Wspomnienia z Międzylesia – część 3

Cd.
Następna ulica to Czarnołęcka, kiedyś Wierzbowa, później Pierackiego i krótko Marchlewskiego. To po takich gruntowych uliczkach jak Pierackiego, sąsiedniej Brzozowej lub Obiegowej, jeździli furkami zaprzężonymi w koniki handlarze domokrążcy wołając na całą okolicę: Handlarz, kupuje, repeeeruje, obuwie stare, palta, marynarki staaare! A inny: Kartofle , kuraki Alooo! Pamiętam te zawołania niosące się po skąpanych w zieleni ulicach. Mam też jeszcze starą pocztówkę przesłaną do nas przez wujka z wakacji nad morzem. Na niej adres: Międzylesie koło Otwocka, ul. Pierackiego. Tu stał dom mojego Dziadka.

Drewniany świdermajer z wczesnych lat 20. Za nim szpaler wysokich brzóz. Dach kryty gontem, weranda, ganek, dwa pokoje, duża kuchnia, spiżarnia i piękny kaflowy piec. Obok letnia kuchnia na letnie upały, komórka i składzik z szarej cegły. Na obszernym strychu suszyły się na białych płótnach jabłka, gruszki i ulęgałki. Potrzebne były na wigilijny kompot. W ogrodzie alejki wysadzane bzem, różami i daliami. Wszędzie mnóstwo kwiatów. Z boku zagroda dla kilku kurek i basen na wodę.

Rok 1938. Przyszli rodzice autora w dobrych, przedwojennych humorach.
Ojciec autora przed domem na Czarnołęckiej. Początek lat 60.

Tu należy się Czytelnikom kilka słów wyjaśnienia. Nie był to basen w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, ale raczej zbiornik na wodę o wymiarach 2 na 3 metry i głębokości około metra. Przeważnie stał pusty, ale podczas letnich upałów ja i moi koledzy namawialiśmy mojego dziadka i rodziców, aby pozwolili nam napuścić do niego wody. Nie byli tym zachwyceni, ale kilka razy się zgodzili. Procedura napełniania basenu była bardzo skomplikowana. Ręczna studnia stała od basenu w odległości około 5 metrów. Trzeba było przynieść z komórki zrobioną z desek i obitą blachą rynnę-pochylnię, przymocować jeden koniec do pompy, a drugi oprzeć o brzeg basenu. Napełnianie basenu trwało bardzo długo i trzeba było mocno pompować, aby napełnić cały basen. Woda była lodowata, ale nam to nie przeszkadzało. Martwili się tym rodzice obawiając się, że wszyscy się poprzeziębiamy. Po kilku dniach woda była cały czas zimna, ponieważ nie miała się jak ogrzać. Basen ocieniony był krzakami bzu i nie dochodziło do niego słońce. Po naszych kąpielach, woda w basenie stawała się coraz brudniejsza od wskakiwania z zapiaszczonymi stopami do wody, co powodowało, że basen tracił swą atrakcyjność, a my biegliśmy do innej zabawy. Do akcji wkraczał wtedy dziadek, który kilka godzin zmuszony był kubłem wybierać mętną wodę i czyścić z piachu dno basenu. Dziś nie dziwi mnie jego brak entuzjazmu kiedy prosiliśmy go, aby pozwolił napełnić basen.

Zamiast pluskać się w zimnym basenie, znacznie lepiej było pojechać nad cieplutki Świder z bialutkim piaskiem. Niestety byliśmy wtedy za mali aby samemu jechać pociągiem nad rzekę, więc trzeba było czekać aż któreś z rodziców będzie miało czas nas tam zabrać.

Za basenem rosły drzewa owocowe. Jabłonie, grusze: pomarańczówka i cytrynówka, śliwki węgierki i renklody, wiśnie i czereśnie. Krzaki agrestu, porzeczki: białe i czerwone. Wzdłuż parkanów maliny, leszczyna, świerki i kilka sosen. Ogródek warzywny a  południowa ściana domu obrośnieta winoroślą. Trawa przystrzyżona, alejki wygrabione. To był prawdziwy Eden i rajski ogród. Do tego mili i kulturalni sąsiedzi, Państwo Glińscy, Czajkowscy, Górscy i Kociszewscy. Dziś żadnego z tych domów i ogrodów już nie ma, oprócz resztek domku Państwa Czajkowskich przyciśnietego betonową ścianą supermarketu Groszek. Nie ma też ogrodu i domu mojego Dziadka. Teraz jest w tym miejscu gęsta zabudowa, a nam zostały tylko wspomnienia i nieliczne ocalałe czarno-białe zdjęcia. Przypomina się piękna piosenka Wasowskiego i Przybory: „Dziś to tylko proszę pana są już echa, fotografie, których w szafie szuka drżąca dłoń…” Dziadek żył 96 lat, a po jego śmierci Międzylesie sprzedano. Byłem niestety za młody aby temu zapobiec.

Choćmy stąd dalej. Wchodzimy na sąsiednią ulicę Czeladniczą, a na niej widzimy prawdziwą perełkę – cudem ocalały dom Pani Jakobi. Nad oknem pyszni się data: 1919! Naprzeciwko stał dom Państwa Wierzbickich. Mój kolega Krzysiek mieszka tam do dziś, ale już w nowym domu. Za parkanem posesji Krzyśka i Pani Jakobi rozciągały sie łąki przetykane pojedynczymi drzewami i domkami. Z jednej strony widok był aż po po Las Aniński, a z drugiej po Kanał Wawerski nazywany przez nas kanałkiem lub po prostu rowem.

Dom Pani Jakobi z 1919 roku. Dziś.
Dom p. Wierzbickich na ul. Czeladniczej. Lata 70. XX w.
W tle budowa Centrum Zdrowia Dziecka.

Do dziś ostała się willa Słonko, nie ma niestety czarnego domu Państwa Skurów, tak charakterystycznego dla całej okolicy. Za willą Słonko pobudował się mój kolega z pracy Andrzej. Tuż za parkanami domów od Czarnołęckiej, przez Czeladniczą w stronę Kanału Wawerskiego, ciągnął się okop z czasów wojny. Nieraz udawało nam się w nim znaleźć stare łuski po nabojach.

Koniec lat 60. Willa Słonko – widok od ul. Czarnołęckiej.
Willa Słonko dzisiaj – widok od ul. Czeladnicze

Idziemy dalej w stronę Wiśniowej Góry. Za Czeladniczą kończyła sie utwardzana droga i od tego miejsca trzeba było brnąć po piachu. Po lewej willa Placówka, dalej willa Diana i to był właściwie koniec naszego Międzylesia. Przed Dianą ulica Jelenia. Tam w małym domku mieszkała Pani Lichniakowa. Miała jedną czy dwie krowy i chodziło się do niej kupować mleko. Krówki pasał chłopak o imieniu Zygmek. Był to autentyczny pastuszek jak ze starych akwareli. Niedbale polegiwał w cieniu pod rozłożystym drzewem, chodził boso, miał dziurawy kapelusz i grał na wystruganej przez siebie z wierzbowej gałązki fujarce.

Rok 1967. Wracamy z grzybobrania Czeladniczą w stronę Żegańskiej. Od lewej Wojtek, Janusz, trzy Ewy, Jurek i pies Azor.
To samo miejsce co na powyższym zdjęciu – dziś.

Za willą Diana, tam gdzie dziś pętla autobusowa, idąc w lewo kilkanaście kroków przez las dochodzimy do Kanału Wawerskiego. W przyszłym roku obchodzić będziemy stulecie jego wybudowania przez Spółkę Wodną Obwodu Wawerskiego. Zrobiono go bardzo porządnie. Co mniej więcej 200 metrów utworzono cementowe zapory spowalniające nurt. Były to długie na ponad dwa metry obramowania brzegu z 20 cm wodospadem. Godzinami bawiliśmy sie nad tymi wodospadami robiąc tamy, puszczając stateczki z kory lub pluskając się w ciepłej, krystalicznej wodzie. Wtedy ten kanałek żył. Płynął bardzo powoli więc pośród wodorostów mieszkały żaby, kijanki, ślimaki, czasami traszki lub trytony albo pijawki. Pełno było wodnych stworzeń, nad wodą fruwały ważki i motyle. Dziś nie ma wodospadów spowalniających nurt. Kanałek płynie szybko jak ściek i nikt w nim nie mieszka. Prawdą jest, że Spółka Wodna Obwodu Wawerskiego budowała kanał po to, aby osuszyć podmokłe okolice Kaczego Dołu i było w nim wtedy więcej wody niż dziś, ale wspomnienia jego świetności pozostały.

Wodospad na Kanale Wawerskim. Lata 40. XX w
Na brzegu widoczne resztki wodospadu na Kanale Wawerskim.

Idziemy dalej przez las w stronę Łysej Góry. Łysa Góra to piaszczyste morenowe wzgórze porośnięte niskim sosnowym laskiem. Kiedyś było to pokaźne wzniesienie, gdzie w zimie jeździło się na nartach. Niestety na potrzeby budowy Instytutu Elektrotechniki przysłano koparki, cały piach wywieziono wywrotkami i z Łysej Góry została tylko łysawa górka oraz pokaźne zagłębienie.

Międzylesie formalnie leży pomiędzy kanałkiem Zagoździańskim a ulicą Kociszewskich. Skręćmy więc jeszcze w tą ulicę, aby dojść przez las na Maciorówkę. Wiosną można tu posłuchać koncertu ptaków i żab, latem posiedzieć nad wodą, jesienią nazbierać grzybów a zimą powdychać sosnowe powietrze i powspominać cudowne lata dzieciństwa i wczesnej młodości.

Jerzy Zawistowski