„Falenicka Zagłada cz.1”

Autor: , Osiedle: Falenica Data: .

(1938)

– No tak, listopad – Debora westchnęła i popatrzyła na tańczące z podmuchem wiatru liście klonu. Tańczą, tańczą, a po chwili toną w pełnych wody zagłębieniach na falenickim kocim bruku. – Czy mogłabym to ładnie opisać? – zastanawia się i rozgląda wokół… Z torebki wyciąga kawałek tekturki i ołówek…

Drzewa tańczą… Wyginają się w biodrach… Rozkołysane sylwetki… Kolana lekko ugięte… Płyną z potokiem liści… Drzewa surowe, łyse… Ramiona… Uniesione. Jak ramiona Mojżesza. Dopóki trwają wzniesione do góry – niegroźni nam Amalekici – wygrywamy!

Czyta zapisany pospiesznie tekst i kręci głową. Nic nadzwyczajnego. Jak to jest, że Bruno Schulz w tego typu opisach potrafi wykrzesać ducha, wstrząsnąć wyobraźnią? A u niej płytki obrazek, banalne skojarzenia.

Oczywiście, on jest mężczyzną. W dodatku dużo starszym. Dopiero teraz publikuje, a pisze od wielu lat. I chyba po raz pierwszy otrzymał jakąś ważną nagrodę. Ale i ona jest duża, prawie dorosła. Niedługo, w dniu jej imienin 9 listopada, kończą z Izaakiem trzynaście lat. Tego dnia przystąpią wraz z bratem do obrzędów dojrzałości religijnej – on Bar micwa, ona Bat micwa. Jej roześmiany brat bliźniak z bujną czarną czupryną będzie od tej pory poważanym rebem. A ona? Gładko zaczesany śniady podlotek… Ile czasu minie, żeby mogła korzystać ze swobody tak jak starsza siostra, siedemnastoletnia Estera? Dobrze, że chociaż po Falenicy pozwalają jej się poruszać samodzielnie.

Rozejrzała się wokół. Tu wszystko takie znajome, bezpieczne, nic złego nie mogłoby jej spotkać. Wszędzie ludzie, którym można ufać. Wielu z nich uznaje autorytet rabina Szamuela Mordechaja, stałego mieszkańca Falenicy. Latem zamieszkują tu także rabin Alter, rabin Finkelsteina oraz rabin z Radzymina, którego imienia nie pamięta. Och, ile spokoju teraz w tych alejkach, które w sezonie płoną nie liśćmi, a gorącymi spotkaniami socjalistycznej młodzieży, napomnieniami cadyka, a wieczorami pobrzękiwaniem chasydzkiej niguny – rozkołysanej piosenki i wtórójącej jej lekkich podskoków… A na Handlowej wtedy jak w ulu; trzeba sprzedawać i zarabiać na letnikach, by potem przeżyć za to cały rok. Więc chociaż szkolny dzwonek milczy, to rytmu tej pospiesznej dwumiesięcznej pracy pilnuje okrągła tarcza na żelaznej obręczy wisząca przed zakładem zegarmistrzowskim Icchoka Ringa: tak-tak, tak-tak…

Co tam lato, jesień jeszcze piękniejsza. Debora stoi ze sprawunkami na ulicy i patrzy w kierunku szkoły, do której chodzi z chrześcijańskimi dziećmi. Jeszcze się do niej nachodzi, w listopadzie czekają na nią wytężone dni nauki. Ale dzisiaj nie ma lekcji, dziś chrześcijanie świętują – niedziela. O tej porze pewnie już są po swoim nabożeństwie i w rodzinnym gronie spożywają obiad. Ich drewniany kościółek nie jest tak okazały jak otwarta niedawno żydowska synagoga – murowana i obszerna. Zresztą nie tylko dom modlitwy cieszy tutejszych syjonistów. Podobnie jak Żydzi w Otwocku, oni również pragną osiedlić się kiedyś w Jerozolimie, a teraz uczą się hebrajskiego w Bet ha-midrasz. To dom nauki przeznaczony do studiów talmudycznych. Więc szkoła falenicka i szkoła otwocka… Ta druga jest ponoć bardziej ortodoksyjna.

A więc niedziela, pierwszy dzień tygodnia. Na ulicy Handlowej otwarte są dziś tylko żydowskie sklepy. Polskie, które wczoraj zakłócały ciszę szabasu, dzisiaj opustoszałe milczą. Drewniane ciemne werandy sklepików są teraz podobne do wygaszonych poza sezonem pensjonatów. Jeszcze niedawno zdarzało się komuś przyjechać choćby na szabas, ale w listopadzie sezon letni kończy się na dobre. Aż do maja żydowskie i chrześcijańskie wille będą tkwić w mroku – puste, może nawet trochę upiorne… Byleby żaden pożar ich nie strawił – mogą chłodniejszy czas przeczekać.

Jeszcze raz Debora patrzy na bruk pełen klonowych liści. Czy nie znajdzie pomiędzy nimi pięknych okazów? Kilka na pewno, ale cóż to? Czy te liście nie są rozrzucone wyjątkowo szeroko…? To by mogło zapowiadać surową zimę 1938/1939, zapewne też rychły śnieg… Tymczasem powietrze jest wciąż łagodne. Czuje dobrą energię drzew, nazywanych przez starszych jaworami. „Jawor, jawor, jaworowi ludzie…” – bawili się kiedyś w szkole z kolegami w budowanie mostu z wyciągniętych ramion i łapanie „karety”. Pod jaworem w świetle księżyca ma wytrysnąć źródło, w którym będą tańczyć synowie i córki Boga… „Pod jaworowym cieniem, wróży panna pierścieniem…”. Wszystko to zasłyszała kiedyś, pewnie w starych pieśniach. A może Estera podśpiewywała ostatnio?

Jeden klonowy liść jest wyjątkowo piękny, złoto się na nim miesza z rozchodzącą się od ogonka ciemną zielenią i wieńczy purpurą na pięciopalczastych poszarpanych zakończeniach. Weźmie go do kieszeni płaszcza, ten liść – dłoń albo raczej liść – uśmiech. Niech jej przypomina o uśmiechu i dobrej energii drzewa. Znów zaszumiało drzewo… Chce jej o czymś powiedzieć? Oj, pewnie upomina, że się zapatrzyła na tę jesień… Dosyć, matka na nią czeka, już pewnie wygląda.

W domu młyn prac – jak zwykle w niedzielę przygotowanie potraw na cały tydzień nauki. A więc ulubione przez mamę zaplatanie żydowskiej chały, skręcanie bajgli, wyrabianie ciasta na cebularze, lepienie soczystych pierożków do rosołu. Dobrze, że wieczorem może powrócić do czytania ukochanego prezentu z okazji pięknej cenzurki – na zakończenie minionego roku szkolnego. Chodzi oczywiście o „Sanatorium pod klepsydrą” – wciąż pachnące drukiem, pięknie wydane przez „Rój”. A tam „Druga jesień”, czyli niedościgły obraz tego, co dziś podczas spaceru i teraz za oknem…

„Jesień, jesień, aleksandryjska epoka roku, gromadząca w swych ogromnych bibliotekach jałową mądrość 365 dni obiegu słonecznego. (…) W ciszy tych dni głębokich i pięknych zmieniała się niepostrzeżenie materia listowia, aż pewnego dnia stały drzewa w słomianym ogniu całkiem zdematerializowanych liści (…) wspaniałe pawie i feniksy, które wstrząsnąć się tylko muszą i zatrzepotać, ażeby strącić to świetne, lżejsze od bibułki, wylinione i niepotrzebne już pierze…”.

Trzy dni później, wieczorem 9 listopada, Debora pochylona jest już nad innym fragmentem wyśmienitej prozy Brunona Schulza: „Nazywam ją po prostu Księgą, bez żadnych określeń i epitetów (…). Księga… Gdzieś w zaraniu dzieciństwa, o pierwszym świcie życia jaśniał horyzont od jej łagodnego światła…”.
Tak, to już dzisiaj dostąpiła zaszczytu obcowania z nią, Księgą Tory. Do obrzędu Bat micwa mogą przystąpić dziewczęta już w dwunaste urodziny. Ona jednak czekała na swojego bliźniaka, który dzisiaj w swoim męskim gronie oddał się na służbę Bogu „wolą, czynem i rozumem”. Izaak mógł po raz pierwszy odczytać przeznaczony dla niego fragment: „Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Panem jedynym. Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił”. Ojciec wręczył mu tefilin w aksamitnej niewielkiej torbie, na nim wyhaftowany napis związany z konfirmacją i dwa skórzane pudełeczka z rzemykami, zawierające zwitki pergaminowe z cytatami z Tory. Tefilin będzie od tej pory przytwierdzał do czoła i lewego przedramienia, w sposób przewidziany rytuałem we wszystkie dni powszednie, podczas modlitwy porannej „Szachrit”.

Izaak zacznie chodzić do nowej szkoły. Podobnie jak w chederze, tak i w Talmud-Torze, nauka zacznie się rano zaraz po porannej modlitwie. W przypadku ciężkich, mroźnych zim, nauczyciel będzie chodził z uczniami do synagogi. Między godziną 10–11 dzieci będą mieć przerwę na posiłek. Koło godziny czternastej chłopcy będą udawać się do swoich domów. Po powrocie i podwieczorku mają uczyć się dalej, aż do wieczornej modlitwy. Wszystko po to, aby następnego dnia przyjść na zajęcia z opanowanym na pamięć fragmentem Tory.

„Ech, ci nasi ojcowie i bracia… O ile my, dziewczyny, bawimy się lalkami, gramy w klasy i uczymy wykonywania prac domowych, o tyle chłopcy pozbawieni są takich rozrywek. Tylko że nam zakazane było studiowanie Tory…” – w rozmowie z mamą trzynastolatka porównuje sytuację swoją i brata bliźniaka.
Tego urodzinowego dnia również i Debora – w babińcu, części synagogi przeznaczonej dla kobiet – mogła odczytać wskazany jej fragment Pisma. Melodyjnym głosem odczytała: „Dzielność kobiety jest koroną jej męża…”. Matka i Estera przesłały jej swoje uśmiechy. Kiduszowy posiłek i wino przeniesiono na szabas. Wieczorem pozwolono Deborze na swobodny dostęp do Pisma.

Nachylona nad Księgą, z twarzą płonącą jak tęcza, gorzała od ekstazy do ekstazy… I kiedy późnym zmierzchem, błogo uśmiechnięta, składała historię Narodu Wybranego w najgłębszej szufladzie, nakrywając go dla niepoznaki innymi książkami – zdawało jej się, że to zorzę układa do snu w komodzie. Zorzę, która wciąż na nowo od samej siebie się zapala i idzie przez wszystkie płomienie i purpury, i wraca raz jeszcze, i nie chce się skończyć….

Oboje z bratem mogą już brać pełny udział w uroczystościach religijnych, odbywających się w synagodze. Oboje otrzymali od rabina Torę i modlitewnik. W najbliższą sobotę rodzice urządzą dla nich przyjęcie. Będą różnego rodzaju knysze i pierożki, słodycze, pierniki, ciasta, wino, a może nawet wędzony łosoś, rolady z ryby w musztardowym sosie, sałatki i marynaty… Wszystko, co z mamą i Esterą zdążą zrobić – Debora będzie teraz równoprawna w gotowaniu. Ale na razie najważniejsza jest Księga – oprawiona w skórę, z tłoczonymi, pozłacanymi literami i gwiazdą Dawida…

W tą sobotę tylko Estera nie będzie szczęśliwa… Dabora pokręciła głową na myśl o starszej siostrze. Nie chodzi nawet o piątkowe przygotowania, one ustaną jak tylko zajdzie słońce. Ba, wtedy zatrzyma się nawet ruch przyjezdnych. Miasteczko opanuje cisza i uroczysty nastrój. Tylko szames będzie chodził po opustoszałych ulicach z nawoływaniem: „Zapalać świece!”. Matka zapali i odmówi błogosławieństwo, zakrywając twarz spracowanymi dłońmi. Potem powróci z modłów ojciec. Jego uroczyste „gut szabes” zabrzmi w uszach wyjątkowo przyjemnie i serdecznie. Tylko Estera będzie kręcić nosem na to rodzinne świętowanie… Na ogół wychodzi już w piątek do koleżanki czy kolegi i tam spędza czas w radosnym i żywiołowym towarzystwie. W soboty lubi wyjeżdżać pociągiem do Warszawy, aby wieczór szabasowy zastał ją w wielkim mieście, gdzie odwiedza ze znajomymi kino albo wesołą kawiarnię. A tym razem czeka ją rodzinne świętowanie z bliźniakami – młodszym bratem i siostrą.

Oni, podobnie jak rodzice, nie mają wcale stołecznych pretensji. Uwielbiają falenicką szabasową różnorodność. Z niektórych willi rozchodzi się wówczas dźwięk patefonu i nowoczesnych melodii. Z innych słychać głośne studiowanie Tory, chasydzkie pieśni, przypowieści i modlitwy… Tym razem w większym gronie rodzinnym będą radośnie gawędzić, śmiać się, może śpiewać. By potem wymsknąć się do pochylenia nad swą Księgą…

Tymczasem Estera… Będzie po cichu na nich sarkać.

(1939)

Po roku…

Estera już nie fuka i nie prycha. I to nie dlatego, że jest zaręczona, a po święcie Chanuki miała wychodzić za mąż.

Estera płacze z radości, że młodsze rodzeństwo wróciło. Jest sama z mamusią, tatusia gdzieś tymczasem zabrali. Co wieczór obie opłakiwały Deborę i Izaaka. Naszykowały dla nich opaski z gwiazdą. – Imię Estera znaczy „gwiazda” – pocieszająco szeptała zakładając stygmatyzującą ich część garderoby starsza siostra. A imię Debora „pszczoła” – odpowiedziała poważnie młodsza.

Prawie dwa miesiące bliźniacy się błąkali, od czasu tej strasznej bitwy – pożogi Falenicy… Płonęły drewniane sklepy, domy rabinów, budynek uczelni. Ze śladami kul i pocisków ostał się drewniany kościół chrześcijański.

Tylko murowana synagoga niewiele ucierpiała, podobnie jak pobliski dworzec kolejowy i elektrownia. Wyludnione gmachy, świadkowie minionych czasów, przez głuche ciemne szyby opłakiwały zagasłe szczęście – falenicką utraconą codzienność, normalność, pokój.

Oni – Debora i Isaak, wystraszeni machinerią czołgów i samolotów – postanowili uciekać. Niedaleko… Część niemieckiego wojska szła od strony pobliskiego Aleksandrowa, który pierwszy ostygł po bitewnym szaleństwie. A więc tam jak króliki – wykopali sobie niedaleko uprawianego pola norkę. Ziemia była twarda, gliniasta. Drugiej nocy Izaak pożyczył łopatę z pobliskiego gospodarstwa. Wykopali niemalże tunel, wyścielili go piaskiem, gałęziami i mchem. Od góry zmajstrowali przykrycie z gałęzi.

Ten wrzesień pełen plag miał ciepłą, słoneczną aurę, jednak w październiku z dnia na dzień było coraz chłodniej, coraz częściej padał deszcz. I nawet systematycznie wzbogacające kryjówkę liście klonu nie wystarczały im za parasole…

„Pod jaworem w świetle księżyca ma wytrysnąć źródło, w którym będą tańczyć synowie i córki Boga…”.
W końcu wrócili… Wtedy, wieczorem, po całodziennej bitwie w Falenicy żołnierze przerwali walki… Skończyła im się amunicja… Wcześniej Polacy zdołali zniszczyć nawet kilkanaście czołgów i wypchnąć Niemców z Falenicy. Teraz wojna nie jest już frontem ani bitewną walką. Trwa jak plaga egipska, nie odpuszcza. Na ulicach niemiecki język komunikatów i obwieszczeń. Brzmi podobnie do jidisz, a jednak zupełnie inaczej. Nie delikatnie i mądrze, ale krzykliwie i bez sensu. Co jakiś czas, przeważnie w samochodach, niemieccy żołnierze. Brakuje części domów i wielu sklepików na Handlowej. Przed tymi, które zostały, potworne kolejki. Warszawa skapitulowała niespełna dziesięć dni po złamaniu oporu Falenicy. Miasteczka bronili nie tylko mieszkańcy, ale i 13. Dywizja Piechoty. Miała zamknąć Niemcom drogę na Warszawę.

(1940)

Dostęp do domu jest już utrudniony, wokół młodzi mężczyźni stawiają betonowe słupy – to będzie mur getta. Jakie to szczęście, że mogą zostać u siebie, a ich dom, choć nie duży, to jednak murowany. Ogrzeje ich zimą nie tak jak wiatrem podszyte letnie drewniaki, w których karzą się lokować Żydom spoza terenu wyznaczonej dla nich dzielnicy. Teraz spróbują zawalczyć o nowe życie w starym cudownym gniazdku. Może przeżyją ze swoich wypieków? Byleby Polacy byli nadal pomocni, byleby dostarczali dla nich mąkę. Żydzi nagle zostali odcięci od połączeń – punktów zbytu i dostaw. Chleb dojeżdża do Warszawy przez polskich pośredników. Nielegalnie sprzedawany wraca w formie pieniędzy na kolejne porcje mąki, a może i łyżkę kaszy, kubek mleka…

Najważniejsze, że tatuś znów jest z nimi. Po naradzie z mamą dokonuje cudu: w pokoju staje piec chlebowy. W ścianie z korytarza jest dziura na wylot, przez którą wsuwa się łopatę do przekładania bochenków. Znaleźli się chętni do budowania pieca; teraz razem z rodzicami będą kręcić się tutaj dzień i noc przy wypiekach. A za oknem już się ustawia kolejka kupujących…

W getcie musi wystarczyć miejsca także dla wielu ludzi z zewnątrz. Czterech czeladników musi zamieszkać w ich domu… Może Estera zdąży się jeszcze przenieść do swojego narzeczonego, do Warszawy? Ślub planowany jest na grudzień, po święcie Chanuki. Czy możliwe jeszcze będzie obchodzenie jakiegokolwiek święta?

Debora wciąż celebruje swoją Księgę, ale trzyma także odnaleziony na ulicy po bitwie falenickiej – różaniec. W razie gdy przyjdzie jej się znowu błąkać – zmieni religijną tożsamość.

Mijają ciemne tygodnie… Początkowe wzburzenie mieszkańców getta opada. Bunt się ucisza. Nie ma jednak czasu na lekturę, nie ma też na to przestrzeni. Każdy dzień wypełniony jest pracą. Po getcie włóczą się esesmani, którzy mogą zabić człowieka bez żadnego powodu. Gdzie Bóg? Gdzie Pismo? Gdzie Prorocy? Debora marszczy brwi, ale obraz Księgi płonie w jej duszy jasnym płomieniem… „Wielki, szeleszczący Kodeks, wzburzona Biblia, przez której karty szedł wiatr, plądrując ją, jak ogromną, rozsypującą się różę…”

edna z bram falenickiego getta. Rysunek ołówkiem autorstwa Szmula Hitmana dla Sefer Falenic str. 279, “Księga Falenicy”