W mazowieckiej kniei

Z CYKLU: OPOWIADANIA WAWERSKIE. 2.

Polowanie na jelenia, January Suchodolski (1797–1875)

(…)
Tę historię opowiedział mi z początkiem marca jeden z falenickich dębów, król drzew, emanujący władczą siłą. Każdy dąb szypułkowy imponuje swoją postacią – to najmocniejsze europejskie drzewo. Jak średniowieczny rycerz w pełnej zbroi budzi respekt, szacunek i podziw. Zaraz się dowiecie, że czasem również strach…

Historia miała miejsce za czasów panowania w Czersku księcia Janusza I Starszego, około 1400 roku. W Krakowie, gdzie od 1320 r. koronowano królów Polski panował wtedy Władysław Jagiełło. Odrębne księstwo Mazowsze płaciło lenno królowi i wraz z nim stawiało opór Krzyżakom. Ulubioną rozrywką władców było łowiectwo. Wczesną wiosną książę z całym dworem udawał się na pierwsze polowanie. (…)
Od początku rozbudowy zamku Chwalisław nie czuł spokoju ani radości. Niby na jego oczach wznosi się ten wieloboczny zamek z dwiema wieżami oraz wieżą bramną… A jednak, skoro opuścił orszak książęcy, powinien coś zrobić ze swoim życiem. Sprawowanie kontroli nad zamkiem często go przerastało. Nieraz wydawało mu się, że budowla nie idzie według planu, wdawał się w kłótnie z głównym murarzem, Niklosem. Z drugiej strony przytłacza go monotonny rolniczy krajobraz i to tkwienie w jednym miejscu, oczekiwanie na księcia. Do tej pory najbardziej lubił pojedynki, prezentowanie siły mięśni i zręczności dłoni. Jak dobrze, że dzisiaj polowanie!

Polowanie! Świta! A on dalej tkwi w nocnej lnianej koszuli przed otwartym oknem! Pewnie rycerze na warcie już szemrzą, że zaspał! Będzie dzisiaj pośmiewisko z Chwalisława!

Myśli przelatują mu przez głowę, ale już zdjął koszulę i zakłada płócienną bieliznę. Kolejną warstwę stanowi przeszywanica ‒ gruby kaftan z filcu wzmacniany skórą. Potem podobne spodnie. Trzeba się jeszcze zabezpieczyć na różne zdarzenia… Na kaftan naciąga więc kolczugę z metalowych kółeczek. Głowę będzie chronił podobnie wykonany „kolczy” kaptur. Zbroi na polowanie nie założy – to nie bitwa ani szermierka. Wystarczy mu pancerz – rodzaj skórzanego kaftana z metalowymi blachami lub łuskami. Zbroja ważyłaby koło dwudziestu kilogramów, a on jedzie na polowanie dla rozrywki. Wyrwać się choć na chwilę z tych ścian, placu budowy, tkwienia w jednym miejscu. Jeszcze tylko przytwierdza do boku na pasie nóż. Brać topór bojowy…? Może się przyda!

Już dzień, już świt, marcowe słońce… Jest na dziedzińcu, gra wiadomą pieśń. Jakby sfałszował jedną nutę… Nic to, Bóg miłosierny wybaczy, a i książę łaskawy również. Teraz do stajni, tam mają zebrać się o świcie. Konie gotowe? Sprawdza siodło, uprząż, naprężenie na popręgu. Nadchodzą powoli towarzysze – byli już wcześniej wybudzeni, czekali na sygnał. Uśmiechnięty, choć jakby zamyślony przybywa książę Janusz. Rycerze kłaniają mu się i wychodzą naprzeciw, z niektórymi nie widział się przeszło dwa miesiące. Książę uprzejmie odwzajemnia powitania. Chwalę klepie po plecach i pyta, azali sny miał chociaż dobre, skoro tak sfolgował sobie ze wstawaniem… Rycerz rumieni się i kręci głową.

Na stojąco posilają się świąteczną jagnięciną i mocnym cydrem, wybierają broń. Mogli używać każdej, lecz najlepsze na ptaki i lekką zwierzynę będą kusze. W użyciu podobne są do łuku, ale dają możliwość oddania strzału w dowolnej chwili po naciągnięciu cięciwy. Poza tym, kiedy kusznik celuje, nie forsuje jednocześnie ręki. Cięciwę naciąga ręcznie, korbą lub lewarem, a dopiero potem strzela, naciskając spust.
(…)

Dosiedli wierzchowców – obok Chwalisława jadą dawni towarzysze z książęcego orszaku, Bromierz i Zbigniew. Obaj już dostali swoje grunty na Mazowszu, mają nie tylko ziemię, ale i chłopów do pracy. Zbigniew nawet niedaleko stąd, więc nie musiał nocować na zamku. Są dumni z tego, że wiodą spokojne życie, swoje młode małżonki, dzieci. W razie wojny stawią się natychmiast, by pokonać Krzyżaków.
(…)

Konie stąpały lekko, najwyraźniej zadowolone z leśnej przejażdżki na świeżym porannym powietrzu. Chwalisław czuł narastające zniecierpliwienie, potęgowane świadomością czyhającego niebezpieczeństwa. Droga przez las, a więc dziki…

(…)
Tymczasem rogi i granie psów ozwało się jeszcze bliżej, aż nagle po prawej stronie boru rozległ się ciężki tupot, trzask łamanych krzew i gałęzi – z gęstwiny wypadł na drogę stary brodaty odyniec, z olbrzymią, nisko pochyloną głową i krwawemi oczyma. „Jak piorun” – westchnął ktoś z gromady. Już miał skryć się w gęstwinie po drugiej stronie drogi, gdy nagle zawarczała złowrogo cięciwa kuszy, rozległ się świst grotu… Zwierz wspiął się, zakręcił, ryknął okropnie i runął, jak gromem rażony na ziemię.

To Chwalisław porwawszy kuszę wsparł ją o ziemię, przycisnął brzuchem, pochylił się, wyprężył grzbiet jak łuk, i chwyciwszy palcami obu rąk cięciwę, naciągnął w mgnieniu oka na żelazny zastawnik, założył strzałę i skoczył przed siebie w bór… Trafionego strzałą dzika uderzył jeszcze odpiętym naprędce toporem. Teraz stał oparty o drzewo, przegubem dłoni ocierając spocone czoło. Pozostali myśliwi zaczęli wykrzykiwać radosne okrzyki: „A niechże cię! Od jednej strzały!”. Teraz każdy chciał zobaczyć martwe zwierzę; w sporym gronie konnych myśliwych, naganiaczy i różnorakiej świty zrobiło się ciasno.

Chwalisław nie zdecydował się na rozprawę z mięsem dzika, zwierzę w całości miało powrócić na wozie w kierunku zamku. Myśliwi ruszyli w dalszą drogę do Kępy Okrzewskiej. To była wytyczona przez łowczych wyspa. Wprawdzie nie mogli doń „zapędzić ptactwa”, jednak wyznaczyli ją ze względu na zaobserwowane siedliska. Przed przeprawą przez Wisłę nastąpił spoczynek, wreszcie można było zejść z konia i się posilić.
Czekały już na nich tratwy rybackie, na które sami, po zabezpieczeniu koni, mogą wyprawić się na ptactwo. Starszy rybak z synami obsługują przynajmniej trzy przeprawy na raz. „Jeszcze dwa tygodnie temu po lodzie przechodziliśmy na te wyspy” – wspominają.

„Swoją zasługę na polowaniu mam, nie będę teraz na ptactwo strzały tracił” – myślał tymczasem Chwalisław, czekając aż wszyscy zajmą się teraz polowaniem. „Młody, za ile przewieziecie mnie na drugą stronę, z koniem? Dwa grosze wystarczą w tą i z powrotem?” – podszedł w końcu do jednego z synów przewoźnika. „Nigdy nie byłem po tamtej stronie Wisły” – wyjaśnił swoją ciekawość.

„Zapytajcie się księcia o zgodę. Nie róbcie sobie kłopotów” – doradził rycerzowi młody rybak. Miał rację. Chwal dopłynął z towarzyszami na wyspę, bez trudu odnalazł księcia, który właśnie celował z napiętą na końcu łuku strzałą. Dwie słonki odfrunęły z pola widzenia. Książę machnął ręką.

– Na ptaki to następnym razem musimy się z sokołem wybrać, nie z psami. Azaliż prawdę mówię, rycerzu? Dzielnie się dzisiaj spisałeś! Tak jak w zeszłym roku z jeleniem. Myślałeś o jakiejś nagrodzie?

– Panie, szczęście mi sprzyja, pozwólcie mi teraz samotnie przeprawić się na drugą stronę. Nigdy nie byłem po tamtej stronie rzeki, a to też ziemia czerska. Pozwolicie?

– Tutaj granica ziemi czerskiej i warszawskiej. Ale jak to, samotnie? Tu pełno twoich towarzyszy, nie wolisz zabrać kogoś ze sobą?

– Nie wolę, panie. Oni lubują się w strzelaniu na ptaki, ja nie. Najdalej za dwie godziny będę z powrotem.

– A jeśli nie będziesz? Pełno zwierząt w lesie.

– Nie ujdę daleko, trzymam się linii Wisły, tylko po tamtej stronie. Wrócę niebawem.

– Weź zatem z sobą chocia ze dwa psy i prędko wracaj.

Piorun uwielbiał pościgi, zwłaszcza gdy gnał za zwierzyną razem z psami. Biegnąc przez las, tratował zarośla i młode drzewka. Chwal trzymał wodze lewą ręką, w prawej ściskając przewieszoną na plecach kuszę. Jechał pochylony nad karkiem rumaka, by uniknąć spotkania z gałęziami, które dla nierozważnego jeźdźca mogły okazać się bardziej niebezpieczne od dzika.

Ogier prowadził bez namysłu. Wybierał jakieś szczeliny w środku drzew, ledwie widoczne przesmyki. Od wiślanych zarośli nieco oddalili się w kierunku północnym. Las wyraźnie się zmieniał. Wiślane zarośla zaczęły ustępować piaskom, które prowadziły na sosnowe stoki. Na samym szczycie piaski były łyse, bez zarośli. Ustępowały z nich resztki śniegu, spod którego gdzieniegdzie wyglądała sasanka czy przebiśnieg. Zadowolony z takich cudów przyrody rycerz jeszcze kawałek postanowił ruszyć naprzód, a potem wracać.
Krajobraz po raz kolejny zmienił się za ruczajem, piaski ustąpiły mokradłom i oto z daleka zobaczył całe stada niedosięgłych łosi, na ich niezdobytych bagnach. Zwróciły jego uwagę groble sklecone przed wiekami z wodolubnych drzew… Może szły kędy wojska od wschodu…? Tatarzy…? Koń poczuł ruchomy niepewny grunt, zawahał się przed dalszą drogą. „Prrr! Wracamy!” – Chwalisław wydał komendę i tym samym pożegnał kuszący, ale niespokojny pejzaż.

I znowu zdał się na swojego konia, który rozumiał doskonale swego pana i ruszył w drogę powrotną, którą znał na pamięć. Już przeskoczyli ruczaj, jedne czy drugie piaski były za nimi, gdy nagle na łysym wzniesieniu, zaledwie parę sążni od nich, zamajaczył wyraźny korpus jeleniego byka i niczym korona zimowego drzewa – krępe poroże.

„Za nim!” – Chwal ścisnął za nogi Pioruna, psy szczekając rzuciły się za zwierzem. Rycerz żałował teraz, że je zabrał. Nie chciał pościgu, jedynie samotną pogoń.

Spłoszone zwierzę popędziło w kierunku mokradeł i już uznał sprawę za straconą, gdy nagle zobaczył jak rączy jeleń bieży teraz w stronę Wisły… Na mokradłach widocznie zgubił za sobą nieprzyjazne psy, chwilowo nie było ich widać. Chwalisław przytulił się mocno do konia i pozwolił mu na galop pomiędzy drzewami. Nagle, niby z podziemi, wyrósł przed nimi olbrzymi dąb. Królewskie drzewo zdawało się rosnąć w oczach, jakby jakiś wysłannik obcego wojska dla udaremnienia jego myśliwskich planów. To już koniec. Ale dlaczego dąb miałby mi nie sprzyjać? – pomyślał w ostatniej chwili młody rycerz, zaczął krzyczeć: „Na pomoc!!!”, a potem tylko „Nieee!!!”. Wtedy otoczyła go ciemność.

– Nie bójcie się, panie. Pan Bóg nad tobą czuwa. – W ciemności przemówił do niego łagodny kobiecy głos. – A już ci zdarzyło się, koń się spłoszył… Leżałeś pod tym dębem jakby nieprzytomny, ale patrzę – śpicie sobie tylko. Nic złego was nie spotkało.

Chwalisław zdawał się wybudzać z głębokiego snu…

– Co się tu dzieje? Gdzie jestem?

Poza księżną Anną Danutą dawno nie widział kobiety i teraz poczuł dziwną słodycz obecności przy nim miłej pani.

– Brat przeprawił was na drugą stronę Wisły, a potem ojciec dowiedział się o tym, że rycerz sam w puszczy. I wysłał mnie do rycerza, żebym baczenie miała.

– A ja nie miałem tutaj zginąć? Ten dąb? – rozejrzał się młodzieniec pełen obaw.

– Jakieś złe sny miałeś, panie. Krzyczałeś z całej siły i dzięki temu cię znalazłam. Twój koń stoi obok. Psy gdzieś po lesie biegają. Napijecie się jeszcze wody i pora wracać.

– Czyli ja mogłem usnąć podczas pogoni za jeleniem?! – Chwalisław był zdumiony taką konkluzją.

– Widocznie byliście znużeni i tak się stało. Jak już mówiłam, Pan Bóg nad tobą czuwa. Mogło być znacznie gorzej. W podobnej pogoni za jeleniem nasz ostatni król z Piastów, Kazimierz Wielki, okaleczył nogę i na skutek rany stracił życie. – Wesoło trajkotała towarzyszka jego przygody. Z ulgą patrzyła, że pije i nabiera rumieńców.

– Może to drzewo takie dziwne sny ci wyszeptało, może tak miało być – ciągnęła. – Jak na ciebie mówią, rycerzu?

– Ojcowie dali mi imię Falisław, ale dumny byłem i pyszny, zaczęto mnie nazywać Chwalisławem. Teraz myślę, że czas wrócić do ojcowskiej nauki. Nie zawsze ustrzelę dzika, a i zwykły jeleń potrafił mnie zwieźć na manowce. No, ale że wy tu jesteście, niezwykła rzecz. Młody chłopak mnie na drugi brzeg zwodował i kazał machać czerwonym kawałkiem sukienki, gdy będę gotów z powrotem. Tymczasem ciebie wysłali… Jakby po mnie… Skąd jesteś i jak cię zwą?

– Wisława zwą, bo nad Wisłą mieszkam, po drugiej stronie rzeki. Jak mówiłam, z moim bratem na tratwie popłynęliście. Ja jeszcze wtedy w domu byłam, potem z bochenkiem chleba przyszłam na brzeg, gdzie przewozy. Tatula opowiedział o was, pomógł mi w tej przeprawie i wysłał na baczenie, czy nic ci się nie wydarzyło. Można powiedzieć zatem, że przyjechałam pokłonić się wam od tatula i zapytać o zdrowie. A teraz trzeba wracać na drugi brzeg szerokiej wody.
Młody rycerz słuchał jej z przyjemnością. Dziewczyna była wysoka, dobrze zbudowana, ale zarazem szczupła, na pewno silna. Twarz miała okrągłą i rumianą. Oczy szczere i uśmiechnięte. Niewiele miał doświadczeń z kobietami. Choć w orszaku księżnej były dwórki, to żadna nie pociągała go dotąd. Zresztą każda szybko pozyskiwała rycerza, a on do tej pory się nie spieszył. Teraz dopiero czuje, że to jego czas. Dumnie wyprostował pierś, odsuwając się nieco od zarośli, przy których siedzieli.

– Pani, tak pięknych lasów i tak okazałych dębów nie znajdziemy po tamtej stronie. Mam pewne zasługi u księcia, poproszę o nadanie mi tej ziemi. Czy zostaniesz tutaj ze mną, piękna niewiasto? – To powiedziawszy, poczuł się na powrót zmęczony. Nie na długo. Od Wisławy bił blask zdrowia, miłości i siły. Czuł też wewnętrzne ciepło, jak we wspomnieniach o matce albo u boku księżnej Anny Danuty.
Wisława, z natury harda i skora do wyśmiewania, teraz przy rycerzu była znacznie pokorniejsza. Zupełnie jak służka, która w oczy patrzy, w czym by usłużyć i dogodzić. Zawstydziła się nawet i spuściła wzrok.

– Panie, nie wiem, czy nie mówicie w gorączce. Zaraz wrócimy do swoich. Jeśli wola twoja jest taka, jak powiedziałeś, odszukasz mnie i pokłonisz mojemu ojcu.

Chwalisław wstawał powoli, ale w silnym ożywieniu.

– Wisławo… Ja muszę działać dzisiaj, póki jest z nami na zamku książę. Zaraz pomówimy z twoim ojcem i księciem Januszem. To nie gorączka, po prostu nie warto dłużej czekać.

Pokłonił się przed dziewczyną, niewiele od niego niższą. Ujął jej prawą i lewą dłoń, pocałował obie. Trzymając się za ręce przeszli parę kroków w kierunku dębu.

– Biorę ten dąb na świadka, że będę ci honorowo służył, w godności rycerza twojego i obrońcy. Tak mi dopomóż Bóg. A jeśli nie wybuduję tutaj domu dla ciebie i naszych dzieci, niech mnie ta ziemia pochłonie, a dąb pokarze. – Uroczyście oznajmił rycerz, patrząc to na Wisławę to na dąb. – Nie chciałem się oddalać od ziemi czerskiej, przyjaznej mi i gościnnej, ale na zamku nie chcę dłużej zostać. Czas przejść na swoje miejsce. Tutaj stanie gród od mego imienia, gród Falisława, którego ty będziesz panią i ozdobą. – Dodał w podobnie uroczystym tonie.

– I jeszcze jedno. Zostawię tutaj to. – Wydobył za pasa swój niewielki, ale jakże przydatny topór. Pokazał swoje narzędzie wybrance. – Służył mi w rycerstwie i kawalerstwie. Niech teraz czeka na nas i służy nam później w naszym małżeństwie. – Popatrzył Wisławie w oczy i po kilku uderzeniach w ozdobioną mchami pulchną ziemię zostawił w niej swoją broń.

Dąb z dumą patrzył na rycerza i jego wybrankę. Rozdzielał przed nimi swój pień w rozłożyste konary, tworzące majestatyczną koronę. Z pomocą wiatru wydobywał z niej ciche skrzypienie i szelest, a może szept… Pewnie już wiedział o przyszłości Wisławy i Falisława, którzy za chwilę dostaną od księcia w nadaniu ten kawałek nadwiślańskiej puszczy. Będą karczować las, pobudują dom, przykryją go strzechą. Potem wydzierżawią pola i doczekają się synów i córek. Knieja, która dotąd znała jedynie wszelki odgłos ptaków, ryki, mruki, chrumkania, szelesty i krzyki zwierząt, ożywi się głosami gospodarstwa: rozmowami małżonków, szczekaniem zadomowionego psa, meczeniem kóz, rżeniem koni… Wreszcie płaczem i śmiechem dzieci.

Tak mogła się rozpocząć historia Falenicy, a także kilku innych wawerskich osiedli powstałych na gruntach rycerskich wsi. W obrębie dzisiejszej Radości jest dawna wieś Borków – od XII wiek rycerska, później szlachecka. W 1410 roku, tuż po bitwie pod Grunwaldem, pojawia się zapis dotyczący rycerskiej wsi Zastów, graniczącej z Gocławem i Zerzniem. Jeszcze starszy rodowód ma Zerzeń, tutaj w 1403 roku erygowano już parafię. Nadwiślański brzeg się zaludniał…

Falenica przez wieki rozwijała się nad samą Wisłą, która pewnego dnia zabrała część niewysokiej skarpy… Po kolejnych powodziach już wiele wieków później przesunęła się w głąb lądu i suchych, piaszczystych sosen, podobnie jak Miedzeszyn i Zerzeń. Taką Falenicę znamy do dziś – w granicach, do których dojechał kiedyś na swoim Piorunie Falisław. Po nim było wielu kolejnych właścicieli: Piotr z Falenicy, ród Prusów, ród Tryczów… Ale falenickie rosłe dęby wciąż wspominają rycerza założyciela.

Joanna Maria Janisz

O autorce:
– ur. w Lublinie. Absolwentka Liceum Szkół Plastycznych w Lublinie, Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie i kilku kierunków na studiach podyplomowych.
Nauczyciel, animator, arteterapeuta, autorka książek oraz wielu projektów dla dzieci. „Historie i opowieści z dzielnicy Wawer” powstały w ramach stypendium artystycznego m. st. Warszawy w Dzielnicy Wawer.