często tutaj bywał u niego, naradzali się w sprawach państwowych. Działał w Otwocku i tutaj, i w Aninie. Jeszcze w Warszawie miał gabinet, a wcześniej w Zakopanym, ale to już było całe sanatorium. Kazimierz był delegatem do Paryża; mąż go tam skierował jako znakomitego dyplomatę. To były czasy… – Aleksandra Piłsudska obejrzała się teraz na córkę. – Miło się z panią rozmawia – generałowa ponownie się uśmiechnęła i lekko skłoniła – ale skoro nie ma nikogo, to my nie będziemy zawracały głowy.
– A nie chce pani poczekać albo poszukać ich w lesie? A może po drodze się spotkacie? Panie konno, to pewnie przez kanał trzeba było przeskakiwać? Nie widzieliście ich tam?
– Niestety. Tak, jechałyśmy lasami, dawnym traktem wołowym, czyli Napoleońskim teraz, jak mówią. W Międzylesiu to obok huty szkła „Wawer”. Konie już zwyczajne do skoków, w tych lasach pełno rowów. Ale i kładka dość szeroka koło was, przeszłyśmy spokojnie.
– To ja jeszcze dam coś paniom na pożegnanie. Zaproszenia takie mamy dla naszych przyjaciół. Już podpisane przez pana Arciszewskiego, dyrektora, więc mogę przekazać do rąk własnych.
– Zaproszenie? Dziękujemy pani ślicznie! To ja od razu zerknę sobie i przeczytam…
W sobotę 15 października 1922 Towarzystwo Przyjaciół Dzieci – Dom Dziecka im. Heleny Dłuskiej w Międzylesiu – gmina Wawer mają zaszczyt zaprosić na jubileusz 10-lecia.
– Znakomicie! Biorę zaproszenie, w domu wpiszemy je w kalendarz i opowiemy o tym tatusiowi. Nasz Ziuk teraz troszkę słabszy, więc nie mogę nic obiecać w jego imieniu, ale my z Wandą i Jadwigą się postaramy! Zawsze z przyjemnością jadę do Międzylesia, lubię tę czystość, która tu panuje, dosłownie wszędzie. Ktoś nawet powiedział, że czystość jest uśmiechem Międzylesia. Wie pani, porządek budzi poczucie spokoju, a nawet pewnego dobrobytu wewnętrznego, zawsze to powtarzam moim dziewczętom. Tak więc z przyjemnością zawitam ponownie w waszych pięknych progach! Nie przybędziemy z pustymi rękami… Czy mają państwo jakieś szczególne życzenia?
– To trzeba pytać dyrektora albo pań kierowniczek, ale nie wydaje mi się. Dyrektor sobie radzi, bo i dobrodziejka pani Dłuska czasem wspomaga, i z Magistratu, i jeszcze z kilku innych źródeł zawsze parę groszy do nas kapie. Ale wie pani, ponoć nadchodzą ciężkie czasy, więc może pani spytać. W każdym razie obecność dostojnych gości na pewno dzieciom poprawi humory, a podczas święta wiadomo – dobry humor najważniejszy. Dzieci starannie się przygotowują, więc to ciekawe występy będą, teatrzyk i pewnie jakieś śpiewy… Sami zobaczycie zresztą.
– Zobaczymy. Tymczasem dłoń pani ściskam i jadę do męża, bo to już niedługo ciemno na niebie będzie. A my jeszcze kawałek mamy do naszego Sulejówka. Październik, więc nie ma żartów, wieczór coraz szybciej nadchodzi. Te wasze brzozy nam machają tak leciutko… Zachwycające! Ukłoń się pani, Wando, do zobaczenia!
– Dom Dziecka im. Heleny Dłuskiej, w którym wychowują się dzieci w wieku od 3 do 14 lat, znajduje się w Helenowie pod Warszawą, w bardzo ładnej okolicy przy kolejce wawerskiej, w odległości dwóch kilometrów drogi od stacji Anin. – Szczuplutka, ale pyzata na buzi dziewczynka stoi na prowizorycznej scenie pośrodku sporej, ale zatłoczonej do granic możliwości jadalni. Jest tak onieśmielona, że ledwie ją słychać. Panie szybko reagują – jedna z nich pochodzi i dyskretnie zachęca do głośniejszego mówienia. – W Domu Dziecka imienia Heleny Dłuskiej zachowano tradycję wiejskiego gospodarstwa. W inwentarzu jest kilka krów i świń…
Teraz na scenę wchodzi dwójka młodych aktorów, chłopak i dziewczyna:
„Ty świnio jedna!”
„Ja świnia?! To on mnie tak ubrudził!”
– Są tu także konie pociągowe… – kontynuuje narratorka.
„Moje włosy! Zostaw moje warkocze!”
„O, przepraszam! Myślałem, że to mysie ogonki…”
– Dzięki pani Olimpii Wiśniewskiej staramy się o wszystkim decydować sami. Przyjmujemy model samowychowania i samorządności według koncepcji doktora Janusza Korczaka.

Znowu na prowizoryczną scenę w jadalni na parterze drewnianego domu wchodzą inne osoby. Pani w średnim wieku – zapewne wychowawczyni – ma długą suknię jakby z trenem, dłonie w białych rękawiczkach. Towarzyszy jej kilkoro dzieci.
Wychowawczyni: Bonjour les enfants! Czy ktoś widział moje robótki na drutach?
Dziecko 1: On pewnie widział! On na pewno pani zabrał!
Dziecko 2: Nieprawda! To on!
Wychowawczyni: Chciałabym, żeby każdy odpowiadał za siebie. A jeśli potrzebujecie swoich przedstawicieli, wybierzcie sejm i senat.
Dziecko 1: Nie obchodzi mnie sejm i senat. Nawet nie wiem, co to jest.
Wychowawczyni: Więc od początku. Jest was dużo. Wszyscy nie mogą o wszystkim decydować. Potrzebnych jest kilkoro starszych kolegów, którzy będą was reprezentować. Czasem może przyda się wam sąd koleżeński. Na co dzień będą ustalać, jakie są wasze prawa i obowiązki. Uchwalą dyżury, prace wokół domu i przywileje, jak uczestnictwo w kołach zainteresowań. Potem potrzebny będzie senat, który to zatwierdzi.
Dziecko 2: Proszę pani! Jakie dyżury? Jakie prace? Chłopaaakiii! To jakaś gruba akcja!!! Trzeba stąd zwiewaaać!!!”…
Po raz kolejny rozbawiona widownia oklaskuje scenę. Teraz poprzednia narratorka schodzi i kłania się nisko kolejna dziewczynka. Jest nieco przy kości, ma niższy, znacznie mocniejszy głos od poprzedniczki. Obok niej stają dwaj młodsi chłopcy.
– Takie to były nasze początki. Teraz, po dziesięciu latach, jest już niemal idealnie. Każdy zna swoje miejsce i swoje obowiązki. Starsi mają pod opieką młodszych. Sejm ustanawia prawa i reguluje nasze życie.
Chłopiec 1: – Sejm uchwalił, że każda z dziewcząt będzie dbała o dwóch chłopców, to znaczy cerowała skarpetki i prasowała koszule. Ci chłopcy w zamian pastują i froterują jej sypialnię.
Chłopiec 2: – Ostatnio jedna z dziewcząt złamała nogę, bo się poślizgnęła. Tak grubo było pasty na podłodze przy jej łóżku! A to wszystko – z wdzięczności!
I znowu na widowni salwy śmiechu…
Chłopiec 1: – Chyba sami przyznajecie – jest z nami coraz lepiej. Również nasze domy są coraz piękniejsze. I nawet w naszym stawie pływają już karpie i karasie.
Chłopiec 2: – Zawsze to coś większego, niż cierniki i piskorze… w Kanale Wawerskim.
Po gromkich oklaskach chłopcy kłaniają się i z powrotem oddają głos koleżance:
– A teraz zaprezentujemy największe kobiece osobowości, dzięki którym nasz ośrodek powstał i funkcjonuje po dziś dzień.
Chłopiec 1: – Zacznijmy od tej, której imię nosi nasza placówka. Pani Helena Dłuska żyła krótko, ale intensywnie. Osiągnęła bardzo wiele. Przede wszystkim zawdzięczamy jej wkład, jaki wniosła w polskie taternictwo, które między innymi dzięki niej szczyciło się wyznaczaniem przed innymi narodami szlaków na najwyższe szczyty Tatr Zachodnich. Jak wielu innych przed nią i po niej, również Helena nie uniknęła kontuzji. Częściowo unieruchomiona, nie poddała się. Nadal działała na rzecz tatrzańskiej przyrody, realizowała pasje naukowe i społeczne.
Chłopiec 2: – W tym roku, pod koniec maja, odwiedziła nas blisko spokrewniona z naszą patronką, dwukrotna noblistka Maria Skłodowska-Curie, która przyjechała do Warszawy na otwarcie Instytutu Radowego. Nie musimy nikomu przypominać zasług pani Marii. To osoba ze szczególną aurą – pochłonięta pracą, poważna, a zarazem praktyczna, szczerze kochająca dzieci. Niech teraz nikogo nie urazi nasz wiersz-anegdota związany z jej prezentem dla nas. Wiemy, że czcigodna uczona miała jak najlepsze intencje… Prosimy więc wiersza nie rozgłaszać – zdradzamy go państwu w sekrecie… Nasze panie wychowawczynie też niech nam go wybaczą…
Chłopiec 3:
Z Paryża wielka uczona przyjechała
Krowę nam w prezencie dała –
Holenderka dużo tłustego mleka miała
Dziatwa imię Maria jej nadała.
Potem krzyku co nie miara.
Jaka też nas czeka kara?
Nie chcieliśmy źle, więc gdzie wina?
Skreślimy z tablicy Maria – napiszmy Malwina.
I znowu salwy serdecznego śmiechu… Helenowska publiczność ma poczucie humoru. Również rodzona siostra Marii jest mocno rozbawiona – w końcu sama Maria również ma do siebie sporo dystansu.
Chłopiec 1: – Wiemy, że paryska uczona ma w Warszawie dwie rodzone siostry. Doktor Bronisława Dłuska to nie tylko znakomity lekarz i społecznik, ale właśnie kochająca siostra. To także nie znająca ograniczeń dla swoich celów, wybitna organizatorka. Już w domu rodzinnym, po przedwczesnej śmierci matki i najstarszej siostry Zofii, przejęła pieczę nad rodzeństwem – we wszystkim wyręczając zapracowanego ojca. Podczas pobytu w Paryżu szybko się usamodzielniła. Jej własny dom potrafił zapewnić ciepło własnej rodzinie, a także genialnej siostrze i licznym gościom. To ona, w związku z potrzebą organizacji zakopiańskiego sanatorium, potrafiła poświęcić się temu projektowi. Aktywnie działa również na rzecz pracy zawodowej kobiet, ochrony tatrzańskiej przyrody, kolejnych inicjatyw na rzecz dzieci, a wreszcie… upamiętnieniu swojej córki – tu, w tym ośrodku jej imienia. Pani Bronisława Dłuska niestrudzona jest również dziś, bowiem przejęła odpowiedzialność za realizację Instytutu Radowego, wielkiego marzenia Marii Curie. Oddaję teraz głos prezesowi Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, naszemu najlepszemu ojcu Tomaszowi Arciszewskiemu.
Na scenę wystąpił teraz wysoki, lekko pochylony, łysiejący pan z wąsem. Ciepło uśmiechnął się do ustępujących mu dzieci i skłonił przed publicznością. Z chwilą zabrania głosu wyprostował się, czy nawet wyprężył jak kompania Wojska Polskiego podczas musztry. Mało brakowało, może by nawet zasalutował.
– Bardzo dziękuję, drogi Janku. Kochane dzieci, wielce szanowna publiczności, a więc ukochani przyjaciele Towarzystwa Przyjaciół Dzieci! Cieszę się, że jesteście z nami! Jesteście zawsze – na co dzień, kiedy każdego dnia mozolnie idziemy do przodu – oraz od święta, gdy nasze kroki ubarwione są anegdotami, wspomnieniami, żartem.
Dobrze zdajemy sobie sprawę z tego, w jakich czasach przyszło nam żyć. Ale gdy popatrzymy wstecz, gdy porównamy te czasy, w których żyjemy, do tych, w których przyszło nam się urodzić, zobaczymy jak dużo się zmieniło. Jak dużo ścieżek naszych dzieci wspólnymi siłami udało nam się wyprostować. Dość uprzytomnić warunki, w których żyło dziecko robotnicze w Polsce, ażeby zdać sobie sprawę z olbrzymiej doniosłości zadania, jakie podjęło Towarzystwo. Pragnęliśmy i wciąż pragniemy swoją pracą ogarnąć dziesiątki tysięcy dzieci i stworzyć dla nich atmosferę swobodnego i radosnego życia.
Prezes Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci zrobił krótką pauzę. Publiczność natychmiast to podchwyciła i nagrodziła jego słowa gromkimi oklaskami.
– Bardzo dziękuję, ale to nie mnie się należą te oklaski. Chcę wyrazić wdzięczność osobom, bez których nasza misja nie byłaby realizowana w pełnym kształcie. Pani Bronisława Dłuska jest dzisiaj z nami! Zapraszam tutaj! Wielkie brawa!
Po Bronisławie Dłuskiej nadszedł czas również na Aleksandrę Piłsudską. Dziękowała za cudowne przyjęcie w domu, który po odzyskaniu przez kraj niepodległości niejednokrotnie gościł jej męża, Józefa Piłsudskiego. W prezencie od męża przekazała rękopis „Bitwy Warszawskiej 1920” z dedykacją i notą „ostateczny plan kontrofensywy znad Wieprza i naszego zwycięstwa ukształtował się z początkiem sierpnia 1920 w Waszym Helenowie”. Od siebie i córek wręczyła ze śmiechem dwa pokaźne kosze słodyczy. Pytała też, czy dzieci nie potrzebują czegoś specjalnego, na przykład instrumentów muzycznych…
Przedpołudnie, zwieńczone skromnym obiadem, podawanym na sali w kilku turach, pani Aleksandra przedłużyła jeszcze spacerem z córkami po helenowskim parku.
– To bardzo kobiece miejsce, ten Helenów. Zwróćcie uwagę na samą nazwę, pochodzi od imienia kobiety. I to nie byle jakie imię, bo wywodzące się prosto ze starożytnej Grecji, a więc Hellady.
– Uderzyło mnie, że tutaj wprowadzają demokrację dziecięcą, niczym demokrację w Helladzie…
– A co znaczy imię Helena? – Spytała starsza córka, Wanda, wrażliwa na punkcie imion. Obie z siostrą zostały przecież uhonorowane imionami polskich władczyń – legendarnej i realnej.
– Nie jestem pewna, ale może od księżyca. Po grecku „lune” to księżyc albo blask księżyca.
– Księżyc też mi się kojarzy z kobietami. I te wszystkie genialne prekursorki Helenowa… To jest miejsce, gdzie kobieca energia działa. I te brzozy wokół, prawda mamo? – rozwijała wątek Wanda.
Trzynastoletnia Jadwiga, która w Helenowie była po raz pierwszy, zwracała uwagę szczególnie na dziewczęta i chłopców, które po obiedzie miały czas na zabawy podwórkowe, a teraz kierowali się do osobnych domów. Uważnie patrzyła też na prace gospodarskie i karmione właśnie ptactwo, a także rozległe ogrody warzywne i kawałek pola. Teraz zdecydowała się wtrącić do rozmowy.
– Męska energia też tutaj jest, mamo. Przecież chłopcy i pan Arciszewski. Zresztą dużo mężczyzn było wśród gości – przedstawicieli PPS-u i Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Jeśli chodzi o drzewa, w oddali mamy różnorodne gatunki, przede wszystkim sosny, ale też z całą pewnością męskie dęby. Ale rzeczywiście, w zagajniku wyjątkowo ładne brzozy – dodała.
– No proszę. Nie spodziewałam się, że zwracałaś uwagę na chłopców. – Skomentowała z uśmiechem matka.
– Wcale nie! – Natychmiast zaprzeczyła trzynastolatka, ale zamiast się nadąsać, zawtórowała matce i siostrze śmiechem. – Przecież wiecie, że tylko z chłopcami mogę rozmawiać o moich modelach samolotów i o lataniu… A może tutaj podaruję jakiś model…? Na pewno się ucieszą. Ja i tak im bardzo współczuję, że nie mają przy sobie tatusia, takiego jak nasz. Dobrze, że zapraszał kiedyś te dzieciaki do Belwederu, jak opowiadałaś. – Zwróciła się do matki.
Znalazły się jeszcze bliżej brzóz… Wiotkie delikatne gałęzie ozłocone były piłkowanymi drobnymi liśćmi. Złote, żółte, albo w połowie zielone doskonale komponowały się z białą skórką kory i ciemnym borem w tle.
– Zawsze mnie zachwyca ta zwykła nasza brzoza. – Aleksandra mówiła jakby do siebie. W białej sukni, z rozwichrzonym włosem… – Roześmiała się lekko. – I te złote teraz warkocze.
– Mysie ogonki, mamo – przypomniała fragment wystąpienia Jagoda. – A mi się osobiście najbardziej podoba ta rubinowa, przewrócona w stronę kanałka. Jakie w niej muszą zachodzić teraz procesy umierania… Ale na koniec jest jeszcze taka piękna. – Nastolatka zamyśliła się, zdradzając żywe zainteresowanie biologią.
– Wy jesteście moje młode brzózki. – Przygarnęła do siebie córeczki. – Pamiętajcie, co by się nie działo, czy zabrakłoby nam czy nie zabrakło kochających mężczyzn, to w nas, kobietach, również jest niesamowita siła, elastyczność, potęga życia.
Córki w swoich płaszczykach i kapeluszach były urocze, ale też bez wątpienia poważne. Aleksandra Piłsudska wiedziała, że kontakt z Helenowem to dla nich rodzaj witamin – od kierownictwa, przez ideę i świetlany cel placówki, po zasady, panującą tu atmosferę, porządek, a wreszcie czarującego ducha kobiecości. Oczywiście też męskości.
Joanna Maria Janisz
OBJAŚNIENIA –
HISTORIA HELENOWA
W 1922 roku siostra Marii Skłodowskiej-Curie, Bronisława Dłuska wraz ze swym mężem Kazimierzem Dłuskim ofiarowali na rzecz dzieci nieruchomość położoną obok Kaczego Dołu. Według woli fundatorów, a dla uczczenia pamięci przedwcześnie zmarłej córki Heleny, placówka przyjęła nazwę Helenów. Prowadziło ją założone w 1920 r. Robotnicze Towarzystwo Рrzyjaciół Dzieci. Już wkrótce powstał tu dom dziecka przeznaczony dla sierot z okresu I wojny światowej. Od początku promowano w nim nowatorskie podejście do pracy z podopiecznymi. W okresie, gdy w innych placówkach wychowawczych dominował koszarowy dryl i tresura, w Helenowie postawiono na: tolerancję, współpracę i dziecięcą samorządność.
W czasie II wojny światowej, w placówce znalazły pomoc dzieci osierocone, a także ukrywane przed okupantem. W roku 1944, podczas działań wojennych, wszystkie budynki i urządzenia Helenowa zostały zniszczone. Z inicjatywy byłych pracowników i wychowanków podjęto w połowie lat 50. dzieło odbudowy. Uroczyste otwarcie Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Helenów miało miejsce w listopadzie 1967 roku.
Od roku 1970 prowadzono wobec nich nowatorskie działania wychowawcze i reedukacyjne. Powstały gabinety wyposażone w niezbędne, nowoczesne pomoce dydaktyczne. W 1983 roku zdecydowano o powołaniu Działu Wieloprofilowego Usprawniania, przeznaczonego dla dzieci z mózgowym porażeniem dziecięcym. Jego pomysłodawcą i organizatorem był Jerzy Serejski. W roku 2002 ośrodek przekształcono w Centrum Rehabilitacji, Edukacji i Opieki TPD „Helenów”.
Działa tu internat, kilka świetlic oraz zespół szkół (od podstawowej po liceum). Odbywa się rehabilitacja, włącznie z hydro- i hipoterapią. Zatrudnia się wysoko kwalifikowanych specjalistów. Każdy podopieczny ma tu swój indywidualny program terapeutyczny. W ciągu roku kompleksową opieką objętych jest około 140 dzieci.
Skrócone opracowanie historii ośrodka za: Jan Czerniawski, Wawer. Korzenie i współczesność, Biblioteka wawerska, Warszawa 2008.
Bibliografia:
Bogdan Birnbaum, Wiktor Kulerski, Kaczy Dół – Międzylesie. Archeologia pamięci. Część 9, „Gazeta Wawerska”;
http://gazetawawerska.pl/2020/03 /26/kaczy-dol-miedzylesie-archeologia-pamieci-czesc-9/ – w opowiadaniu parafrazowane są pojedyncze fragmenty tekstu;
Jan Czerniawski, Wawer. Korzenie i współczesność, Biblioteka wawerska, Warszawa 2008.
Maria Kuzańska, Koncepcje wychowawcze Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci (1919-1939), Wrocław [etc.] 1966
O autorce:
– ur. w Lublinie. Absolwentka Liceum Szkół Plastycznych w Lublinie, Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie i kilku kierunków na studiach podyplomowych. Nauczyciel, animator, arteterapeuta, autorka książek oraz wielu projektów dla dzieci. „Historie i opowieści z dzielnicy Wawer” powstały w ramach stypendium artystycznego m. st. Warszawy w Dzielnicy Wawer.


0 komentarzy