Wspomnienia z Międzylesia – część 2
Cd.
W poprzednim odcinku wspomniałem o międzyleskim maglu na ul. Kożuchowskiej. Warto poświęcić kilka słów na przypomnienie młodszym Czytelnikom jak wyglądało pranie w czasach mojego dzieciństwa.
Przede wszystkim trzeba było wybrać ciepły i słoneczny dzień, aby pranie mogło wyschnąć. Następnie moja Mama prosiła Panią Makulską mieszkającą na ulicy Bielszowickiej, aby pomogła jej w praniu. Zaczynało się od rana. Wyciągano ze składzika ogromną blaszaną balię i wanienkę, dwa duże kotły do gotowania pościeli, do balii przykręcało się dużą drewnianą wyżymaczkę, szykowano tarę, rozpalano pod kuchnią i segregowano rzeczy. Po chwili w kotłach gotowała się woda, Mama z panią Makulską wrzucały tam pościel i ręczniki. Wszędzie para, gorąco, dużo hałasu, mieszanie kopyścią w kotle. Następnie trzeba było trzeć to wszystko ręcznie na falistej tarze i mydlić mydłem Jeleń. Potem płukanie, krochmalenie i barwienie zawartości kotła niebieską farbką. Cały dzień roboty. Po południu rozwieszało się pranie na sznurach rozciągniętych między drzewami. Dziadek i Tato nieźle się musieli namachać pompą, aby nastarczyć wody. Następnego dnia zwijało się wszystko w grube wałki i niosło do magla na Kożuchowskiej.


na ul. Czarnołęckiej do 1. klasy. 1953 rok.
Ale wracajmy do Żegańskiej. Doszliśmy do rozwidlenia dróg, gdzie z pewnością Międzylesie powstało. Krzyżują sie tu bowiem trzy główne trakty. Warszawa-Lublin, Zerzeń-Wiązowna i Borki-Stara Miłosna.
Dawno temu, wyjeżdżając z Warszawy, można było skręcić w prawo na Lublin lub Dęblin-Puławy, dopiero za Zakolem Wawerskim, gdyż aż do Wawra ciągnęły się tereny zalewowe Wisły. Dopiero na wysokości Karczmy Zajazd Napoleoński, wysoki brzeg – a widać to do dziś, umożliwiał skręt w prawo i podróż na południe. Tu było prawdziwe rozstaje dróg. Prosto na wschód wiódł trakt do Brześcia a w prawo do Lublina i Puław. Nieprzypadkowo skręcająca w prawo za Zajazdem Napoleońskim ulica nazywa się do dziś Trakt Lubelski. Patrząc uważnie na kierunek jej przebiegu, widzimy, że kieruje się prosto na Międzylesie. Po około 200 metrach było z pewnością kolejne rozwidlenie. Prosto na Lublin, w prawo na Dęblin i Puławy. Odcinka w kierunku Lublina na wprost dziś już nie ma, gdyż jej dawny bieg przecięła Kolej Nadwiślańska. Trzeba było zacząć jeździć przez Zakręt. Stary trakt na Lublin pojawia sie jednak wkrótce po drugiej stronie torów jako ulica Pożaryskiego i dalej jako Trakt Napoleoński (Trakt Wołowy) w Lesie Branickich. Podobnie jest z Ulicą Kożuchowską, która ukośnie od strony wsi Borki dochodzi do Żegańskiej, a dalej jako Hafciarska (nieco odsunięta na północ przez Instytut Elektrotechniki) kieruje się ku Starej Miłośnie. I tak w Kaczym Dole spotykały się trzy najważniejsze trakty. Widać to dokładnie na mapie w znakomitej książce „Kaczy Dół. Zwykli ludzie, zwykłe miejsca, niezwykłe czasy”.

Za stacją Międzylesie w kierunku Otwocka, po prawej widoczny stary domek dróżnika.
Po prawej stronie, pomiędzy Kożuchowską a Pożaryskiego, w widocznym do dziś zagłębieniu terenu, było za czasów mego dzieciństwa jeziorko, zwane przez nas Bagienkiem. Dziś stoi tam osiedle mieszkaniowe, ale kiedyś pływały tam kaczki i szumiało sitowie. To był prawdziwy kaczy dół i w tym miejscu było właśnie centrum Kaczego Dołu.
Idziemy dalej. Po lewej stoi do dziś Pałac Chrzanowskich. Tu chodziłem do szkoły od pierwszej do trzeciej klasy. Do czwartej chodziłem już do nowej szkoły przy Pożaryskiego. Od piątej klasy zamieszkałem na Saskiej Kępie, ale do Dziadka i kolegów przyjeżdżałem tak często jak to było możliwe. W Pałacu Chrzanowskich nauka była dość uciążliwa, jako że pokoje były przejściowe co przeszkadzało w nauce. Oczywiście całe wyposażenie pałacu gdzieś przepadło, ale zostały przepiękne sufity i piękne mosiężne okucia okien. Gdy chodziłem do szkoły w Pałacu Chrzanowskich były wczesne lata 50, a pomimo tego, po obu stronach podjazdu były duże dwie kamienne kapliczki z figurkami Matki Boskiej, którymi opiekowali się uczniowie pierwszej i drugiej klasy.
Za szkołą był drewniany barak – pawilon gdzie odbywały się akademie i występy uczniowskie. Po drugiej stronie ulicy wybudowano robotnicze bloki wraz z pierwszym w Międzylesiu samoobsługowym sklepem spożywczym.
Chodźmy dalej. W głębi za domami był międzyleski cmentarz wojenny, przeniesiony w 1957 roku do Marysina Wawerskiego. Dalej dochodzimy do stojących do dziś tajemniczych zabudowań. To Ulanówek czyli Prewentorium Sióstr Franciszkanek. Dwie ulice dalej stoi wydawałoby się od zawsze, Dom Dziecka Sióstr Franciszkanek z przepięknym kościółkiem i figurą Matki Boskiej w ogrodzie. Przystępowałem tam do pierwszej komunii a na niedzielnych mszach spotykało się całe Międzylesie. Podczas wielkanocnych procesji strzelaliśmy z kolegami z klucza lub kalichlorku robiąc dużo hałasu.

Kto pamieta na rogu Paprociowej jadłodajnię Złoty Róg? Była taka, ale niestety krótko.
Kilka metrów dalej, po prawej stronie stoi dom z dumną datą nad oknem 1930, gdzie na parterze był sklepik Pana Kuczary. Było tam wszystko. Pieczywo, mąka, makarony, kartofle, owoce, śledzie w beczce i kapusta kwaszona. Jako dzieci wpadaliśmy tam po szkole na oranżadę. Pokrzepieni tym pysznym napojem szukaliśmy po przeciwnej stronie ulicy pozostałości po spalonej hucie szkła. Dziś jest tam osiedle domków jednorodzinnych, ale wtedy często udawało się nam znaleźć w piachu błyszczące piguły czy też gule stopionego szkła.

Nie ma już przy Bielszowickiej pięknej dużej willi Wojciechówek okolonej wysokimi kasztanami, ale przy Turkusowej stoją pozostałości domków z szarej cegły, w których mieszkali pracownicy huty.
Za moich czasów, po prawej stronie przyszłej Alei Dzieci Polskich, tam gdzie teraz wznosi się Centrum Zdrowia Dziecka, zaczynał się rzadki zagajnik oraz jakieś nieużytki przechodzące w Las Branickich.
Po lewej stronie natomiast zaczynają się tereny mi najbliższe. Na Obiegowej stoi nadal dom Państwa Antczaków, gdzie do dziś mieszka moja koleżanka z dzieciństwa Ela, a zaraz za nim stoi jakby zapomniany domek Pana Grajwody.


Na rogu Żeganskiej i Czarnołęckiej stał okolony wysokimi topolami duży, piętrowy drewniany dom, w którym mieszkał pan Gardyjewski. Był on właścicielem kilkudziesięciu gołębi, mieszkających w sporym gołębniku. Do dziś pamiętam krążące nad naszymi ogrodami stado białych ptaków.
Cdn.
0 komentarzy