Burzliwej historii ciąg dalszy

Autor: , Osiedle: Marysin Data: .

W poprzednim numerze Gazety Wawerskiej przedstawiłem historię Lasu Sobieskiego. Dzięki działaniom światłych ludzi, 90 lat temu teren ten uratowano przed zabudową. W latach 50-tych podjęto zdecydowane działania skutkujące stopniową regeneracją Lasu po dotkliwych zniszczeniach z czasów II Wojny Światowej. Czy dzisiaj jesteśmy w stanie docenić te wysiłki i właściwie korzystać z walorów tego unikalnego terenu?

Rezerwat przyrody im. króla Jana Sobieskiego. Fot. J.Gryz

Las Sobieskiego to największy zwarty kompleks w prawobrzeżnej Warszawie. Najcenniejsza jego część objęta jest ochroną rezerwatową i włączona do sieci Natura 2000. Otaczające tereny stanowią otulinę rezerwatu. Rezerwat jest objęty zakazem wstępu, niestety wymóg ten jest nagminnie ignorowany. Prowadząc badania naukowe na terenie rezerwatu zawsze pytam spotkanych tam ludzi dlaczego przebywają na tym terenie. Większość z nich nie jest w stanie udzielić logicznej odpowiedzi. Część osób spodziewa się zobaczyć na terenie chronionym coś wyjątkowego. Jednak z punktu widzenia laika las w rezerwacie nie różni się niczym od drzewostanów sąsiednich. Poza prawnymi ograniczeniami wynikającymi z Ustawy o Ochronie Przyrody, argumentów za zakazem wstępu jest bardzo dużo. Wszyscy na bieżąco obserwujemy jak antropopresja unicestwia otaczającą nas przyrodę.

Kilka lat temu spotkałem w Rezerwacie Jana Sobieskiego dwójkę młodych ludzi, których pasją były podróże. Tego dnia postanowili eksplorować rezerwat. W trakcie krótkiej rozmowy opowiedzieli, w jak licznych i odległych miejscach byli w ciągu ostatnich miesięcy. Nie zdawali sobie sprawy, że sierść ich psa z którym podróżowali, a nawet ich buty i spodnie mogą zawierać tysiące nasion roślin, zarodników grzybów, które za ich pośrednictwem mogą rozpocząć w rezerwacie ekspansję, wypierając tym samym rodzime gatunki. Innym razem, będąc służbowo w rezerwacie, spotkałem starszą kobietę wchodzącą z trudem przez dziurę w płocie od strony osiedla Anin. Staruszka grzecznie oświadczyła, że lasy po stronie anińskiej są strasznie zadeptane, zaśmiecone i zabrudzone psimi odchodami, więc spacer tam nie należy do przyjemnych. Odpowiedziałem, że jeśli więcej ludzi będzie miało takie podejście to rezerwat też będzie tak wyglądał, kobieta z uśmiechem przyznała mi rację, dodając, że jest już leciwa i zanim to nastąpi jej nie będzie już na świecie.

Penetrując nielegalnie rezerwat spacerowicze nie zdają sobie sprawy, że swoją obecnością mogą doprowadzić do niepowetowanych strat w przyrodzie. Najjaskrawszym przykładem takiego działania jest historia bocianów czarnych gniazdujących w rezerwacie w latach 2007-2015. Była to jedyna para lęgowa tych ptaków na terenie Warszawy. Bociany gniazdujące w rezerwacie miały do dyspozycji obfite żerowiska na terenie Zakola Wawerskiego, międzywala Wisły, pojawiały się nawet w Parku Skaryszewskim. W kolejnych latach ptaki przebywały wiosną w rejonie gniazda, jednak permanentnie niepokojone nie przystępowały do lęgów. Gniazdo tych bardzo płochliwych, rzadkich i objętych ścisłą ochroną ptaków, zlokalizowane było przy skrzyżowaniu dwóch dróg nielegalnie wykorzystywanych przez ludzi. Pod gniazdem znajdowałem ślady końskich kopyt, roweru a nawet motocykla. Ostatecznie bociany opuściły niegościnny Wawer i od roku 2017 gniazdują z powodzeniem na terenie Wilanowa. Przypadek ten obrazuje całkowitą niewydolność systemu ochrony przyrody w Polsce. Gatunek pod ścisłą ochroną gatunkową, nie mógł spokojnie gniazdować na terenie objętym ochroną rezerwatową, obszarem NATURA 2000, zlokalizowanym na terenie Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, którego bocian czarny jest symbolem!

Las Sobieskiego, granice rezerwatu zaznaczone na czerwono. Źródło: Bank Danych o Lasach

Poza rezerwatem, Las Sobieskiego jest udostępniony do ruchu turystycznego. Możemy więc na większości terenu spacerować z psem pod warunkiem, że jest on na smyczy. Z moich obserwacji wynika jednak, że wymóg ten spełnia jedynie kilka procent właścicieli. Psy biegające luzem po całym lesie są poważnym problemem zarówno dla przyrody jak i dla odwiedzających las ludzi. Trzeba podkreślić, że prowadzenie psa na smyczy jest oznaką dbałości o dobrostan naszego pupila. W wielu sytuacjach psy zachowują się instynktownie i dochodzi do niekontrolowanego oddalenia się psa np. pogoń za sarną, zającem, innym psem, rowerzystą, biegaczem. Takie, liczne w wawerskich lasach, przypadki są powodem burzliwych konfliktów. Oczywiście właściciel zawsze powtarza, że jego pies nie gryzie, chce się tylko bawić. Znamienne są jednak porozwieszane licznie na drzewach w lesie informacje o zaginionych w trakcie spaceru psach. A wystarczyło prowadzić psa na smyczy. Przepisy obowiązujące w lasach nie są wymyślone, aby szkodzić ludziom i uprzykrzać im życie. Wręcz przeciwnie, podobnie jak np. przepisy ruchu drogowego są dla wszystkich korzystne. Nie wszyscy zdają sobie jednak z tego sprawę. W skrajnych przypadkach dochodzi do sytuacji bardzo niebezpiecznych. Byłem kiedyś świadkiem, gdy młody spaniel, orbitujący wokół właścicielki bez żadnej kontroli, wybiegł nagle z lasu na ulicę Kościuszkowców. Uderzył w niego jadący pojazd, kierowca stracił panowanie nad autem i wjeżdżając na chodnik zawisł na krawężniku, uszkodził samochód. Na chodniku byli ludzie wychodzący tłumnie z kościoła. Na szczęście nikt nie ucierpiał, poza psem, który w agonii przeraźliwie wył i krwawił, zwijając się w konwulsjach pod płotem rezerwatu. Właścicielka, zapewne obawiająca się konsekwencji prawnych, w iście maratońskim tempie uciekła na przełaj przez las. Zdarzenie to miało miejsce ponad 20 lat temu jednak głęboko utkwiło w mojej pamięci. W ostatnich latach właściciele psów coraz częściej narzekają na ataki dzików na ich pupili. W praktyce to prawie zawsze pies, niebędący pod kontrolą właściciela, oszczekuje dzika. Dzik z oczywistych względów się broni, jest u siebie, a spacerowicz z psem jest tylko gościem w lesie. Wytłumaczenie tego faktu właścicielom psów jest jednak często niemożliwe. Uparcie twierdzą oni, że zawsze tu chodzili z psem na spacer, a dziki trzeba usnąć z lasu.

Niesubordynowani spacerowicze i wszędobylskie psy to nie jedyne bolączki Lasu Sobieskiego. Istotnym problemem, wymagającym szybkiego rozwiązania jest, istniejący od ponad 20 lat, system odwadniania skrzyżowania ulic Kościuszkowców i Bronisława Czecha. Woda opadowa z całego rejonu (w praktyce chemiczny ściek zawierający substancje ropopochodne, sól, starte klocki hamulcowe, śmiecie itp.) spływa prosto do rezerwatu, rurą zlokalizowaną pod chodnikiem. Cała okolica jest silnie zdegradowana, zamierają drzewa. Wyrosła za to trzcina i liczne inwazyjne gatunki roślin, takie jak klon jesionolistny czy czeremcha amerykańska. Paradoksalnie w samym środku tego chemicznego bagna stoją tablice urzędowe informujące o wysokiej randze tego chronionego obszaru. Drugi newralgiczny obszar rezerwatu to Cmentarz Ofiar II Wojny Światowej. Co roku, jesienią, z terenu cmentarza do lasu wyrzucane są sterty śmieci. Tuż za murem można zobaczyć znicze, plastikowe wieńce i inne odpady. Sytuacja ta ma miejsce od dekad a starty śmieci za cmentarnym murem rosną z każdym rokiem. Niepokój budzi również stan ogrodzenia otaczającego rezerwat od strony Anina. Jest ono silnie skorodowane i odnoszę wrażenie, że istnieje nadal tylko dzięki moim altruistycznym wysiłkom. Wymaga ono kompleksowej wymiany, tak jak miało to miejsce wzdłuż ul. Kościuszkowców. Trzeba podkreślić, że leśnicy i inne służby odpowiedzialne za ochronę przyrody chronią ją dla ludzi ale i przed ludźmi. W warunkach miejskich antropopresja na tereny chronione jest tak intensywna, że w pewnych przypadkach takie obszary muszą być chociaż częściowo ogrodzone.

Lokalną atrakcją w Lesie Sobieskiego jest niewielkie jeziorko zlokalizowane w pobliżu siedziby Lasów Miejskich Warszawa. Obiekt ten, po gruntownej przebudowie, przyciąga coraz więcej ludzi spragnionych wypoczynku. Jest to zarazem obszar bardzo cenny przyrodniczo. Jeziorko jest jednym z niewielu miejsc rozrodu płazów w tej części Warszawy. Wiosną można zaobserwować tysiące kijanek, głównie ropuch szarych. Pamiętajmy, że wszystkie płazy w Polsce podlegają ścisłej ochronie gatunkowej a ich populacje kurczą się w zastraszającym tempie. Nie wolno ich odławiać, dotykać, płoszyć, niszczyć ich środowiska. Dotyczy to zarówno osobników dorosłych jak i postaci larwalnych (kijanek) oraz jaj (skrzeku). Niestety częstym zjawiskiem jest odłów kijanek, będący jawnym łamaniem prawa. Nad brzegiem jeziorka można też niestety spotkać płazy zdeptane przez ludzi, pogryzione przez psy. Wokół zbiornika ustawiono liczne tablice edukacyjne. Niestety nie ma żadnej wzmianki o płazach zamieszkujących ten zbiornik, o tym że są chronione i zagrożone wyginięciem. Opisana sytuacja jest przykładem szerokiego udostępnienia cennego przyrodniczo obszaru społeczeństwu, bez równoległego zadbania o ochronę jego unikalnych walorów przyrodniczych.

dr hab. Jakub Gryz
profesor Instytut Badawczego Leśnictwa
mieszkaniec Wawra