Kaczy Dół – Międzylesie. Archeologia pamięci. Część 6.
Przyległa do „Willi Czikago” „Osada Goldbergówka” (jak zapisano w dokumentach) została zakupiona przez Marię Frankowską w 1923 roku. Słowo „osada” chyba należy tu interpretować jako „siedziba”, „zagroda” zgodnie z ówczesnym rozumieniem tego słowa, które oznaczało nie tylko kolonię, ale również pojedyncze siedlisko. Goldbergówka liczyła 1019 m kw. gruntu (obecnie posesja pod adresem ul. Żegańska 10). Kim był, czym się trudnił i kiedy założył to siedlisko nieznany nam z imienia Goldberg – nie wiemy. Prawdopodobnie musiało to być stosunkowo wcześnie, jeszcze w poprzednim stuleciu, skoro nazwa trwale przylgnęła do nieruchomości. Barbara Wizimirska wymienia ośmioro mieszkańców pobliskiej Falenicy o tym samym nazwisku. Czy właściciel Goldbergówki należał do tego samego rodu – pozostaje przypuszczeniem, podobnie jak w przypadku Lejba Dudaszka i szacownego rodu Dudaszków wawerskich, z których jeden był prezesem gminy żydowskiej. Budynek mieszkalny, jaki zachował się pamięci Wiesława Gwadery, mógł być kolejnym, jaki tam postawiono. Gwadera mówi o nim: „Domek był niewielki biały, zgrabny, miał dekoracyjne gzymsy i obramowania okien a wkoło był wypielęgnowany ogród”. To i tak wiele, bo o sąsiedniej nieruchomości zapisanej jako „Osada Malinówka” w księdze założonej w 1889 r. wiemy jeszcze mniej. Poza nazwą to tylko, że działka o powierzchni 1011 m. kw. (obecnie posesja pod adresem ul. Żegańska 12) została zakupiona przez Eugeniusza i Stanisławę Rydzyńskich w 1931 roku na licytacji publicznej. I to wszystko. Malinówka została zburzona przez artylerię 10 września 1944 roku, podobnie jak Goldbergówka, Kamienica, Karulewo i wiele innych. Nie ma też już osób, które pamiętałyby Rydzyńskich i Malinówkę. Po zaledwie kilkudziesięciu latach o stojącym przy głównej ulicy budynku wiemy zatem mniej więcej tyle, co o nieodległym znalezisku pochodzącym sprzed trzech i pół do pięciu tysięcy lat. Zaledwie niespełna pięćset metrów w linii prostej od Malinówki przy ulicy 11 Listopada róg Jasnej jeden z trzech braci Gimplów – prawdopodobnie Antoni – w wykopie pod fundamenty własnego domu znalazł niewielki, podługowaty wypolerowany kamień szarobrązowego koloru. Rozpoznał go i docenił (Antoni był mechanikiem-narzędziowcem). Była to krzemienna siekierka. Być może pochodziła z okolic dzisiejszej nieodległej Wierzbicy koło Radomia, gdzie wydobywano i obrabiano krzemień czekoladowy. Być może aż z Wołynia, skąd narzędzia takie docierały również na Mazowsze. Nieznany wędrowiec prawdopodobnie zgubił siekierkę przed paroma tysiącami lat wśród wydm pradoliny Wisły, tam gdzie znalazł ją Gimpel, nieopodal Malinówki, o której dziś nie wiemy choćby z grubsza, jak wyglądała.
Z „Malinówką” sąsiadowała modlitewnia (obecnie posesja pod adresem ul. Żegańska 14). Parterowa, drewniana, na podwyższonej podmurówce, stanowiła odpowiednik chałupy Goździalskiego po przeciwnej stronie ulicy. Podobnie jak ona ustawiona wzdłuż ulicy miała wejście w połowie elewacji, do którego prowadziły schodki. Zapewne była tam jedna albo dwie izby, wydzielone na modlitwy grupy sąsiedzkiej w domu prywatnym Moszka Furwassera. Nie wiadomo, czy było tylko pomieszczenie dla mężczyzn, czy także drugi pokój dla kobiet. W podobnych modlitewniach na Pradze występowały oba rozwiązania. Bywało, że w modlitwach przeszkadzało „paru młodych zwerbowanych przez narodowców” – jak mówi Wiesław Gwadera, nie kryjąc niechęci do tej formacji – „młody Ochman (Stefan), syn Władysława, Stasiek Modro i paru innych. Łomotali w zamknięte okiennice albo wypuszczali kota z przywiązanymi do ogona blaszankami, aby czynił rumor. Miarkowała ich jednak bliskość policji. Szybko się ulatniali”. Można przypuszczać, że w budynku mieszkał także Moszek Furwasser, jednak w relacjach i dokumentach brak wzmianek o nim i jego rodzinie.
W głębi niewielkiego, liczącego 514 m. kw. placu Furwassera za modlitewnią mieściła się starsza od niej, niska, licha, leciwa już, rudo-ceglana chatka, niegdyś otynkowana, ustawiona prostopadle do linii ulicy. Łatał w niej buty Jankiel Arenson. Zwoził je z okolicy swoją furką zaprzężoną w niezbyt rosłego konika. Zresztą woził nią do okolicznych wsi i zwoził do domu niemal wszystko, co mogło być komukolwiek do czegokolwiek przydatne albo co dało się jeszcze naprawić. I naprawiał. Naprawiał i zawoził spowrotem. Z tego i ze żmudnego łatania butów żył on i jego rodzina – żona Mala Ruchla i synowie, najstarszy Gecel z 1919 roku, urodzony jeszcze w Wawrze, Abram z 1921 i najmłodszy Mordka z 1924 urodzeni już Kaczym Dole. Wszyscy trzej byli absolwentami miejscowej szkoły. Zachowała się zbiorowa fotografia uczniów jednej z klas z wychowawcą, którego nazwisko uległo zapomnieniu, i kierownikiem szkoły Ryszardem Siewierskim, zrobiona prawdopodobnie przy okazji zakończenia roku szkolnego około 1930 roku przed willą Dąbrówka przy skrzyżowaniu ulic Parkowej, gdzie nosiła nr 10 i X Poprzecznej pod numerem 2. Mieściła się tam wówczas szkoła po pożarze i spaleniu poprzedniego budynku szkolnego w Kaczym Dole w 1925 r. I oto w środku zbiorowej fotografii z pomiędzy dwóch nauczycieli wychyla się skupiona, inteligentna twarz Gecla Arensona wpatrzonego w obiektyw znad otwartej książki, którą trzyma podniesioną ku górze tak, aby była widoczna. Jak na ucznia nieczęste to pragnienie – fotografia z książką i ze swoimi nauczycielami. Musiał być chłopcem niezwykłym. Wyróżniał się. Po upływie bez mała pół wieku był rozpoznawany na szkolnych fotografiach przez rówieśników, którzy pamiętali jego imię i nazwisko w prawidłowej formie.
W kolejnym budynku obok modlitewni (obecnie posesja pod adresem ul. Żegańska 16) mieszkała ewangelicka rodzina Olgi i Emila Szarszmitów z dwiema córkami – Krystyną i Wandą. Jak wyglądał ich dom – nie wiemy. Plac, na którym się znajdował, z tyłu graniczył z piekarnią przy ulicy Wąskiej nr 15 (obecnie ul. Kożuchowska 15). Podobnie nie przetrwała pamięć o samej rodzinie Szarszmitów.
Dalej, naprzeciwko budynków Furwasserów i Majewskich, stały jedna za drugą, pospolite drewniane chałupy (obecnie posesja pod adresem ul. Żegańska 18). Różniło je chyba to tylko, że pierwsza z nich miała dach naczółkowy uzupełniony wąskimi daszkami przyźbowymi dzielącymi szczyty od parteru oraz nieco podwyższoną podmurówkę. Należała do Marii z Kopciów Kocięckiej. Do znajdującego się w chałupie sklepu spożywczego Stanisławy Böhm, czyli po prostu Stasi Bemowej, osoby o dość pokaźnej tuszy, wchodziło się po schodkach i z korytarza na prawo. Brak większych witryn, których miejsce zajmowały niezbyt duże okna zasłaniane przed nocą okiennicami, nie miał wpływu na zasobność i popularność sklepu podtrzymywaną niskimi cenami. W drugiej z chałup też znajdował się sklep spożywczy. Ten był znany ze smakowitych śledzi. Dawid Karp oferował ich kilka gatunków – małe ale tłuste i bardzo smaczne uliki, duże mięsne śledzie atlantyckie dochodzące do 30 cm długości, mniejsze bałtyckie, ikrzaki, mleczaki tudzież parę innych. Beczki ze śledziami obficie przesypanymi solą wydzielały tak silny zapach, szczególnie latem, że Dawid Karp natychmiast po otwarciu sklepu wytaczał je na zewnątrz i ustawiał na ulicznym piasku przed sklepem. A jako że wystawa była północna, mogły stać w cieniu chałupy otwarte nawet w dni słoneczne, i nęcić kupujących. Córka Estery i Dawida Karpów, Ludwika ur. w 1926 r., uczyła się tak dobrze, że corocznie przy adnotacji o uzyskaniu promocji do klasy następnej dodany jest dopisek „z wynikiem bardzo dobrym”. Jednak przerwała naukę w 1936 roku. Dawid Karp zmarł nagle, kiedy biegł do stacji kolejowej aby zdążyć na pociąg. Po śmierci Dawida, Estera zamknęła sklep i razem z Ludwiką wyjechała z Międzylesia.
Obok chałupy, w której znajdował się sklep Dawida Karpa, stał piętrowy drewniany dom mieszkalny (obecnie posesja pod adresem ul. Żegańska 20) należący do czworga spadkobierców Józefa Zawadzkiego: Anny Rusieckiej, Sabiny Józefy Wyszomirskiej oraz Edwarda Bronisława i Karola Feliksa Zawadzkich. Jednak w pamięci mieszkańców Międzylesia zachował się przede wszystkim Ryszard Wyszomirski – był poborcą podatkowym. A nazywano go Trzy Kolana z racji krągłej, pełnej łysiny. Wyszomirski, obok sąsiada przez ulicę, Kazimierza Sucheckiego, prezesa OSP Feliksa Sikory i kierownika szkoły Ryszarda Siewierskiego, był jednym z raptem dziesięciu międzyleskich prenumeratorów miesięcznika Na Straży. Z kolei jeden z Zawadzkich znajdował się wśród założycieli miejscowej OSP w 1914 roku. Po jej restytucji w 1921 r., zanim zbudowano remizę, w wozowni Zawadzkiego składowano też sprzęt przeciwpożarowy. Rusiecki natomiast działał jako pierwszy instruktor odradzającej się jednostki.
Pod numerem 20 na placu za piętrowym drewnianym budynkiem ze zwyczajowym wejściem od podwórza znajdował się skład opałowy. Sprzedawano tam podpałkę, torf, drewno opałowe, brykiety i oczywiście węgiel. Od ulicy sklepy prowadzili Zofia Szalewska – spożywczy, i Stanisław Kucbus / Kobus – warzywny. Rodzina właścicieli była liczna – Marcin i Józefa Kocbus vel Kobus i siedmioro dzieci – Henryka, Roman, Stanisław, Bolesław, Feliks i Zofia z pierwszego małżeństwa oraz Helena z drugiego, jako że Józefa zmarła w 1925 r., a Marcin ożenił się powtórnie. Syn Marcina Stanisław w 1938 r. został wybrany naczelnikiem miejscowej straży pożarnej.
Bogdan Birnbaum
Wiktor Kulerski
Przypisy końcowe:
- Barbara Wizimirska, Zapamiętane. Falenica 1935-1960 we wspomnieniach mieszkańców. Warszawa 2018, str. 46, 47 i 137.
- Henryk Wierzchowski, Anin
Wawer, Warszawa 1971, str. 79. - Zob. Maria Rzepecka–Aleksiejuk, Żydowskie domy modlitewne na Pradze na przełomie XIX i XX wieku, [w]: Zofia Borzymińska (red.), Odkrywanie żydowskiej Pragi, studia i materiały, Żydowski Instytut Historyczny Emanuela Ringelbluma, Warszawa 2014.
- Wg: Barbara Wołodźko–Maziarska, O starym Aninie – inaczej, Przewodnik towarzysko-historyczny i nie tylko, wyd. Barbara Maziarska, Warszawa-Anin 2009, cz. I str. 191, cz. II, jw. 2012, str. 290.
- Historia ochotniczej Straży…,
dz. cyt., str. 3-6.
0 komentarzy