Anin i wielka historia
Korzystamy z najdłuższego chyba pokoju w historii ziem polskich; optymistycznie zakładając, że rekord ten będziemy jeszcze bić (nomen omen…) co najmniej przez dziesięciolecia, proponuję rozjaśnić nieco jesienne mokre mroki przypomnieniem kilku subiektywnie wybranych śladów, jakie w Aninie i jego najbliższej okolicy zostawiły plany i wydarzenia (nie tylko wojenne). Podkreślam subiektywizm relacji, bowiem piszę nie o tym, co obiektywnie najważniejsze, lecz o tym, co mnie szczególnie zainteresowało lub też osobiście dotknęło. Ponieważ najbardziej lubimy te piosenki, które znamy, nie powstrzymam się od przypomnienia informacji, publikowanych już na łamach naszej „Gazety Wawerskiej”.
Po najdawniejszych wydarzeniach prześliźniemy się szybko. Po kolei; raczej nie wydaje się możliwe, by Bonaparte spał w wawerskiej Karczmie Napoleońskiej, tym bardziej opowieść o tym, iż rozmówił tam z damą Legii Honorowej, bohaterską markietanką Joanną Żubr, wydaje się nieprawdopodobna. I tak Anina w tych czasach nie było. Nie było go również wówczas, gdy na wawerskich polach polskie i rosyjskie wojska walczyły w czasie Powstania Listopadowego – wiosną 1831 roku. Drugie z tych starć było elementem kampanii zaprojektowanej przez jednego z wybitniejszych polskich generałów, Ignacego Prądzyńskiego – stratega i sapera, budowniczego Kanału Augustowskiego i jak większość z ówczesnych generałów – zdecydowanego krytyka ryzykowania nierównego starcia z Rosją. Niekiedy na wawerskich polach udaje się znaleźć pamiątki tego starcia…
Impulsem do powstania i rozwoju anińskiego osiedla była budowa Kolei Nadwiślańskiej – jednej z kilku linii szerokotorowych (1520 mm) po lewej stronie Wisły, wchodzących w skład strategicznej infrastruktury na granicy cesarstwa rosyjskiego z państwem niemieckim. Powstała w końcu lat siedemdziesiątych XIX w., była przedsięwzięciem finansowanym w znacznej mierze przez dwóch wybitnych warszawskich przedsiębiorców; Leopolda Kronenberga i Jana Blocha. Pierwszy z nich był przywódcą stronnictwa „białych” w Powstaniu Styczniowym, drugi – zwany niekiedy królem polskich kolei – znanym autorem wielkiego, wizjonerskiego dzieła, zgłoszonego na początku XX w. do nagrody Nobla – wielotomowej książki “Przyszła wojna”. Geniusz Blocha przejawił się w tym, iż wiele jego prognoz dotyczących ekonomicznych i technicznych aspektów starcia europejskich potęg zawartych w tym dziele sprawdziło się w czasie I wojny światowej. Kolej Nadwiślańska była zaś tzw. rokadą, tj. linią wzdłuż planowanej linii frontu – wzdłuż Wisły – łączącą twierdze w Modlinie, Dęblinie, Warszawie aż z Lublinem, Chełmem i Kowlem.
Anin powstał, jak wiadomo, w drodze parcelacji majątków Branickich; jego rozwój na początku XX wieku ograniczany był wymogami obronnymi, tj. koniecznością zachowania pola ostrzału z tzw. fortu Suworowa. Dziś nie ma już śladów tego fortu – na jego miejscu jest marysiński park Matki Mojej – lecz jak mógł wyglądać, każdy może łatwo się przekonać, np. odwiedzając analogiczne, zachowane jednak umocnienia fortu Okęcie, na ul. Lipowczana, na podejściu do drogi startowej nr 3 na lotnisku Chopina. Kpt. Lipowczan był pilotem samolotu Ił-62 „Mikołaj Kopernik” Polskich Linii Lotniczych LOT, który rozbił się 14 marca 1980 r. na terenie fortu Okęcie; zginęło wówczas 87 osób, wśród nich piosenkarka Anna Jantar.
Ale wracając do naszej okolicy – sąsiedztwo fortu Suworowa wymusiło niską, i do tego drewnianą zabudowę w tzw. starym Aninie; dzięki Bogu fortyfikacje takie przestały być dość szybko modne i ograniczenia zniesiono…
Teren fortu należał do połowy lat trzydziestych do Skarbu Państwa. Dopiero dekretem Prezydenta RP z 29.09.1936 r. o odstąpieniu niektórych nieruchomości państwowych (Dz. U. Nr 77, poz. 541) zezwolono na podarowanie do 7 hektarów tego terenu gminie Wawer w celu dalszego odstąpienia osobom fizycznych i prawnym na cele budowlane i mieszkaniowe.
Szybki rozwój osiedli wzdłuż Kolei Nadwiślańskiej (często też od numeru w rejestrze linii kolejowych zwanej po prostu „siódemką” lub prościej jeszcze – „7”) doprowadził do powstania swoistej autostrady żelaznej; oto w chwili wybuchu II wojny światowej, w 1939 r., na odcinku między obecnymi stacjami w Wawrze i Aninie biegły obok siebie (licząc od wschodu); kolejka konna z Wawra do Miłosny, normalnotorowa (z szerokotorowej przekuta jeszcze w czasie I wojny) linia „7” oraz kolejka wąskotorowa z Jabłonny do Karczewa (Gazeta Wawerska sporo miejsca poświęciła już wszystkim trzem liniom). Łącznie były to równoległe 4 tory! Do tej liczby powoli wracamy, ale z zupełnie innymi standardami technicznymi… Starczy przypomnieć, że kolejka do Miłosny „chodziła na owies” (konie ciągnęły wagoniki), kolejka karczewska była obsługiwana trakcją parową, „7” na odcinku do Otwocka została co prawda zelektryfikowana już w latach trzydziestych XX wieku, lecz obok elektrycznych zespołów trakcyjnych bardzo długo korzystały z niej także pociągi parowe. Wystarczy przypomnieć, że najgroźniejsza z katastrof kolejowych na obszarze Anina, w nocy 6 lipca 1966 r., dotyczyła pociągu Rzeszów Ustka prowadzonego parowozem. Wśród 17 rannych znalazł się i maszynista, którego błąd (zbyt duża szybkość) doprowadził do wykolejenia się większości pojazdów tego pociągu; tylko on spośród rannych zmarł w szpitalu po wypadku, poparzony gorącą parą… Wielu mieszkańców Anina słyszało huk towarzyszący katastrofie; ja następnego dnia widziałem nienaturalnie piętrzące się wagony i ekipę pociągu naprawczego w akcji. Wypadek miał miejsce mniej więcej na wysokości V Poprzecznej, tam, gdzie pojawiały się dodatkowe tory biegnące w stronę stacji Wawer i istniało przez lata najpierw legalne, później „dzikie” przejście przez tory.
Ślady „małych kolei” znajdujemy w terenie; to budynki stacji (w Wawrze i w Międzylesiu; ta ostatnia z fragmentem pisanej cyrylicą nazwy „Kaczy dół”) i układ ulic na granicy Anina i Międzylesia, którymi biegł tor tramwaju konnego.
Niedawno jeszcze istniał przyczółek przepustu w trasie kolejki karczewskiej (jabłonowskiej) nad Kanałem Wawerskim, obok ul. Patriotów, między ul. Lucerny i „Biedronką”, został jednak rozebrany przy budowie dojścia do tego sklepu. Wnikliwym okiem dostrzec jednak wciąż można zarys nasypu biegnącego w stronę stacji Wawer wzdłuż Widocznej.
Z II wojny światowej na terenie Anina przypomnieć należy tragiczne dwa wydarzenia, które dotknęły osiadłe tu rodziny; to tzw. zbrodnia wawerska 27 grudnia 1939 r. oraz rozstrzelanie konspiracyjnej grupy młodzieży nad kanałem wawerskim obok ul. Kajki na wysokości VIII Poprzecznej 29 kwietnia 1942 r. Nadal w Aninie żyją krewni ofiar obu zbrodni. Ulica Królewska (dziś Kajki) okazała się też być drogą śmierci dla Żydów pędzonych do getta; zamordowanych w trakcie marszu. Przypomina o tym pomnik na Kajki między VII i VIII Poprzeczną – tzw. tablica Tchorka.
W 1944 r. Anin był polem walki I Armii WP, zmierzającej do Wisły, z Niemcami. Walki były intensywne, w anińskim lesie znaleźć jeszcze można liczne ślady okopów z tamtego czasu, a nieżyjący już mój przyjaciel znalazł nawet w latach ‘90, w skarpie jednej z anińskich wydm, dwie skrzynki artyleryjskiej amunicji przeciwpancernej. Szczęśliwie patrolowi saperskiemu z Kazunia udało się bezpiecznie przetransportować je i zdetonować na poligonie. Zabrakło nam wiedzy i odwagi by ustalić, czy była to amunicja radziecka, czy niemiecka…
Nasz krajan, Julian Tuwim napisał (podobno) wiersz, zaczynający się od słów: „Raz Wisłą przez Anin szedł pewien Indianin”. Nie mamy potwierdzenia, iż taki fakt indiańskiej peregrynacji miał miejsce, natomiast nie ma wątpliwości, że w Aninie istniał wiele lat jeden z węzłów systemu łączności Układu Warszawskiego. Przebiegała tędy wiązka kabli łączących tzw. Stawkę (tradycyjna nazwa dowództwa naczelnego wojsk rosyjskich; i za caratu, i za ZSRR) z dowództwem radzieckich sił w Niemieckiej Republice Demokratycznej, tj. w NRD, w Berlinie. Mały garnizon wojsk łączności Armii Radzieckiej stacjonował w dzisiejszym Domu Kultury na V Poprzecznej. Często w latach sześćdziesiątych widywaliśmy – my, uczniowie SP nr 218 – sołdatów wdrapujących się na słupy telekomunikacyjne; ale gdy już z tych słupów zeszli, chętnie rozdawali nam, dzieciakom, opisane cyrylicą конфеты (cukierki) i zagadywali. Wydawali się stosunkowo, jak na warunki radzieckie, otwarci i swobodni, dziś mam oczywiście świadomość, że należeć musieli do kadr wyjątkowo dobrze sprawdzonych i prześwietlonych przez ich kontrwywiad.
Gdy zamieszkał w Aninie Piotr Jaroszewicz, jego młodszy syn, Jan, trafił do anińskiej podstawówki (nr 218). Premier odwiedzał z tej okazji szkołę, wbijał gwoździe w drzewce jej sztandaru, wspierał też podobno chętnie anińską parafię w zdobywaniu materiałów budowlanych w trakcie budowy nowego kościoła. Mimo wszystko jednak aspekty bezpieczeństwa nie były lekceważone; w sąsiedztwie zajmowanego przez Jaroszewiczów przedwojennego budynku na ul. Zorzy zawsze kręcili się rozpoznawani przez wszystkich, czujni cywile z BOR; jeden z nich w trudnym czasie po 1968 r. w charakterze wujka w wypchanej kaburą skórze odprowadzał nawet pewien czas Jana J. do szkoły. Dziś, gdy wiemy już, jak ostra wówczas w PZPR toczyła się walka, łatwiej to zrozumieć.
Z pochmurnym przełomem lata i jesieni 1968 r. kojarzę też wielogodzinne buczenie samolotów transportowych, nad chmurami przenoszących wyposażenie wojsk wchodzących do Czechosłowacji; lękliwie przysłuchiwali się temu Aninianie, stojący w kolejkach po cukier i mąkę, jak to zawsze w czasie kryzysów politycznych bywało..
Piotr Jaroszewicz był szefem rządu przez całe lata ‘70 XX w., także wówczas, gdy plan budowy II Polski zaczął się załamywać; z tych czasów – czasów stosunkowo częstych ograniczeń dostaw prądu elektrycznego w końcu lat siedemdziesiątych – pozostało mi w pamięci wspomnienie widoku z wiaduktu na ul. Czecha; ciemny, wieczorny Anin, jedynie oświetlona trasa od wiaduktu, przez Kajki i Zorzy do najważniejszej wilii Anina..
Wiadukt odgrywał też ważną rolę w dawaniu przykładu obywatelskiej postawy; z wiaduktu w dół premier wraz ze wybranymi współpracownikami spychał w dół humus na zbocza nasypu w trakcie tzw. czynów społecznych, inspirowanych leninowskimi subotnikami. Spychać było łatwiej, niż kopać, a jednocześnie nie było podstaw do powtarzania brzydkiego dowcipu, że oto partyjni grabią Polskę…
Krążyła w uczniowskich środowiskach anińskich legenda, iż Premier często zasięgał opinii swojego sąsiada, mieszkającego w budynku liceum na Alpejskiej nauczyciela fizyki szkoły podstawowej nr 218 p. Edmunda P. („nie ma większej połowy i mniejszej połowy, zresztą – co ja wam będę tłumaczył – i tak większa połowa tego nie rozumie”). Mieli toczyć długie rozmowy przy płocie… Sądzę, że żyje jeszcze wielu świadków nowatorskich metod wychowawczych p. Edmunda, ale także – wielu takich, którym przyniósł szczęście zasiadając w komisji totalizatora sportowego. Ale to już Postać zasługująca na odrębne wspomnienie…
Dom, w którym mieszkał premier Jaroszewicz, i w którym wraz z żoną został zamordowany w 1992 r. nadal stoi przy ul. Zorzy, lecz wygląda zupełnie inaczej, niż w jego czasach, czy też czasach wcześniejszych lokatorów – Juliana Tuwima czy rodziny Lothów.
Zmienia się również zabudowa kliniki kardiologii, budowanej w latach ‘70, równocześnie ze wnoszeniem Centrum Zdrowia Dziecka, jako oddział szpitala rządowego. Dziś dostępna powszechnie, w latach ‘70 klinika chroniona była przez żołnierzy Wojsk Nadwiślańskich MSW.
Mam nadzieję, że więcej wojsko w Aninie stacjonować nie będzie…
0 komentarzy