Karczma na skrzyżowaniu szlaków
Z CYKLU: OPOWIADANIA WAWERSKIE. 11.
Posłuchajmy opowieści o wawerskiej karczmie… Niech przekaże ją drzewo, a właściwie krzew – często leśny gąszcz… Leszczyna, szeleszcząca w wymowie, uczy jak żyć lekkością. Jej subtelna energia ma moc chronienia i osłaniania. To właśnie leszczyna rosła na grobie matki znanego z baśni Kopciuszka…
W dawnych czasach nasza karczma była w tym samym miejscu, gdzie teraz stoi hotel pod nazwą Zajazd Napoleoński. Miejscu, które znamy, mijamy i odwiedzamy przy ulicy Płowieckiej. Niedaleko stąd biegnie teraz Kanał Wawerski, połączony siecią kanałów z Kanałem Nowa Ulga. Przed dawnymi laty, jeszcze w XVI i XVIII wieku, na tym terenie była prowadzona gospodarka wodna. Stały tam liczne młyny, stąd były nawadniane pola uprawne. Właścicielami ich były kolejne rodziny szlacheckie, a pracownikami gospodarze – rodziny chłopskie.
Młyny i sieć kanałów otaczały rozległe lasy. Mniejsze łączyły się z Gocławkiem, Saską Kępą, Zbytkami. Rozległe bory ciągnęły się na wschód, przez Miłosnę i Wiązownę. Zaraz za Zastowem było rozwidlenie dróg – skrzyżowanie szlaków z Lublina, Brześcia i Wilna. Gdy tylko wzrosło znaczenie Warszawy, drogi stały się bardziej uczęszczane.
Nieznany jest czas powstania naszej karczmy, ale już w XVI wieku takich przybytków było coraz więcej. Powstawały w miastach, na wiodących do nich duktach, skrzyżowaniach dróg i niemal w każdej trochę większej osadzie. Wyobraźmy sobie ówczesnych włodarzy Zastowa, Pilichowskich. Rachując swoje dochody i możliwości zastanawiają się, co jeszcze powinni zrobić na swoim majątku. Przydałoby się stałe oparcie do chłopów, nie tylko okolicznościowe. Potrzebują do swoich gospodarstw towarów, których sami nie wyprodukują. Soli, bez której ani nie ma smaku ani trwałości mięsa albo warzyw. Gwoździ… Przy okazji można będzie zarobić i parę groszy na przejezdnych…
Szczególnie lubianym gospodarzem był niejaki Maciej. Jego dom oddalony był od pozostałych. Stał przy samym trakcie, niedaleko rozstaju dróg. Wraz z żoną wyróżniał się zaradnością. Ich zadbany ogródek i czysty, stosunkowo duży dom budziły podziw sąsiadów.
Pewnej niedzieli zajechał tu także pan Pilichowski. W kilku zdaniach wyraził sympatię dla gospodarzy i podzielił się swoim pomysłem. Czy chcieli by mieć dodatkowy dochód? Na brzeskiej drodze coraz więcej wozów. A i na południe tędy jeżdżą. Każdy przejeżdżający chciałby gdzieś się zatrzymać i posilić. A może właśnie oni udzielali by gościny…?
Tak mogła powstać kolejna karczma nadwiślańska – jedna z nielicznych, która w wielokrotnie zmienionej formie funkcjonuje do dziś.
Gospodę „U Macieja” otwarto skromną ucztą dla okolicznych chłopów, którzy zgromadzili się na niej wokół rodziny Pilichowskich i księdza dobrodzieja, wcześniej błogosławiącego nowy przybytek. Posiłki przygotowała żona Macieja, Dobrawa, mając do pomocy dwie swoje córki i dwóch parobków z okolicznych gospodarstw. Potrawy cieszyły się wielkim powodzeniem, zwłaszcza że do mięs podawano sos ze sprowadzonych ze Starej Warszawy przypraw: szafranu, imbiru i cynamonu. Mięsa nadziewane były śliwkami, jabłkami i gruszkami.
Jak wyglądała gospoda? Możemy sobie ją wyobrazić jako bardzo skromny zajazd. Rodzina przeznaczyła na salę jadalną połączone z ich izbą zabudowania gospodarcze. Właściciel dóbr nie miał wystarczających dochodów ze swych młynów, żeby budować nowy obiekt. Pilichowscy dbali o jej zaopatrzenie, raz w tygodniu dostarczali gospodarzom mięsa, wędlin i napojów. Wyposażenie było bardzo skromne, jego podstawą były stoły i ławy, służące na początku i do siedzenia i do spania. Nikt jednak nie narzekał. Dla mieszkańców okolic był to sklep, miejsce spotkań, a od wielkiego święta także radosnych zabaw. Dla podróżnych karczma była zaspokojeniem głodu, schronieniem i wypoczynkiem. Dla gospodarzy szansą na poprawę trudnej sytuacji pańszczyźnianych chłopów. Praca w karczmie dawała im stały dochód.

Z historii wiemy, że zajazd działał z przerwami. Kolejny właściciel Zastowa Adam Kazanowski, który szczycił się największym i najpiękniejszym wówczas pałacem w sąsiedztwie Starej Warszawy, miał znaczny majątek, piastował liczne urzędy i nie poświęcał dużo uwagi karczmie. Za jego czasów wieś się nie rozrosła, liczyła tylko sześć gospodarstw. Karczma, będąca przedmiotem troski i zabiegów kolejnych gospodarzy, mogła działać bądź zawieszała działalność – w zależności od zainteresowania szlachcica.
Wiele lat później o dawnej karczmie usłyszeli młodzi gospodarze, rodzice Wawrzka i Zosi. Po licznych naradach postanowili zawalczyć o to, by podjąć zajęcie często wspominanych w ich wiosce Dobrawy i Macieja. W połowie XVII wieku, po śmierci hetmana Adama Kazanowskiego, porozumieli się z nowym właścicielem i otworzyli na powrót progi zajazdu. Były to wyjątkowo trudne czasy, całe stulecie obfitowało w wyzwania i klęski… Od początku rozliczne wojny ze Szwedami, konflikty z Moskwą, wojny z Turcją. Szczególnie bezlitośni okazali się Szwedzi…
Było to w roku 1656. Pewnego wiosennego dnia jeden z podróżnych przybiega z krzykiem: „Szwedzi blisko!!! Pod Warszawą!!! I zaczyna opowiadać jak „idą do boju całe hufce Szwedów, niczym szare półki chmur, watahy wichrów północnych… Armia, którą korona szwedzka cisnęła na Rzeczpospolitą… Niby zima na wyzierające wiosną źdźbła czy rzesze krzątających się na wiosenne wesele ptasząt…”.
Co robić? Poprzednio wiele przejezdnych opowiadało, że Szwedzi nie przepuszczą. Rezydencje magnackie na północy i wschodzie były już zdobyte… Stanisławów rodziny Potockich, Tulczyn Poniatowskich, Korsuń Czartoryskich… Łańcut, dzięki umocnieniom, fosie oraz bastionom, uniknął strasznego losu. Ale nawet świetnie bronione zamki, takie jak bliski Warszawie Czersk, są teraz poważnie zagrożone. Często nawet w najbardziej warownych twierdzach obrona się załamuje, a wtedy Szwedzi wchodzą na teren… W wielkim niebezpieczeństwie i strachu jest cała Rzeczpospolita, bez wyjątku.
Tata poprosił tylko, żeby przez dwa tygodnie dzieci wraz z mamą ukryli się w ziemiance. Wokół niech dzieje się co chce, ale oni mają być bezpieczni. Mają jeszcze zapasy przeznaczone dla gości zajazdu. To im pozwoli przetrwać. On musi chwycić za broń i osłaniać dotknięte wojną ziemie. Ledwie ich zabezpieczył, pomknął na koniu do pobliskiego dworu, gdzie szlachcic rozdawał broń…
Czersk, Warszawa, kolejne miasta, miejscowości… Wszystko pochłonął szwedzki potop. Wawrzek miał zaledwie dziewięć lat, był jednak starszy od Marysi. Pocieszał siostrę, obiecał, że dadzą sobie radę. Jeszcze siedząc w ziemiance nauczył ją nowych zabaw. Z gałązki czarnego bzu wystrugał dla niej fujarkę, z kawałka starej lipy wyrzeźbił kształtnego ludzika. „Najważniejsze, że jest z nami mama. Tata wróci…” – tłumaczył. Płonęła ziemia wokół, Szwedzi niszczyli co się dało, by w końcu wycofać swoje wojska… A ich zadaniem było przetrwać.
Mijały dni, już dawno wyszli na powierzchnię, a nawet otworzyli na powrót progi karczmy, a wytęskniony tata nie wracał. Mazowsze pomału dźwigało się ze strasznych skutków wojny. Około 1660 roku nowy właściciel Kazimierz Bieliński rozeznał się w potrzebach na swoich włościach. Zaproponował ich mamie – być może teraz wdowie – nowy, dwuizbowy zajazd. Gdy będzie odpowiednio dużo gości, dostanie do pomocy jeszcze innych pracowników. Tymczasem wystarczy jego zaopatrzenie, pracowita gospodyni i podrośnięty Wawrzek, silny, bystry, choć często zamyślony chłopak.
Całą zimę zmagano się z pracami przy budowie, pokonując smagający wiatr czy siarczysty mróz. Wczesną wiosną otwarto progi nowego przybytku. Ziemia budziła się do życia, krokusy i tulipany radosną tęczą kolorów nawoływały w stronę karczmy, jaskółki wiły sobie pod jej dachem przytulne gniazda… Po tygodniu, w samym środku marca, zima wróciła na ich progi, na powrót ostra, nawet wściekła. Mróz ściął ziemię, a wicher szamotał… Aż serce bolało na widok wszystkich zielonych i kwitnących pędów, skutych teraz lodem.
Tego wieczoru, jak to w mroźnych miesiącach, grzali się przy jednym piecu, który zapewniał jednocześnie światło. Przy oknie stał jeden kaganek, do karczmy trzeci dzień nikt nie zaglądał. Mama, która przy różnych pracach na zewnątrz zmarzła, teraz położyła się na zapiecku, gdzie próbowała wygrzać się i zasnąć. Dzieci sprzątały po wieczerzy, by za chwilę również spocząć.
Nagle usłyszeli, że ktoś puka do okna, nawołuje gospodarzy. Wawrzek poderwał się. Poprosił siostrę, żeby została z mamą. Zdecydował, że sam zobaczy, kogo o takiej porze tu przywiało.
Chłopiec z tlącym się kagankiem otworzył mosiężną klamkę dębowych skrzypiących drzwi. Za nimi trzęśli się z zimna dwaj mężczyźni w białych kapturach. Wyglądali niczym paulini z Jasnej Góry, którzy dali nauczkę potwornym Szwedom. Wawrzek uznał, że goście wzbudzają zaufanie. Wpuścił ich do środka, a potem sam zabezpieczył ich konie. Razem z mamą uznali, że starczy dla gości miejsca w izbie i skromnej strawy.
Tajemniczy wędrowcy spędzili u nich jeszcze kilka dni, czekając końca zimowej zawieruchy i ponownego tryumfu wiosny. Przysłuchując się mimochodem ich rozmowom Wawrzek zdumiewał się mądrością i przenikliwością gości. Na prośbę wędrowców podzielił się ich smutną rodzinną historią i zaginięciem bohaterskiego tatusia.
Żegnając się z Wawrzkiem i całą rodziną mężczyźni, wciąż nie ujawniając kim naprawdę są, gorąco dziękowali za szczodrość, która wybawiła ich od przemarznięcia, może nawet śmiertelnego. Nigdzie indziej nie słyszano ich wołania, tylko tutaj. Tym bardziej poczuwają się do wdzięczności.
– Wiemy, że wasz los smutny jest… I przeciwności was nie omijają … Nawet teraz, kiedy na skutek mrozów ziemia będzie się spóźniać z wydaniem plonów. Ale pociechę macie. Te młode latorośle. Panicz niebawem będzie znany w całej okolicy, będzie z niego wielki karczmarz. Dziewczynka pięknie gra i podśpiewuje… W takim domu zagoszczą radość i wesele. Strzec was będzie niepozorne drzewko, które tak jak ten dom, będzie jeszcze świadkiem wielu zwycięstw i porażek. Ale jego owoc zawsze doda otuchy, wskaże przejezdnym drogę. Będzie pożywieniem i uzupełnieniem pożywienia.
To mówiąc podarowali kwitnącą sadzonkę leszczyny, którą kazali wkrótce wsadzić do ziemi. Drzewko jeszcze w tym roku wydało pierwsze owoce. A były one wyjątkowo smaczne, jakby przepełnione egzotycznym nektarem. Dawały zdrowie, moc ducha i poczucie szczęścia.
Od tej pory Wawrzek, pamiętając o codziennej pielęgnacji drzewka, coraz więcej czasu poświęcał karczmie, która zaczęła się rozwijać. Goście przybywali niemal od rana do wieczora, zostawiając dla obsługujących słone napieki. Już nie tylko potomkowie Macieja, ale kolejne gospodarstwa służyły pomocą i dogadzały przybyszom. Na ich potrzeby wypiekano chleby, suszono zioła, pieczono i wędzono mięsa…
Również Franciszek Bieliński, chociaż marszałek koronny, docenił starania Wawrzka. Pomógł mu rozbudować karczmę jeszcze bardziej, na modny wówczas kształt litery T, zapewniając dużo miejsca dla biesiadników, koni i zaprzęgów. Rozbudowany lokal Wawrzyn mógł udostępniać nawet na sądy ziemskie czy niewielkie sejmiki szlacheckie. Konie przyjezdnych pasły się pomiędzy obficie owocującymi leszczynami, które budziły zachwyt i karmiły gości.
Wawrzek nauczył się wyrabiać z tych krzewów tyczki do podpierania ogórków, obręcze na beczki, a z czasem także duże, przepastne kosze. Mała Zofia suszyła kwiaty – leszczynowe kotki. Znali ich działanie zdrowotne, przeciwzapalne. W niektórych kręgach ich karczma słynęła jako apteka.
A ponieważ od dawna sąsiedzi zaczęli nazywać to miejsce „Karczma Wawrzyn”, z czasem „Karczma Wawer”, młody gospodarz postanowił umieścić nad progiem stosowną tabliczkę. W leszczynowej deseczce wycinał właśnie dłutem napis, gdy niepostrzeżenie pojawił się przed nim człowiek w białym kapturze. Po oczach rozpoznał w nim zaginionego ojca. Opowieściom nie było końca… Dziwne i poplątane bywają wojenne losy.
A leszczyna? Tak samo jak nazwa Wawer wciąż jest z nami i daje dobrą energię. Przekonamy się o tym niemal na każdym leśnym spacerze, gdzie strzeże naszych kroków.
Joanna Maria Janisz
—— OBJAŚNIENIA ——
Właściciele dóbr
Tereny Wawra – początkowo pojedyncze wsie rycerskie wraz z otaczającą je puszczą – stanowiły majątek rozdrobniony. Drobne majątki szlacheckie skupił Adam Kazanowski ok. 1637; scalone zostały w czasie odbudowy po Potopie Szwedzkim, około 1661. Od 1649 roku, kiedy zmarł Kazanowski, do 1727 kiedy kupiła go Sieniawska, właścicielami były kolejne rodziny szlacheckie w tym marszałkowie czy starostowie. Majątek ziemski dość często zmieniał właścicieli. Przed Sieniawską byli to jeszcze Jan Pilichowski, Andrzej Tyzenhauz, Paweł Sapieha, Kazimierz Ludwik Bieliński i Urszula Czermińska. Najbardziej znany był chyba Adam Kazanowski, właściciel największego i najpiękniejszego pałacu swoich czasów w Warszawie (Pałac Kazanowskich). Kazimierz Ludwik Bieliński zaś to ojciec późniejszego marszałka wielkiego koronnego Franciszka Jana Bielińskiego, od którego nazwę nosi ulica Marszałkowska. Obaj byli w posiadaniu pałacu w Otwocku Wielkim.
W czasie odbudowy i scalania po 1661 roku, ziemie były one we władaniu marszałka Kazimierza Bielińskiego i jego małżonki Ludwiki. Hrabina Ludwika przekazała swe prawa spadkowe na rzecz kasztelana małogoskiego Antoniego Czermińskiego i jego małżonki Urszuli z Bielińskich Czermińskiej, a po rozwodzie tylko do niej. Ona sprzedała je Sieniawskiej.
Historia Karczmy
Symboliczna dla historii naszej dzielnicy karczma jest posadowiona w ważnym punkcie komunikacyjnym – na skrzyżowaniu szlaków z Lublina, Brześcia i Wilna. W tak ważnym miejscu może funkcjonować nawet od połowy XIV wieku. Pierwsze wzmianki o karczmie z nazwą Wawer pochodzą jednak z pierwszej połowy XVIII wieku. W 1720 roku Elżbieta Sieniawska nabywa od Sobieskich Wilanów. Kilka lat później, od Urszuli z Bielińskich Czermińskiej, także wsie Zastów, Las, Zbytki, część Pragi pod Warszawą, w tym także karczmę Wawer „ze wszystkimi stawami, młynami, sadzawkami, rzekami i poddanymi…”. Krajobraz nadwiślańskich młynów i wiatraków widoczny jest z tego miejsca jeszcze w latach trzydziestych XX wieku.
Karczma figuruje na planie województwa mazowieckiego Perthessa z 1786 roku, nie jest za to widoczna na planie Gillego z 1803 roku. Prawdopodobnie została zniszczona w czasie działań wojennych armii Suworowa w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej w 1794 roku. Być może karczma zniknęła z map na przełomie XVIII i XIX w. w wyniku wytyczenia granic po trzecim rozbiorze Polski i utrudnieniach w kontaktach między poszczególnymi zaborami. Utworzenie Królestwa Kongresowego ożywiło ruch towarowy i podróżny i karczmę Wawer odbudowano. Zgodnie z modnym wówczas rozwiązaniem budynek główny styka się z gospodarczymi narożnikami.
Według lokalnej legendy w 1812 roku w karczmie zatrzymuje się Napoleon Bonaparte. „Sam cesarz nie może być jednak w Warszawie, do Rosji idzie przez Prusy Wschodnie. W rejonie Warszawy w czerwcu 1812 r. znajduje się tak zwana Armia Wsparcia dowodzona przez króla Westfalii Hieronima Napoleona Bonaparte, brata Cesarza. To z jego postacią należy wiązać napoleońską legendę Karczmy Wawerskiej” – wyjaśnia Paweł Ajdacki. Według dokumentacji w tym czasie miało zresztą nie być karczmy…
W pobliżu karczmy rozgrywają się wydarzenia powstania listopadowego. W 1831 roku przebywa tu ze swoim sztabem generał Szembek, a także wódz powstania generał Skrzynecki. W czasie bitwy karczma zostaje spalona. Odbudowuje ją Zarząd Dóbr Wilanowskich w 1834 r. Kolejni dzierżawcy rozbudowują budynek. Wokół zajazdu powstała niewielka kolonia, której mieszkańcy żyją z obsługi podróżnych i pracy w zajeździe. W warunkach konspiracji w czasie II wojny światowej funkcjonuje tutaj niewielkie muzeum prezentujące pamiątki z Powstania Listopadowego.
W drugiej połowie XX wieku pogarsza się stan techniczny budynku. Urząd Dzielnicy Praga Południe podejmuje decyzję o wykwaterowaniu. Budynek powierza Janowi Walczykowi, który odbudowuje dawny zajazd, adaptując go na nowoczesną restaurację i hotel. Rozbudowa obiektu trwa do 1984 roku. Zajazd Napoleoński funkcjonuje do dnia dzisiejszego. Od 1965 roku budynek jest uwzględniony w Gminnym Rejestrze Zabytków.
Bibliografia:
https://www.ciekawywawer.pl/listing/zajazd-napoleonski-czyli-dawna-karczma-wawer/
Kamil Janicki, Karczmy w dawnej Polsce. Było ich więcej niż kościołów, nie wyobrażano sobie bez nich życia
Wykorzystano fragment:
Maria Rodziewiczówna, Lato leśnych ludzi, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/rodziewiczowna-lato-lesnych-ludzi.html
O autorce:
– ur. w Lublinie. Absolwentka Liceum Szkół Plastycznych w Lublinie, Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie i kilku kierunków na studiach podyplomowych.
Nauczyciel, animator, arteterapeuta, autorka książek oraz wielu projektów dla dzieci. „Historie i opowieści z dzielnicy Wawer” powstały w ramach stypendium artystycznego m. st. Warszawy w Dzielnicy Wawer.


0 komentarzy