Kaczy Dół – Międzylesie. Ciebie nie zabiją. Część 20.
Cd.
W rozmowach o getcie falenickim pada niekiedy nazwisko: Miszewski. Jednak mało kto chce o nim mówić. Policjant Roman Miszewski nie służył na międzyleskim posterunku. Mieszkał w jednym z parterowych budynków dawnej osady/kolonii robotniczej naprzeciwko FAE K. Szpotańskiego. Według Floriana Hartwiga najwięcej mogliby o nim powiedzieć mieszkańcy Miedzeszyna. Był znany z getta. W Międzylesiu z Miszewskim sąsiadowała rodzina Filipowiczów. Cecylia Filipowicz zapamiętała z tamtego okresu ciężarowe samochody rozładowywane o zmroku przy domu Miszewskich. Nie wie jednak, skąd przyjeżdżały i co przywoziły. Mówi też o pewnym rzemieślniku – nazwiska nie pamięta – który przyprowadzał do jej ogródka jordanowskiego córeczkę. Ten człowiek pracował w Miedzeszynie na terenie byłego getta. Tam znalazł naczynie z kosztownościami. Jedną złota monetę podarował matce. Pochwaliła się przed znajomą w sklepie. Miszewski wnet naszedł rzemieślnika w mieszkaniu i wymusił na nim oddanie znaleziska. – Ten człowiek zwariował z tego – mówi Cecylia Filipowiczowa. – Sąsiedzi musieli wezwać policję, potem przyjechała karetka i zamknęli go w szpitalu. Dziewczynka przestała przychodzić do ogródka. Cecylia nie zna dalszych losów tej rodziny. Gdy Maciejewscy po przejściu frontu wrócili do Międzylesia, zastali dom spalony.
Zakwaterowano ich w budynku Miszewskich. Roman Miszewski gdzieś zniknął, i – jak mówi Stanisław Maciejewski – przez dwadzieścia lat nie pokazał się w Międzylesiu. A był poszukiwany przez wielu. Maciejewskich wielokrotnie nachodzili różni przyjezdni, pytając o właściciela. – Przyjeżdżali z różnych stron Polski. Wielu było ze Śląska – mówi Stanisław Maciejewski. – Może nie wszyscy, ale większość z nich to Żydzi. Przynajmniej wyglądali na Żydów. Jeden z nich był nawet w mundurze. Ten powiedział, że Miszewski wymordował mu całą rodzinę – zapamiętał Maciejewski.
Estera i Rywka Winogórzanki nie pojawiły się więcej u Mrozińskich. Stary Jankiel Arenson nie zgłosił się po swój wóz złożony na strychu u Brodowskiego. W okolicy tułał się jeszcze jeden z jego synów. Gdzieś krył się ostatni z Centnerów. Stefan Poleszczuk zamieszkały przy ulicy 11 Listopada 6 pod lasem „będąc na stanowisku administratora nier[uchomości] żyd[owskich], dopuścił się całego szeregu nadużyć”1. Nie samowolnie więc Marian Kasprzak, blacharz i tęgi pijaczyna, zamieszkał wraz z rodziną na piętrze domu Furwasserów, a warsztat blacharski otworzył naprzeciwko w chatce Arensonów. Po jakimś czasie także na parterze się zmieniło – miejsce restauracji Karwowskiego zajął salon fryzjerski Floriana Hartwiga. Na pięterku u Idela Majewskiego, co to wejście było po zewnętrznych schodach z tyłu budynku, izbę przyjęć otworzył felczer Bazyli Trietiak. Willę po Dudaszku i Frojmanie zajęła Stanisława Jurek. W pracowni szewskiej Hersza Centnera terkotała maszyna do szycia. Pani Stasia2 prowadziła krawiectwo damskie. Chwalono ją za niskie ceny, dokładność i słowność. Szewskie kopyto po Herszu przejął Adam Czułowski, ale ten parał się raczej naprawami. Podśpiewujący przy robocie, zawsze uśmiechnięty „pan Stasio” Skura też miał bliżej do swojego warsztatu. Sucheccy wynajęli mu mieszkanie po Winogórach. Na parterze, gdzie sklep spożywczy prowadził Majer Chaim Winogóra, miejscowi spółdzielcy uruchomili sprzedaż artykułów przemysłowych. Międzylesie nie wydawało się mniej ludne. A potem to już mało kto pamiętał, jak było przedtem.
Przez jakiś czas jeszcze, jesienią 1942 roku, gdzieniegdzie widywano błąkające się dzieci – w pojedynkę, niekiedy kilkoro. Zofia Skurowa (1913) pamiętała wychudzone dzieci w szmatach spotykane w okolicach Kanału Wawerskiego i Wiśniowej Góry. Zaglądały do obejść i ogrodów w poszukiwaniu jedzenia – obdarte, brudne, chude o wyrazistych, milczących oczach, i ciche. Nie odzywały się. Nie rozmawiały nawet między sobą – tak zapamiętał je Tolek Kulecki (1935), wysiedleniec z Poznania. Miał wtedy siedem lat. Akurat wyjrzał przez okno z kuchni. Naprzeciwko przez siatkę ogrodzenia patrzyły na niego. Było ich troje, może czworo. Wczepione zziębniętymi palcami w druty siatki – patrzyły. Tylko patrzyły. Prosto w kuchenne okno. Najstarszy chłopiec miał na sobie sięgającą ziemi wymiętą i brudną męską marynarkę i takąż za dużą cyklistówkę spadającą na uszy. Najmniejsza była dziewczynka w strzępach czegoś, co w przeszłości mogło być dziecięcą sukienką niebieskiego koloru. Miała też coś naciągnięte na głowę. Było jeszcze jedno, czy może dwoje – tego Tolek nie pamięta. Właściwie najlepiej zapamiętał te drobne palce zaciśnięte na drutach ogrodzenia i szeroko otwarte wyraziste oczy nieruchomo wlepione w kuchenne okno. Musiały go widzieć. Wzrok tych malców utkwiony był w oczach Tolka, przynajmniej tak mu się wydawało i tak to zapamiętał. To trwało. Aż matka Tolka zaintrygowana jego znieruchomieniem też wyjrzała przez okno. Wtedy nagle odciągnęła go od szyby, wepchnęła do pokoju i zamknęła za nim drzwi. Pokojowe okna otwierały się na ogród. To wszystko. Tamten obraz zachował się i Tolek wciąż ma go przed oczyma, mimo upływu osiemdziesięciu lat. W innych relacjach brak wzmianek o błąkających się żydowskich dzieciach. Jesienią, najdalej zimą, prawdopodobnie wyginęły, a po części zostały zapewne wystrzelane.
Podczas likwidacji getta w Otwocku 19 sierpnia, w Falenicy 20 sierpnia i w Mińsku Mazowieckim 21 sierpnia 1942 r., ustały wywózki z getta warszawskiego. Ale spędzony do załadunku wielotysięczny tłum zgromadzony na Umschlagplatz na Stawkach cały czas czekał.
Pięcioipółroczna Halinka Buchwald z tego czekania schowała się pod ławką. Była sama. Zabrali ją z mieszkania pod nieobecność taty. Eliasz Buchwald musiał pracować gdzieś poza gettem. Mama Miriam i dziadek zostali wywiezieni do gazu już wcześniej. Eliasz Buchwald przy pomocy znajomego policjanta, byłego boksera, próbował wydostać Halinkę z Umszlagu. Po kilku bezskutecznych próbach policjantowi udało się dziewczynkę odnaleźć. Jednego dnia przyniósł jej dwie kostki cukru, a następnego wyniósł ją ukrytą pod płaszczem. Z getta wyprowadziła Halinkę jej niania Marianna Popińska. Dwukrotnie wchodziła do getta zakładając na ten czas opaskę z gwiazdą Dawida, a nawet tydzień mieszkała tam razem z Halinką i Eliaszem, aby przygotować wydostanie dziewczynki z getta. Po latach sama Halinka, już jako Ilana Yaari, mówi: „Najpierw zatrzymałyśmy się u Marty Bocheńskiej, kuzynki Marysi, na ulicy Kiprów 28 na Grochowie. Byłam w bardzo ciężkim stanie – brudna, wychudzona, zawszona i cała pokryta bolesnymi strupami. Gdy udało się mnie wystarczająco podleczyć, udaliśmy się do mieszkającej nieopodal kobiety. Nazywała się Helena Nagórzewska”3. Nagórzewska przewiozła Halinkę razem z nianią do swojej bratowej Marii Strzeleckiej na Wiśniową Górę. Ilana Yaari tak o tym mówi dalej: „Miałam fałszywą metrykę na nazwisko Jadwiga Popińska i przez cały czas udawałam, ale też czułam się jak córka Marysi. A ona, aby zdobyć dla nas jedzenie i dach nad głową, pracowała jako praczka.(…) W moim podrobionym akcie urodzenia ojciec figurował jako «nieznany» , przez co uznawano mnie za nieślubne dziecko. Miałam niebieskie oczy i jasne włosy. Jak na ironię Marysia – ze swoimi ciemnymi włosami i oczami miała bardziej semicki wygląd.(…) Oczywistym podejrzeniem było, że wykorzystuje polskie dziecko (mnie), aby przekonać ludzi, że nie jest Żydówką”4. Obie u rodziny Strzeleckich na Wiśniowej Górze nie przebywały długo. Maria Popińska przemyślnie zmieniała miejsca pobytu. Przemieszkiwały a to w Otwocku, a to w Świdrze , a to na Grochowie, wracając jednak co jakiś czas na Wiśniową Górę. Po latach Ilana Yaari wspomina ją ze wzruszeniem: – To był raj na ziemi, kwiaty drzewa, motyle…5. Wygląda na to, że Maria Popińska celowo przyjęła taktykę ciągłych zmian miejsca pobytu. Musiała znać mnożące się przypadki denuncjacji w okolicach, gdzie przebywała. Po wojnie Halinkę odnaleźli jej krewni – rodzina Fogelmanów. W 1950 r. razem wyjechali do Izraela. Marianna Popińska ur. w 1911 roku zmarła w 1999 r.6.
Było koło południa któregoś dnia wiosny 1943 roku, kiedy na Wiśniowej Górze Rozalia Brzeszcz spotkała Katarzynę Lichniakową z małym Kazikiem. Lichniak szedł do kościoła – mówi Brzeszczowa. Płakał widząc Żydów prowadzonych od Piekarskich. Przez łzy mówił: – Mnie też zabiją. Matka go uspokajała: – Nie, nie bój się. Ciebie nie zabiją, bo ty jesteś dobry Polak. Nieco dalej zapewne ten sam konwój widziała Władysława Sadowska (1902). Słyszała, jak dziecko pytało: – Mamo, mamo, gdzie my idziemy? Matka odpowiedziała: – Już niedaleko. Jeszcze tylko kawałeczek … Józef Jaglarz przechodzący ulicą 11 Listopada mówi: – Żydówka z dzieckiem na ręku nie chciała położyć się na ziemi. Opierała się żandarmom. Po przewróceniu została zastrzelona z karabinu przystawionego do głowy. Potem dziecko. Niewykluczone, że ta sekwencja wydarzeń odnosi się do tego samego przypadku. Florian Hartwig pamięta, że komendant posterunku Jan Kryszkiewicz akurat siedział na fotelu. – Przyszedł na golenie – mówi Hartwig – jak co dzień. Był już namydlony, kiedy wpadła Piekarska. Powiedzieli jej na posterunku, że Kryszkiewicz tu jest. I Piekarska mówi, że u niej są Żydzi. Kryszkiewicz nie chciał iść. Mówił, że ciągle tacy przychodzą, a jak się pójdzie, to nie ma nikogo. A było gorąco, na Wiśniową Górę daleko, i w dodatku piach całą drogę. Ale Piekarska się uparła. – Tak?- mówi – To ja idę na żandarmerię do Rembertowa. Kryszkiewicz kazał się wytrzeć, wstał i wyszedł razem z Piekarską. Poszli na posterunek. Widziałem przez szybę – dodaje. Według starszej córki Janiny i Józefa Piekarskich – Haliny (1928), żydowska rodzina mieszkająca u rodziców nosiła nazwisko Kamińskich. Byli to: Czesław Kamiński, jakoby właściciel fabryki włókienniczej w Łodzi, jego żona, która nigdy nie wychodziła z mieszkania, rudy synek Tadzik oraz służąca, Polka, którą malec nazywał mamą. Był obrzezany. Kiedy bawił się w piasku z najmłodszą z czworga dzieci Piekarskich, miał czasem rozpięte spodenki, i to było widać – mówi Halina. Pamięta, że tamtego dnia Czesław Kamiński wyjechał do Łodzi. Poruszał się swobodnie, bo miał dobre dokumenty i wygląd. Ryzykował wyjazdy do Warszawy i do Łodzi. Służąca wyszła wtedy po zakupy do Międzylesia. Mieszkająca w sąsiednim budynku Wanda Starobrzyńska także pamięta tamten dzień. Widziała, jak chłopiec bawił się w piasku z małą Piekarską. Przyniósł drewniany samochód. Dzieci woziły nim piasek. Z domu wybiegła matka chłopca, coś do niego mówiła i zabrała ten samochód z powrotem do domu. A widziała to także Piekarska. – Zaraz potem Piekarska wypadła z domu i gdzieś poleciała – mówi Starobrzyńska.
Według Haliny Niemcy przyszli koło południa i złapali tylko żonę Kamińskiego i malca. Służąca, kiedy po powrocie dowiedziała się o tym, wyszła naprzeciw Kamińskiemu i ostrzegła go. Później pojawił się dopiero po wojnie – mówi Halina. I w tym miejscu opowieść urywa się. Więcej dowiadujemy się od Rozalii Brzeszczowej: – Po wojnie mężczyzna ten wrócił. Odszukał Piekarskich i doprowadził do uwięzienia. W więzieniu na ul. Rakowieckiej Józefa Piekarskiego odwiedzał syn Rozalii, chcąc żenić się z córką Piekarskich. Irena Turowiecka dopowiada: – Po wojnie odbył się proces. Józefa Piekarskiego skazano i odbywał karę więzienia. Byłam na sali sądowej i widziałam to – mówi. Rozalia Brzeszcz dodaje też, że Piekarskiego o denuncjację rodziny żydowskiej oskarżała niejaka Czelna mieszkająca gdzieś w pobliżu oraz że zbierane były podpisy osób gotowych zostać świadkami. W końcu Piekarski przebywał w więzieniu podobno przez półtora roku i stracił tam słuch. I to jest wszystko, co pozostało w pamięci bliższych i dalszych sąsiadów.
Cdn.
Bogdan Birnbaum
Wiktor Kulerski
Przypisy:
- Protokół z zeznania S. Poleszczuka 15 V 1944 r., w: Oddziały i akcje Kedywu Okręgu Warszawskiego poza Warszawą…, dz. cyt. str. 127.
- Stanisława Burgalowa.
- Sprawiedliwi wśród Narodów Świata, bez autora, Wyd. Ambasada Izraela i Senat RP, Warszawa 17 kwietnia 2012 r. str. 4. Odnośnie Nagórzewskiej zob. też w: Ten jest z ojczyzny mojej. Opr. Władysław Bartoszewski i Zofia Lewinówna. Wyd. Znak, Kraków 1969, str. 1032.
- Tamże str. 5.
- http://audycje.tokfm.pl/podcast/ – Polacy – są – wspaniali – mówi – dziś – wydobyta – z – getta- Ilana – Yaari – Halina- Buchwald – W -studio -też – Paweł- Zimnicki/.
- Mariannę Popińską, Martę Bocheńską i Marię Strzelecką pośmiertnie uhonorowano tytułem „ Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” w 2012 r. Dr Helena Nagórzewska wyróżnienie to otrzymała w 1985 roku.
0 komentarzy