Ptasia linia. Zakole wawerskie.
Zakole Wawerskie, czyli podmokłe pustkowie w kształcie łzy przytulone do łuku Trasy Siekierkowskiej na północy i schodzące zwężającym się korytarzem ku Wiśle, to miejsce, o którym w najbliższych latach będzie głośno. Rozpoczęto bowiem prace nad miejscowym planem zagospodarowania dla tego terenu. Brzmi to groźnie, a według niektórych badaczy Zakole Wawerskie to najbogatszy w gatunki ptaków teren Warszawy. Pewnej mglistej niedzieli postanowiłem tam właśnie przywitać wschód słońca.
Od północnego wschodu zakole porasta las, który tej jesieni zalany był wodą. Ścieżki i wytyczony tamtędy szlak rowerowy są w części nie do przejścia bez wysokich kaloszy. Postanowiłem więc podejść jeszcze w ciemności do ściany lasu i w miarę możliwości kierować się na zachód. Mając słońce za plecami, łatwiej jest podejść ewentualną zwierzynę. Rzeczywistość kazała mi zweryfikować plany. Po pierwsze poruszanie się po zakolu tzw. suchą stopą jest w zasadzie niemożliwe. Po drugie tego poranka, słońca postanowiło nie wstawać i cały świat pogrążony był w lepkiej mglistej szarości. Sceneria chwytała za serce. Skryta we mgle Warszawa tylko cicho szumiała, co chwila łapałem się na tym, że podróżuję przez post-apokaliptyczne pustkowia, a wrażenie wzmacniały niszczejące tu i ówdzie wytwory naszej cywilizacji. Gdy się na chwilę przejaśniło, zakole rozgadało się głosami setek ptaków. Między kępami drzew przelatywały spore stada łuszczaków, słychać było sójki i bażanty. Później ciszę przerywały tylko pokrzykiwania myszołowa. Na dłużej stanąłem, by posłuchać pięknego, choć oszczędnego w formie koncertu pary majestatycznych kruków. To co mnie martwiło to fakt, że po kilku godzinach wciąż nie miałem ani jednego zdjęcia ptaka, choć bażanty raz za razem wyskakiwały mi spod nóg. Obiektyw pokryty był rosą, a w butach chlupotało. Postanowiłem porzucić pozory, wejść w bagno i przespacerować się ścieżką dzików. Takie wydeptane szlaki są najpewniejszą drogą przez mokradła, wbrew pozorom nawet dzikie świnie nie lubią pływać w lodowatej wodzie. Wtedy właśnie zrobiłem to zdjęcie. Gdybym był lepszym fotografem, miał lepszy sprzęt, więcej szczęścia i znalazł lepszy kadr, może uchwyciłbym na nim jeszcze watahę dzików, które odpoczywały w kępie trzcin. Kilka minut później mogłem podziwiać też dorodnego lisa. Wszystko to kilkaset metrów od Trasy Siekierkowskiej i wyrastających za nią blokowisk. Do auta wracałem, brodząc po kolana w wodzie i jak to zwykle bywa, właśnie wtedy, w porastających jeden z brzegów tzw. ulicy Spadowej, zostałem w pełni wynagrodzony za to, że wcześnie wstałem. Usłyszałem szum setek skrzydeł i chwilę potem w koronach drzew zakotłowało się od najróżniejszych drobnych ptaków. Były dzwońce, czeczotki, czyże. W podszyciu myszkowały strzyżyki oraz mysikróliki. Ciut wyżej sikory modraszki i bogatki. Na ziemię sypały się łupiny nasion, a ja po kilku minutach postanowiłem, że jednak zrezygnuję z zapalenia płuc i ruszę tam, gdzie znajdę suche skarpety.
Jaki z tego morał? Zakole Wawerskie to duża dzika wyspa położona w skrajnie zurbanizowanym krajobrazie. Jej niedostępność, przynajmniej w czasie okresów mokrych, gwarantuje dobre warunki dla zwierzyny. Z pewnością tu wrócę zimą a także wiosną, kiedy to spodziewam się na podmokłych łąkach spotkać migrantów – gęsi, kaczki, żurawie albo czajki. Przyszłość tego skrawka terenu jest niepewna. W większości znajduje się w prywatnych rękach, a właściciele widzieliby na zakolu nowe rzędy domów. Trudno się dziwić takiemu podejściu, ale tym mocniej należy liczyć na miasto, które powinno uporządkować status zakola z poszanowaniem praw właścicieli. W przyszłości gęsto zaludniona okolica potrzebować będzie miejsc rekreacji i uporządkowanej zieleni. Natomiast centralną część tego terenu powinny stanowić tak jak dziś olsy i podmokłe łąki, także jako rezerwuar wody w okresach suszy albo nadmiernych opadów, zaś zespół przyrodniczo-krajobrazowy „Zakole Wawerskie” zamienić się w projektowany od lat rezerwat. Czy tak się stanie? Żaden z ekosystemów w naszej strefie klimatycznej nie zapewnia takiej bioróżnorodności jak mokradła. Są więc skarbem i tak nazywają je przyrodnicy. Przeciętni ludzie mówią na nie „nieużytki”, a tych nikt nie lubi. I dlatego znikają.
0 komentarzy