Szersza perspektywa
– A ci, tutaj niedawno sprowadzili się z bloków… – Moja znajoma wskazała głową posesję, obok której właśnie przechodziłyśmy. – I we wszystkim przesadzają.
W stwierdzeniu tym pobrzmiewało zdegustowanie. Przyjrzałam się więc bacznie, w czym świeżo upieczeni posiadacze domu jednorodzinnego tak przesadzają.
Ogród był pełen świeżych nasadzeń. Było od nich aż gęsto, a każde z nich – pieczołowicie zabezpieczone przed zimą. W obejściu ujadały dwa psy – jeden duży, drugi mały. Dom – rzecz gustu, choć może faktycznie ciut zbyt eklektyczny w stylu, a przecież wiadomo, że prawdziwa elegancja ma wiele wspólnego z prostotą.
Znajoma pokiwała głową. – Zobaczysz, jak jeszcze porozwieszają światełka na Gwiazdkę. Będzie istny Las Vegas, jak w zeszłym roku!
To skłoniło mnie do ogólniejszej refleksji. W listopadzie minęło pięć lat, odkąd przeprowadziliśmy się z mężem do Wawra, także z bloków. Te pięć lat to całkowita zmiana jakościowa mojego życia pod tyloma względami, że aż trudno je wszystkie wymienić. Obrośliśmy w kolejne dzieci, psy i koty. Rzuciłam pracę w wydawnictwie i zaczęłam pisać książki. Spróbowaliśmy (z pewnymi sukcesami!) hodować pszczoły. Okej, posadziliśmy też mnóstwo roślin, a na Gwiazdkę ozdabiamy dom i ogród światełkami (ale niemrugającymi!).
Lecz zmiany dotyczą także szerszej perspektywy. Dojrzałam mianowicie do bardziej obywatelskiej postawy – troski o dobro dzielnicy oraz głębszego identyfikowania się z lokalną społecznością. Brzmi trochę jak frazesy z ulotki wyborczej, ale bez obaw – nie będzie politykowania, nigdy nie startowałam w wyborach ani się do tego nie sposobię. Chodzi o wyrażenie tego, jak jedna zmiana pociąga za sobą następne – i jeśli dobrze je rozegrać, koniec końców wszystkie wychodzą na dobre.
W dziedzinie mieszkania pod lasem jestem nowicjuszką. I od samego początku wprost zachłysnęłam się tą możliwością. Chodzę tam po kilka razy dziennie. Pięć lat temu spacerowałam z głębokim wózkiem i z psem, potem – z kolejnym dzidziusiem w wózku i ciut podrośniętym człowieczkiem drepczącym obok. Później zaczęłam też po lesie biegać, wreszcie – układać sobie w nim myśli, inspirować się i uspokajać. Czy wobec tak licznych darów od lasu, mogłam pozostać obojętna na zalegające w nim śmieci? – Oczywiście nie. Zaczęłam brać na spacery foliówki i zbierać butelki, puszki, potłuczone szkło, w przypływach gorliwości nawet kapsle, których jest w ściółce zatrzęsienie.
W ogrodzie nie położyliśmy z mężem nawet jednej kostki Bauma – po to, by nie zaburzyć naturalnego spływania wody. Ścieżki i podjazd są wysypane kamykami, które fajnie chrzęszczą przy każdym kroku. Choć znaleźli się tacy, którzy doradzali nam zrobić w szambie parę dziur dla dyskretnego pozbywania się ścieków, nigdy tego nie zrobiliśmy. Podobnie jak nie używamy w ogrodzie Round-upu, chemicznych środków owadobójczych czy innych wstrząsająco szkodliwych preparatów. Im więcej się o nich wie, tym bardziej włos się jeży!
Co jeszcze? Niewiele. Głosujemy na projekty z naszego osiedla w budżetach partycypacyjnych, uczymy dzieci szacunku do ludzi i przyrody, nie palimy śmieciami. Bierzemy udział w fantastyczne lokalnych inicjatywach: sąsiedzkich wigiliach w domu kultury, rozmaitych koncertach i zabawach. Niby to tylko pięć lat, a znamy się – przynajmniej z widzenia – i lubimy, przynajmniej zdawkowo, z mnóstwem ludzi z okolicy. A najlepsze jest to, że nie jesteśmy odosobnieni. W naszej dzielnicy mieszka wielu ludzi, którym leżą na sercu zieleń, harmonia i dobre relacje z otoczeniem.
To absolutnie nie są wielkie rzeczy – a jednak ogromnie wpływają na jakość życia i pogodę ducha. Życie w Wawrze może być praktyką uważności – znanego zalecenia wielkich mistrzów medytacji. Skierowania uwagi na tu i teraz, na bliskie otoczenie, na ewentualnych potrzebujących pomocy – a może tylko życzliwości? Niewymownie się cieszę, że tu mieszkam i że jesteście Państwo moimi bliższymi i dalszymi sąsiadami.
Na koniec – dwie anegdotki.
Pierwsza – odezwała się do mnie czytelniczka, która chciała kupić ode mnie dwie książki z dedykacjami. Od słowa do słowa okazało się, że jej narzeczony mieszka na tym samym osiedlu co ja. „A pani jest tutejsza czy przyjezdna?” – padło pytanie. „Przyjezdna, ale już tutejsza” – brzmi najlepsza odpowiedź.
Druga jest o wielkości i wspaniałości naszej dzielnicy w oczach dziecka. Kilka dni temu byliśmy z rodziną w Krakowie. „Patrzcie, dzieci! – mówimy. – To Wawel!”. A dzieci: „Wawer?”…
Paulina Płatkowska, autorka książek dla dzieci i dorosłych, mama trzech córek, mieszka i pisze w Wawrze.
0 komentarzy