Partycypacja, Wawrze!
12 lipca w Centrum Konferencyjnym Kopernik ogłoszono wyniki głosowania w budżecie partycypacyjnym na rok 2019. Patrzę na zwycięskie projekty i na liczbę głosujących i nie mogę w to uwierzyć. Na projekty ogólnodzielnicowe zagłosowało 3495 osób. Trzy i pół tysiąca. Zameldowanych obywateli – dwa lata temu – było 70 329. Te liczby przerażają. Zaledwie pięć procent z nas oddało swój głos w jednym z najwazniejszych publicznych plebiscytów. Dlaczego tak się dzieje?
I tak wygra biblioteka
Często spotykam się z opinią (nie tylko wśród sąsiadów, ale wśród znajomych w ogóle, niekoniecznie z Warszawy), że „budżet partycypacyjny to taka gra, w której jest piłka, dwie bramki, a na koniec i tak wygra biblioteka”. Zaznaczmy tu jednocześnie, że biblioteka jest swego rodzaju samorządowym chochołem. Bo to, czy fundujemy nowe książki bibliotece, nową ścieżkę rowerową gminie czy wiaty przystankowe ZTM-owi nie ma większego znaczenia. Ważne jest przekonanie, że projekty prawidziwie obywatelskie – takie, z myślą o których budżet partycypacyjny powstał, nie mają szansy na wygraną. Oczywiście, to przekonanie nie jest w stu procentach prawdą, ale faktycznie – często duże projekty wpadają do koszyczka jednostek samorządu terytorialnego, które przecież dysponują własnymi budżetami.
Niektórzy powiedzą, że to dobrze, w końcu skoro wiele osób głosuje na te projekty, to najwyraźniej są potrzebne. Jednak czy aby na pewno obywatele powinni decydować o tym, jakie urzędy dostaną dofinansowanie? Czy nie powinniśmy skupić się na inicjatywach właśnie obywatelskich? Albo chociaż organizacji pozarządowych, które zwykle o niebo lepiej wykonują zadania publiczne – o ile tylko władza postanowi oddelegować do nich niektóre ze swoich własnych zadań.
Niejasne kryteria oceny
Tu niestety nie ma mowy o micie. Praktyka i historia budżetu partycypacyjnego pokazuje, że w jednych dzielnicach dany projekt przechodzi bez problemu, w innych jest odrzucany. Brak transparentności poraża. Co gorsza, często dochodzi do sytuacji, w których to sami pracownicy samorządu, zlożywszy uprzednio projekt, oceniają następnie inne projekty – często swoich znajomych. O ile nie mam żadnych wątpliwości co do uczciwości tych ludzi, to samo istnienie takiej sytuacji jest po prostu niehigieniczne i nie powinno mieć miejsca. W żadnym demokratycznym systemie prawnym nie przewidziano sytuacji, w którym jest się zarówno wnioskującym, jak i oceniającym wniosek.
Zdaję sobie sprawę z tego, że budżet partycypacyjny to młoda inicjatywa i bardziej niż jej formalne struktury, ważne są efekty – czyli, że coś się dzieje, że jakieś projekty sa wyłaniane i fundowane. Zgadzam się, lepiej robić coś, nawet nieidealnie, niż nic. Ale nie można jednocześnie nie zdawać sobei sprawy ze spadku społecznego zaufania do samej instytucji budżetu partycypacyjnego – po części właśnie spowodowanego niejasnymi procedurami oceniania.
O moim projekcie nikt nie usłyszy
Ostatni argument, którego używają ci, którzy nie głosują (czyli przeważająca większość, przypomnę), to olbrzymie różnice w możliwościach promocyjnych pojedynczej osoby i duże organizacji. Jeśli w minionych miesiącach ktoś zajrzał do Urzędu Dzielnicy lub jednej z walczących o pieniądze z bużetu partycypacyjnego szkół czy bibliotek, mógł poczuć się naprawdę przytłoczony ilością plakatów, bannerów, ulotek i innego rodzaju nośników promocyjnych, które wzywały (czesto zresztą w naprawdę ciekawy i profesjonalny sposób!) do głosowania na projekty związane z daną jednostką. Jeśli weźmiemy pod uwagę także zasięgi stron www, fanpage’y na Facebooku, to okazuje się, że faktycznie pojedynczy obywatel stoi na z góry przegranej pozycji.
To oczywiście nie jest przesądzone – odpowiednio przedsiębiorcza osoba z fajnym pomysłem – zarówno na projekt, jak i na jego promocję – na pewno poradzi sobie, lawirując pomiędzy kolosami. Czy jednak na pewno tak to powinno wyglądać?
Budżet obywatelski jest dla obywateli
Ktoś mógłby powiedzieć – przeciez te pieniądze nie należą do obywateli, są normalną częścią budżetu miejskiego, a samorząd jedynie pyta uprzejmie mieszkańców, na co chcieliby przeznaczyć akurat tę kupkę funduszy. Szkoły, biblioteki, miejskie drogi, komunikacja publiczna – mają takie same prawo ubiegać się o nie, jak nieznany nikomu Kowalski.
Pełna zgoda. Oczywiście, że mają prawo. Pytanie tylko, czy to na pewno rozsądne. Może powinniśmy odgórnie podzielić budżet i jakąś jego część zachować jednak dla pojedynczych osób? Może należałoby dokładniej weryfikować zasadność pompowania kolejnych setek tysiecy we wciąż tę samą szkołę czy wypożyczalnię? A może jest dobrze tak, jak jest, a w budżecie będzie głosować coraz mniej i mniej osób, aż wreszcie ktoś gdzieś „na górze” uzna, że skoro zainteresowanie jest tak nikłe, to budżet partycypacyjny nalezy zlikwidować. W końcu i tak nikogo nie obchodzi.
Mam wrażenie, (a mam prawo tak twierdzić) że autor skompilował tekst z wielu artykułów prasowych publikowanych wcześniej . Nie pisze tu nic odkrywczego, choć tytuł sugeruje, że pochyla się nad słabościami tego „plebiscytu” w naszej dzielnicy. Wszak to Gazeta Wawerska!
Dopiero w tej edycji (piątej z kolei) zanotowano „tąpnięcie” w skali całego miasta ale w Wawrze jest ono jednak relatywnie mniejsze. Za to Wawer np. przoduje w Inicjatywach Lokalnych , czy w różnych oddolnych nieformalnych działaniach. To też są formy realizacji potrzeb obywatelskich. Czy o tym Gazeta pisała?
Argumenty za i przeciw powtarzają się od lat. W naszym społeczeństwie największą chęć do zabierania głosu mają pryncypialni krytykanci. Oni tworzą atmosferę, której ulegają czytelnicy słabo albo wcale nie zorientowani w temacie. Gdyby zechciał Pan zadać sobie nieco trudu to wśród tegorocznych przeciętnych czy mało odkrywczych projektów znalazł by Pan ciekawe, nowatorskie, czy służące potrzebom lokalnym .
A w podsumowaniu: Nie sztuka „płakać nad rozlanym mlekiem”. Uchwalone zostało nowe prawo o konsultacjach społecznych. Na pewno znacznie ulegnie sama formuła budżetu. Może w ogóle go nie będzie?
Niesprawiedliwa krytyka to często ukryty komplement. Oznacza to, że jesteśmy źródłem czyjejś zazdrości. Wg mnie tekst o budżecie partycypacyjnym trafia w słaby punkt – największy wpływ na wybór projektów oraz ich odpowiednią ekspozycję mają urzędnicy oraz tzw. „samorządowcy”. Skutki są takie jakie są.
Oczywiście, ze największy wpływ mają urzędnicy, gdyż to oni weryfikują złożone projekty i tak naprawdę trudno często powiedzieć dlaczego dany projekt odpadł.