„Wawer pomścimy!”
Z CYKLU: OPOWIADANIA WAWERSKIE. 6.
4-26.XII.1939
Już jest sianko pod odświętnym białym obrusem. Gładzę je ręką, niech tak niesfornie nie wystaje. Wszystko jest przygotowane wcześniej, ale przełamujemy się opłatkiem po wypatrzeniu pierwszej gwiazdki. Wojennej gwiazdki… Wilię zawsze się jadło w zależności od pochodzenia, regionu, stanu posiadania. Te wojenne będą jednakowo ubogie: barszcz, kapusta, może jakieś kulebiaki czy pierogi z garstki mąki. Żadnych karpi, śledzi, szczupaka w galarecie czy klusek z makiem.
Wracam do kuchni, w której urzędują poważni, skupieni rodzice. Gdzie się podział codzienny uśmiech na tych twarzach? Uff, pojawia się, mimo wszystko. Ojciec całuje matkę w policzek, zaczyna nosić do pokoju parujące garnki. Brat już stoi na posterunku – wypatruje za oknem pierwszej gwiazdki. Ojciec nas przywołuje do stołu. Prosi, żebym ja zaczął wyglądać, a najlepiej pomógł matce rozkładać serwetki. Brat niech już zapala na sosnowych gałązkach kilka świeczek.
Przed wojną był to świerk pod sam sufit, ale wiadomo, czasy się zmieniają. Jeszcze dawniej do świąt, czyli godów, przysposabiano się przez cały miesiąc, od dnia świętego Andrzeja. Po pierwszym dniu święta cała wieś siadała przy kołowrotkach, słuchała kolęd i przyśpiewek. „Lepsze czasy jeszcze powrócą, jeszcze nam się znudzą…” – pociesza mamusia.
To już ten moment. Na choince, złożonej z kilku mocno związanych sosnowych gałęzi, palą się świeczki. Błyszczą kolorowe cukierki, orzechy włoskie zawinięte w sreberka po czekoladzie, gwiazdki z papieru i kolorowej bibuły. Między nimi wata imitująca śnieg, anielskie włosy i oczywiście bombki. Rodzice śpiewają kolędę. Płaczą, ciesząc się z chwili szczęścia wśród nieszczęść ostatnich miesięcy.
Jak w każdym ewangelickim domu, u nas także nie ma zwyczaju przystrajania szopki. W tym roku nie mówiło się również o Pasterce, zbór jest za daleko, a i tak od 22 obowiązuje godzina policyjna. Kolacja rozpoczęła się jednak bez zakłóceń, od przeczytania fragmentu Ewangelii Łukasza o narodzeniu Jezusa Chrystusa. Potem były modlitwy, przełamanie się opłatkiem i życzenia: „aby kolejne święta można było obchodzić w wolnym kraju”. Rodzice przeprosili nas, wyjątkowo w tym roku nie mogą pozwolić sobie na prezenty. Zamiast zabawek mieliśmy wszyscy jeden prezent od Boga – Dzieciątko Jezus. I po tabliczce prawdziwej czekolady, która ogromnie nas uradowała.
W pierwsze święto Narodzenia Pańskiego udaliśmy się pieszo, przez lasy na nabożeństwo do Aleksandrowa. Wraz z wojną ustała budowa murowanego zboru, nabożeństwa odbywają się w drewnianej szopie. Rodzice wspominają stary drewniany kościół, zwykle w Święta wypełniony Bożym Słowem, światłem i radosnym dźwiękiem kolęd. Teraz wszystko brzmi znacznie ciszej. Wiadomo było, że tegoroczne świętą są głównie dla zwycięzców. To oni roszczą sobie przywilej świętowania. Zarazem odeszli od niemieckich tradycji religijnych, świętują pogańskie przesilenie nocy…
Ta wojna… Trudno się radować. Miałem złe przeczucia. Bardziej od radości Narodzenia obawiałem się… zemsty Heroda. To te słowa najlepiej zapamiętałem ze świątecznej Ewangelii: „Wtedy Herod widząc, że go Mędrcy zawiedli, wpadł w straszny gniew. Posłał [oprawców] do Betlejem i całej okolicy i kazał pozabijać wszystkich chłopców w wieku do lat dwóch, stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców. Wtedy spełniły się słowa proroka Jeremiasza: Krzyk usłyszano w Rama, płacz i jęk wielki. Rachel opłakuje swe dzieci i nie chce utulić się w żalu, bo ich już nie ma”.
W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia siedzieliśmy znowu wszyscy czworo pod choinką. Ojciec chciał nam powiedzieć coś ważnego:
– Dobrze wiecie, że mamy nazwisko niemieckie. Niejednokrotnie w banku, gdzie pracuję, w ostatnich tygodniach się pytali, czy nie chcę przyjąć niemieckiego obywatelstwa. – Spojrzał uważnie po naszych twarzach. Tylko mama zdawała sobie z wagi jego słów. – Być może taka deklaracja o niemieckim pochodzeniu zagwarantowałaby nam spokój. Kilka osób w banku się na to zdecydowało. Mają tak zwany „status Volksdeutscha”. – Tatuś wziął teraz głęboki oddech. Otóż, musicie wiedzieć, że te osoby wraz z taką deklaracją opowiadają się po stronie Hitlera. Jako mniejszość niemiecka witają naszych oprawców, oficerów SS, nazistowskim pozdrowieniem. Zobowiązani są do lojalności wobec III Rzeszy a donoszenia na Polaków i Żydów. Wiadomo, że ta okropna wojna kiedyś się skończy. Ani Polacy ani Żydzi nigdy im tego nie zapomną. Musimy rozmawiać na takie tematy, bo sytuacja dotyczy całej rodziny. Przemyślałem sobie to od strony moralnej i nie zmienię swojego stanowiska. Za wszelką cenę nie będę ratował sobie życia. Co ma być, to będzie, a Pan Bóg nad nami czuwa. Rozumiecie? – Oboje rodzice skierowali wzrok na mnie i na Józka.
– Rozumiemy – odpowiedzieliśmy, patrząc to na siebie, to na nich. Józek kręcił głową, jakby ciągle nie mógł uwierzyć, że nastały takie dziwne czasy.
– Chcę wam powiedzieć, że ja też sobie przemyślałam całą sytuację, radziłam się rodziny i całkowicie popieram stanowisko ojca. Nawet za cenę życia nie możemy się wyrzec kraju, w którym żyjemy już od trzech pokoleń. Nie możemy zrezygnować z naszych wartości, wiary w sprawiedliwość i miłosierdzie. Widząc hitlerowskie zbrodnie nigdy nie staniemy po stronie Hitlera. – Zapewniła nas mama. – Myśleliśmy też o waszej sytuacji. Szczęśliwie możecie chodzić do szkoły, wprawdzie zmienionej, ale na tajnych kompletach nadrobimy to i owo. Nie chcę was namawiać do jakiegokolwiek ryzyka, ale bardzo prężnie działa polskie harcerstwo. Już wcześniej rozmawialiśmy o działalności, na terenie Wawra, 134 Mazowieckiej Drużyny Harcerskiej. Wiem, że dalej działają w ramach tak zwanego „Podziemia”. Dowiedzcie się po Świętach, jak dołączyć. Wasz ojciec i ja również będziemy wspierać Polskie Państwo Podziemne..
A potem popłynęła już radosna kolęda. Z blaskiem ostatniej świecy poszliśmy do łóżek. Nie wiedziałem, że wypadki potoczą się aż tak szybko… Jeszcze tej samej nocy…
27.XII.1939
…Herod przyszedł, ale nie po nowo urodzonych. Przyszedł po mężczyzn od 16 do 70 lat. Cudem nie zabrali Józefa, który zbliżał się szesnastych urodzin.
O poranku 27 grudnia, zanim jeszcze nastał świt, niemieccy policjanci i żandarmi, których do Wawra przyjechało chyba dwustu, zaczęli wywlekać z okolicznych domów śpiących ojców, mężów i synów. Do nas załomotali koło pierwszej w nocy. Wpadło tu trzech, krzyczeli po niemiecku, że zabierają z domów wszystkich mężczyzn. Kazali się tatusiowi błyskawicznie ubierać. Byłem przerażony, ale nie mogłem wytrzymać. Równie szybko się ubrałem – najcieplej jak mogłem. Na zewnątrz było kilkanaście centymetrów śniegu i siarczysty mróz. Zapiąłem kożuch, czapkę z nausznikami, skórzane rękawiczki. Matka miała olśnienie, ze względu na śnieg i konieczność zamaskowania mojej osoby wyciągnęła i owinęła mnie w białe prześcieradło. Obiecałem matce ostrożność i pobiegłem za ojcem. Dobrze, że Józek został z nią, pocieszał i uspokajał.
Mieszkaliśmy na I Poprzecznej. Kolejne grupy jeńców prowadzono na ulicę II Poprzeczną, gdzie zostali wprowadzeni na teren jednej z posesji. Ustawiano ich w trzy rzędy wzdłuż ogrodzenia. Mężczyźni musieli stać z rękami założonymi na karku. Bez ruchu, pod ciągłym nadzorem żandarmerii. Teren był obstawiony, więc trzymałem się z daleka i kryłem w cieniu pod ogrodzeniami domów. Tatuś już dawno zniknął mi z oczu, ale przeraziły mnie ilości zatrzymanych. To mogło być nawet sto czy dwieście osób. Pospiesznie ubrani, trzęśli się teraz na mrozie – temperatura nocą mogła spaść nawet do minus dwudziestu stopni. Świecił srebrny księżyc. Pojedynczo lub trójkami, pod eskortą, wchodzili do budynku, w którym stacjonowało wojsko. Wychodzący byli lżeni, bici po twarzy i kopani.
Nie wiem, jak długo to trwało. Z relacji świadków słyszałem o „przesłuchaniach”. Każdego pytano o nazwisko, datę urodzenia, wyznanie, zawód i miejsce zamieszkania, czasem – jakimi językami włada lub o narodowość. Były osoby, które wypuszczano, żandarmi odprowadzali ich do domów. Nasz tatuś również wtedy mógł uniknąć śmierci. Mam potwierdzenie zaufanych osób, którym udało się przeżyć. Rozpoznano w jego papierach niemieckie nazwisko, podobne do tego, jakie miał ówczesny marszałek III Rzeszy. Cały czas kręcił głową i opowiadał się za przynależnością do Polski. Wyszedł tak jak większość, z wyrokiem śmierci.
Byłem już bardzo mocno zmarznięty, ale widziałem kolumny liczące po dwadzieścia jeszcze bardziej ode mnie zmarzniętych osób. Liczenie ich pochłaniało moją uwagę i nie pozwalało zasnąć… Nagle niemiecki oficer wyszedł z murowanego budynku i ogłosił, że za chwilę wykonany będzie wyrok. Ten doraźny, marionetkowy sąd, w końcu skończył swoją „pracę” i wypowiedział po niemiecku wyrok. Słowa powtórzył w języku polskim tłumacz. Wynikało z nich, że doszło do zabójstwa, sprawcy są nieuchwytni i wszyscy zatrzymani są skazani na zasadzie odwetu. Rozległy się prośby, płacze, protesty… Wobec agresywnego terroru straciliśmy wszelką nadzieję… Ale nie… Decyzja oprawcy zapadła, ale wciąż była nadzieja na godną śmierć. Zrozumiałem to, gdy ktoś zaintonował pieśń religijną: „Serdeczna Matko, opiekunko ludzi…”. Inni podjęli ten głos nieugaszonej polskości i nadziei.
Zaczęliśmy iść, trzymałem się w bezpiecznej odległości. Kierunek był zachodni, do stacji Wawer i tam przez tunel. Spojrzałem w kierunku stacji – stały kolejne kolumny zatrzymanych. Nie mam pojęcia, ile było tych grup, widziałem może ze dwadzieścia osób. Nie miałem odwagi iść dalej, dopóki stały te grupy otoczone wojskiem. Po jakimś czasie zobaczyłem, że na rożne strony się rozchodzą.
Po drugiej stronie torów zabudowa była trochę luźniejsza. Pierwsze odgłosy karabinu usłyszałem, gdy tylko przeszedłem przez tunel. Szedłem za odgłosem strzałów, wzdłuż ciągnącej się równolegle do torów ulicy Widocznej. Widziałem spieszących do pracy zwykłych przechodniów, dlatego ściągnąłem już z ramion prześcieradło. Nadal panowała ciemna noc, ale musiały to być już godziny wczesnoporanne.
Za odgłosem rozstrzeliwania skręciłem w ulicę Rubinową. Tam była luźniejsza zabudowa, więcej drzew. Do każdego z nich przytulałem się, słysząc kolejne strzały… Na miejsce egzekucji Niemcy wybrali pierwszą z niezabudowanych parceli, otoczoną drewnianym płotem. Ponownie użyłem prześcieradła, bardzo się bałem podejść bliżej. Dwudziestoosobowe kolumny były w trakcie egzekucji. Masa ciał już leżała na ziemi. Pozostałe czekały.
„To nie może być prawda…” Czułem się jak przeniesiony do pełnej absurdu rzeczywistości. Wiadomo, że wojna, różne rzeczy się działy tutaj we wrześniu, podczas oblężenia Warszawy. Ale teraz? O nic nie muszą walczyć, nic zdobywać, a więc to niczym nieusprawiedliwione działanie władzy. Jedyne, co było jeszcze realistyczne, to niezłomnie dobry duch ofiar. Nie słyszałem tego, ale czułem. W kolejnych dniach usłyszałem od świadków – kilku, którzy przeżyli – że przeważnie modlili się albo śpiewali pieśni.
Postanowiłem trwać przy tatusiu. Jak biały cień albo obłok, przylgnąłem do kolejnego drzewa. Dobrze ukryty, w krzewach pod konarami dębu, obserwowałem odjazd wojska. Jeszcze wydano rozkaz, że zmarli zostaną tutaj natychmiast pochowani. Wtedy ostatnie osoby opuściły miejsce. Nastąpiła cisza.
Nie miałem sił się ruszać, za bardzo się bałem. Rozcierałem dłonie i poruszałem stopami, żeby nie odczuć dotkliwie porannego mrozu. Skoro świt, zaczęły nadciągać rodziny. Rozpoznałem mamę i Józefa. Podszedłem do nich, ale nie byłem w stanie z nimi rozmawiać…
Początkowo mieliśmy problem z rozpoznaniem tatusia. Mężczyźni leżeli obok siebie. Twarze zmienione nie do poznania… Zmasakrowane… Śnieg wokół nich… Biało-czerwony.
Niewypowiedziana rozpacz ogarnęła wszystkich. Ludzie biegali jak obłąkani. Płakali, wyli z bólu i bezradności, przysięgali odwet. Chcieli zabierać zabitych do domu. Twarda konieczność jednak kazała opanować się. Ktoś powiedział, że na razie nie można zabierać zwłok, trzeba pochować na miejscu. „Składaliśmy więc do dołu mężów, synów, ojców, jednego obok drugiego. Przykrywaliśmy im twarze – czym kto mógł…” Do południa usypane było już sześć rowów, do których chowano naszych zmarłych. Na zbiorowej mogile stawialiśmy prowizoryczne krzyże. Drugiego dnia na naszym krzyżu zawisła już tabliczka z imieniem i nazwiskiem taty…
27.II.1942
Nie sposób się przemieszczać dalej, gdy kolejka zatłoczona handlarzami, towarami, a przede wszystkimi żandarmami. Do tego jeździ raz na dwie godziny. Zwłaszcza zimą coraz częściej spotykają się blisko domu, tuż nad kanałkiem wawerskim w Nowym Aninie.
Okolice Anina i Wawra są jednak stale patrolowane, niejednokrotnie urządzano tu obławy. W drugiej połowie lutego 1942 roku w domu przy VIII Poprzecznej w naszym miejscu spotkań kwaterowała też bojówka młodzieżowa. Wróciłem wtedy do domu, ale Józek chciał zostać z kolegami. Musieli wyśledzić ich Niemcy… 26 lutego budynek był otoczony, rozpoczęto obławę. Zaskoczeni bojownicy obrzucili Niemców granatami i wycofali się do lasu. W walce zginęło trzech Niemców. Józef nie wracał…
My martwiliśmy się o brata i syna, tymczasem mieszkańcy zaczęli obawiać się o własne życie. Nic dziwnego… Wszyscy pamiętali mord wawerski i zemstę… Nikt nie chciał przeżyć ponownie grudnia 1939… Zaczęto po cichu uciekać…
Niemcy nie zdecydowali się na powtórzenie tamtej masakry na naszym terenie, może się bali…? Nie obyło się jednak bez tragedii. Gubernator warszawski Ludwig Fischer rozkazał w odwecie rozstrzelać stu więźniów z Pawiaka.
Na szczęście, po dwóch dniach w środku nocy, brat powrócił. Jego czas miał dopełnić się dopiero w powstaniu warszawskim. Ja wówczas zostałem tutaj, analizując sytuację i widząc, że nie mogę walczyć, dopóki nie przesunie się trwająca u nas linia frontu… Po wojnie matka pozwoliła mi wyjechać. Nasz dom udostępniła potrzebującym znajomym i krewnym. Spotkałem się na Wielkopolsce z matką zamordowanego przez Niemców Floriana Marciniaka i zapewniłem pomoc w połowie osieroconej, wielodzietnej rodzinie. Tam też udałem się na studia, pracowałem i dopiero po kilkunastu latach zdecydowałem się powrócić do Wawra…
27.XII.1959
– Wczoraj paliliśmy lampki na cmentarzu ofiar wojny, a dzisiaj pójdziemy na miejsce, w którym zginął wasz dziadek. Znacie je doskonale. Na pewno Ania była tu już kilka razy. Daniel też był kilka miesięcy temu. Ten plac jest bardzo blisko stąd, zaraz po drugiej stronie torów. A potem zaprowadzę was jeszcze kawałek dalej, chcę coś pokazać tatusiowi i Florkowi, a przy okazji wszystkim.
Sześć osób, w tym mały chłopiec w spacerówce, ruszyło w kierunku stacji kolejowej PKP Wawer i przejścia podziemnego. Byli ubrani w kożuszki i wełniane czapki. Starsza pani miała na sobie przedwojenne – jak podkreślała – futerko. Padał delikatny śnieg, wiał ostry północny wiatr. Siedmioletni Daniel pyta lekko skrzywiony:
– Nie jest za zimno na spacer?
Ojciec spojrzał na swoją pochyloną lekko mamę. Na szczęście nie dosłyszała marudera.
– Dwadzieścia lat temu był trzaskający mróz, minus dwadzieścia stopni. Nocą wyprowadzono z pobliskich domów wszystkich mężczyzn. Najmłodszy był tylko kilka lat od ciebie starszy. Z naszego domu wyciągnięto z łóżka twojego dziadka. Nawet nie zdążył zapiąć kożucha. A potem trząsł się tutaj na mrozie razem z innymi. Dopóki nie dosięgły go pociski karabinów. – Tłumaczył opornemu synowi.
W przejściu podziemnym razem z Danielem przeniósł wózek. Małego Florka wziął na ręce. Starszy syn trochę się ożywił, ojciec docenił tę zmianę i pochwalił: „Jesteś moim pomocnikiem”.
Za chwilę doszli na plac. Pod pomnikiem mauzoleum były już świeże wieńce, opasane biało-czerwoną wstęgą. Mama pomogła Florkowi samodzielnie przeczytać napis:
Miejsce pamięci narodowej, uświęcone krwią 107 mieszkańców Wawra i Anina, rozstrzelanych przez zbrodniarzy hitlerowskich w dniu 27 grudnia 1939. Cześć ich pamięci!
„Pamięć o zbrodni wawerskiej nie wygasła do końca wojny, mimo dziesiątków późniejszych egzekucji masowych i innych głośnych aktów terroru” – pisał profesor Władysław Bartoszewski („Warszawski pierścień śmierci 1939–1944”). Młodzi konspiratorzy malowali na murach: „Wawer pomścimy”. Nazwę „Wawer” przyjęła założona w 1940 r. organizacja małego sabotażu.
Joanna Maria Janisz
O autorce:
– ur. w Lublinie. Absolwentka Liceum Szkół Plastycznych w Lublinie, Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie i kilku kierunków na studiach podyplomowych.
Nauczyciel, animator, arteterapeuta, autorka książek oraz wielu projektów dla dzieci. „Historie i opowieści z dzielnicy Wawer” powstały w ramach stypendium artystycznego m. st. Warszawy w Dzielnicy Wawer.
Rankiem 27 grudnia 1939 r. Niemcy rozstrzelali w Wawrze ponad stu cywili pojmanych podczas nocnej obławy.
„Wyprowadzili nas na niezabudowany plac, na którym obecnie jest krzyż. Tam ustawiono nas w szeregu, kazano zdjąć kapelusze i uklęknąć” – wspominał Stanisław Piegat, który cudem przeżył egzekucję. „Niewypowiedziana rozpacz ogarnęła wszystkich. Ludzie biegali jak obłąkani. Płakali, wyli z bólu i bezradności, przysięgali odwet. Chcieli zabierać zabitych do domu. Stawiali ich na nogi, zaklinali, by ożyli, by się odezwali”– opisywała Janina Przedlacka, która w egzekucji wawerskiej straciła męża i syna (cytat za: Henryk Pawłowicz „Wawer, 27 grudnia 1939 r.”). Fot.: domena publiczna.
Max Daume – głównodowodzący Zbrodni Wawerskiej (pierwszy z prawej w drugim rzędzie) podczas procesu przed Najwyższym Trybunałem Narodowym w Warszawie , Skazany na śmierć. 1947 rok Fot. Wikimedia
0 komentarzy