Kaczy Dół – Międzylesie. Konspiratorzy. Część 29.
Cd.
W Sanatorium Ostoja Zdrowia Dziecka w Ulanówku przy ul. Głównej 34, a prowadzonym przez ss. Franciszkanki Rodziny Maryi, także utrzymywano „skrzynkę”, podobnie jak w sklepie ANELIP u Franciszka Lipnickiego, przy tejże ulicy. Służyła ona do łączności między miejscowymi komórkami AK a strukturami warszawskimi. Jakimi? – trudno dziś dociec. Pewnego dnia pojawiła się tam Agnieszka Szyr lat około pięćdziesięciu, z Warszawy. W Warszawie dzieliła mieszkanie ze starszą kobietą, która w przypływie szczerości wyjawiła, że działa w służbie łączności AK pośrednicząc w przekazywaniu przesyłek, jak również i to, że punkt kontaktowy znajduje się w Ulanówku. Agnieszka Szyr złożyła donos na łączniczkę. Jej współmieszkanka została aresztowana i prawdopodobnie zginęła. Natomiast do Ulanówka Agnieszka Szyr zgłosiła się osobiście i zażądała 20 tysięcy złotych za milczenie. Siostry pieniądze wypłaciły. Był to rok 1943. W 1944 r. szantażystka pojawiła się ponownie. Zgodziła się na niewielką zwłokę w celu zebrania żądanej kwoty. Tym razem siostry zawiadomiły o szantażu Juliusza Ostrowskiego. Wkrótce do Ulanówka przyjechały dwie nieznajome. Rozmawiały z siostrą przełożoną i odjechały. Agnieszka Szyr przyjechała w umówionym terminie. Grupa Oddziału Specjalnego oczekiwała ją na peronie, jednak bezskutecznie. Szantażystka niespodziewanie opuściła peron mało używanym wyjściem od strony ulicy Wąskiej, a oczekujący na nią poszli za inną, bardzo podobną osobą – także starszą, tęgawą, siwiejącą i utykająca na jedną nogę. Dla upewnienia się Ostrowski na rowerze pojechał do Ulanówka. Tam okazało się, że Agnieszka Szyr jest na miejscu i właśnie rozmawia z kapelanem. Ostrowski zdążył w ostatniej chwili zatrzymać grupę, która zamierzała ująć kobietę podobną do oczekiwanej. Agnieszkę Szyr zatrzymano po wyjściu z Ulanówka i przewieziono do Józefowa kolejką wąskotorową. Do Dębinki trudno było ją doprowadzić – czepiała się drzew i płotów1. Podczas przesłuchania nie przyznała się.Twierdziła, że powodem jej przyjazdu do Ulanówka była chęć sprzedaży siostrom franciszkankom mebli, w związku z koniecznością wyjazdu z Warszawy. Nie uratowało jej to. Tyle zachowało się w pamięci Juliusza Ostrowskiego. Wydarzenie to przez długi czas pozostawało nieznane i nie odnaleziono dlań potwierdzenia w dokumentach. Ich brak zresztą byłby zgodny ze zwyczajową dla zakonów dyskrecją samych ss. franciszkanek. Podobnie przez wiele lat nikt, poza wtajemniczonymi, nie wiedział o przechowywaniu broni zamurowanej w budynkach gospodarczych Ulanówka.
Powszechne znane, odmieniane w niezliczonej ilości wersji i na długo pozostałe w świadomości zbiorowej miejscowej społeczności, było natomiast to, co wydarzyło się pod koniec pierwszej dekady maja 1944 r.
na Wiśniowej Górze, i okazało się mieć daleko idące następstwa. Esesman Walder – jak podaje Edward Dyszel – pochodził z Łodzi. Mówił dobrze po polsku. Był jednym z tych, którzy ze Starej Miłosny przychodzili na wypitkę albo do Błażeja i Henryka Witkowskich, co to prowadzili knajpę (i pędzili bimber) na rogu ulic Głównej i Kościelnej, naprzeciwko pozostałości dawnej huty szkła, albo do meliny Heleny Kocowej już na Wiśniowej Górze. Na ogół przychodzili we dwóch, trzech lub więcej.
7 maja pod wieczór Walder nie wyszedł z kolegami, ale został dłużej z przygodnymi kompanami, których zresztą poznał już nieco wcześniej. Razem z nim pili Edward Dyszel ps. „Nosior”, Mieczysław Krauze vel Zagórski ps. „Sęp”, wysiedleniec z poznańskiego zatrudniony jako parobek w Ulanówku, oraz Roman Sokołowski ps. „Jastrząb”, robotnik leśny, drwal z Wiśniowej Góry. Ten wyróżniał się – ponad dwa metry wzrostu, bary, łapska jak bochny chleba. Wyszli na drogę też razem. Odprowadzali Waldera przez wiśniowogórski las. Rozmawiali o butach. Po latach Dyszel nie bardzo potrafi odtworzyć rozmowę, kto komu miałby te buty sprzedawać, czy kto od kogo miałby kupować. Dość, że była mowa o butach, kiedy Edward (Dyszel nie podaje tu nazwiska, jakby mówił o kimś innym, nie o sobie) nagle zerwał z ramienia Waldera pistolet maszynowy. Zaskoczony esesman ledwo zdążył krzyknąć – Koledzy! Co robicie? Od ciosu w głowę pękła drewniana kolba. Roman oburącz zdusił mu gardło, a Mietek od sióstr dokończył bagnetem. Tyle Edward Dyszel. W Kronice Ulanówka pod datą roczną 1944 (brak daty dziennej) odnotowano m.in. : „jeden z pracowników Domu współdziałał w zabójstwie esesmana w Starej Miłośnie. W sobotę wieczorem przybiegł prosić pozostałych pracowników Edka i Władka [Sitkowskich] jako przełożonych wojskowych, by pomogli zakopać zabitego i zatrzeć ślady2. Wieczorem wraca sprawca, myje zakrwawione buty i ucieka do lasu, mówiąc że Niemcy byli u niego i robili rewizję. Ucieka do Warszawy. W poniedziałek najście Niemców na Prewentorium. Aresztują jednego z pracowników i po przesłuchaniu wraca około 10 wieczorem. Chłopcy przeniesieni zostali natychmiast do innego Domu Zgromadzenia (później wrócili)”.
Nazajutrz po zabójstwie, wczesnym rankiem do małego sklepiku, mieszczącego się w jednej z dwu izb parterowego domku Zofii Pazińskiej przy Głównej 51, niespodziewanie wtłoczyło się kilku Niemców w mundurach. Pytali, gdzie tu zabito Niemca. Zaskoczona tym pytaniem Pazińska aż krzyknęła: – Nie! To niemożliwe! Nic nie wiem! Odrzekła, że pierwszy raz o czymś takim słyszy. Jednak wyszła przed sklep zapytać stojące na schodach kobiety, czekające na dostawę pieczywa. Jedna z nich potwierdziła, że tak, że został zabity, i leży niedaleko, w okopie pod chojaczkiem, a chłopcy [synowie] wiedzą gdzie, bo ci co zabili, pożyczali łopatę do zagrzebania. Pazińska przestraszyła się. Bała się o syna. Wchodząc z powrotem do sklepu szepnęła do Heleny Kocowej: – Niedobrze. Tamta – wskazała głową – mówi, że zakopali go na Wiśniowej Górze. Dobiegło to do uszu jednego z Niemców. Doskoczył do Kocowej, każąc powtórzyć co usłyszała. Mówił po polsku. Pazińska zdążyła wymknąć się na zaplecze sklepu, by ostrzec syna. Ten pobiegł na przystanek kolejowy. Tkwił tam do wieczora i ostrzegał wiśniogórzan przed powrotem do domów. Ostrzeżeni zostali również Edward Dyszel i „Mietek” Krauze z Ulanówka, oni bowiem pożyczali łopatę. Tymczasem Niemcy trafili już do jej właścicielki, a chłopcy wskazali świeżo zakopane miejsce w okopie pod chojaczkiem – mówi Zofia Pazińska (1895).
10 maja ruszyła obława. Tyraliery szły od linii biegnącej torem kolei, kanałem odwadniającym i skrajami lasów Branickiego i anińskiego – pamięta Witold Birecki (1928). Trzy tyraliery w różnych odstępach czasu kolejno, jedna za drugą, przeczesywały Międzylesie – tak zapamiętał to Stanisław Maciejewski. Około piątej rano zbliżały się ku remizie strażackiej. Na przyległym do niej placu Niemcy gromadzili ludzi zabranych z mieszkań. Przy remizie czekał ustawiony na trójnogu karabin maszynowy i strzelcy. Jednak po zakończeniu obławy zgromadzeni ludzie zostali przepędzeni na ogrodzony teren przyfabryczny. Tam odbywała się kontrola dokumentów. Dyszla zbili nieludzko – mówi Witold Birecki. Dopiero później okazało się, że był to Marian, a nie Edward Dyszel. Według zapisu w Kronice Ulanówka: „12 [data dzienna błędna] maja obława w Międzylesiu. Od 7 rano Edek i Władek [Sitkowscy] zamknięci na jednym ze stryszków zamaskowanych w jednym z budynków gospodarczych. Rewizja trwa do 9 rano. Podczas aresztowania sióstr i księży, przed wyprowadzeniem na teren fabryki, wyszła nieostrożnie ukrywana Żydówka. Na pytanie Niemca, s. przełożona odpowiedziała, że to nocna dyżurna, która jest chora, podeszła do niej i zasłaniając ją sobą przyprowadziła ku grupie pozostających chorych dzieci. Zbiórka była na terenie fabryki (zabranych z Domu sióstr i księży oraz innych mieszkańców Międzylesia). Rewizje Domu trwały nadal. Około 11-ej znajdują w ubikacji wśród drzew mężczyznę, który się schronił po ucieczce ze swojego domu. Przyprowadzony do kancelarii jest przedstawiony siostrom, które zaprzeczyły, mówiąc, że go nie znają. Puszczony przez Niemców zaczyna tuż za bramą biec. Został zastrzelony”.
Mówiło się o nim – Ten od Górów. Z Chrzanowa. A to było naprzeciwko Ulanówka. Wiesław Gwadera znał starą Górową. Chrzanów podczas wojny zasiedlili różni – tacy, co to nie mieli własnego mieszkania, co stracili domy, uchodźcy, wysiedleńcy. Zamieszkiwali tak w Pałacu, jak i w drewnianych domach pobudowanych dla letników. Następnego dnia po obławie Gwadera poszedł tam. Po południu. Poszedł do Pałacu, gdzie mieszkali m.in. Górowie, jak ich nazywano. Był ciekaw. Drzwi były otwarte. Pusto. Pusto i cicho. Widać nikogo w Pałacu nie było. Ciało leżało w kuchni, na dużym kuchennym stole. Nagie. Już obmyte. Usiane było małymi fioletowo-brązowymi plamkami. Gwadera liczył je. Doliczył się kilkunastu i przestał. To był dorosły mężczyzna – mówi. Tych plamek było może więcej, ale niżej zakryty był prześcieradłem. Tamten, co strzelał, opróżnił chyba cały magazynek.
W parafialnej Księdze zgonów pod numerem 78 zapisano: „– Stawili się 13.V. 44 Kazimierz Jaroszewski, Główna 52, Góra [nieczytelne] Stanisław, Główna 49. Zmarł Jaroszewski Stanisław lat 31, żona Stanisława z domu Góra”3. Gwadera znał Górów, znał Jaroszewskich, ale nie pamięta koligacji, kto z kim się pobrał, jakie posiadał lub przyjął nazwisko. Mężczyznę, którego ciało zobaczył, wcześniej po prostu widywał. – Taki sobie – mówi. – Nieduży. Byłem chłopakiem. Interesowali mnie rówieśnicy. Byłem tylko ciekawy, i poszedłem do Górowej, do Chrzanowa zobaczyć. Podczas obławy jakoby zastrzelono także Mieczysława Jaranowskiego ur. w 1926 r., kolegę ze szkolnej ławy Marka Gettera (1930)4. Wiesław Gwadera o tym nie wie, nie słyszał, by o tym się mówiło. Jaranowski i Getter mieszkali na przeciwległym, zachodnim skraju Międzylesia. Getter nie podał okoliczności śmieci Jaranowskiego.
Część mężczyzn zatrzymanych podczas obławy i przetrzymywanych na terenie przyfabrycznym, została odstawiona do wspomnianego już obozu przejściowego przy ul. Skaryszewskiej na Pradze, z przeznaczeniem na wywózki na roboty przymusowe do Niemiec. Resztę osób zwolniono.
Na podstawie dokumentów żandarmerii polowej Jolanta Adamska odnotowała pod datą 10 maja 1944 r. jak następuje: „W godz. 2 – 15.15 Niemcy (6 żandarmów, 25 S[icherheits] D[ienst] z Warszawy, 3/360 Waffen – SS ze Starej Miłosny i 2 żołnierzy formacji wschodnich) przeprowadzili w Międzylesiu obławę na członków ruchu oporu. Podczas akcji skontrolowanych zostało około 2000 osób. Policja zastrzeliła mężczyznę, który 7 V ranił śmiertelnie w Starej Miłosnej członka Waffen- SS, zabierając mu przy tym pistolet maszynowy. 3 członków ruchu oporu zostało aresztowanych, 48 mężczyzn i 4 kobiety przekazano do dyspozycji Urzędu Pracy w Warszawie”⁵. Po lekturze powyższego zapisu niejasności i niepewności pozostają. W notatce wymieniona jest tylko jedna ofiara śmiertelna. Nie podano jej tożsamości. Dlaczego zabity został uznany za zabójcę esesmana? Nie znamy tożsamości osób aresztowanych ani przyczyn uznania ich za „członków ruchu oporu”. Nie znamy też ich dalszego losu. Wyjaśnień i odpowiedzi na te pytania zapewne już nie znajdziemy.
Cdn.
Bogdan Birnbaum
Wiktor Kulerski
Przypisy:
- Dębinka – niespełna 1 km na południe od Świdrów Małych położona po zachodniej stronie szosy, przesłuchania i egzekucje dokonywane przez O.S. odbywały się w tzw. willi Meiera, zwłoki po obciążeniu topiono w Wiśle.
- Określenie „przełożeni wojskowi” tu użyte nie ma potwierdzenia w relacjach byłych akowców.
- Nie podajemy źródła zgodnie z życzeniem dysponenta.
- Zob. Marek Getter. Anin i Międzylesie…, dz. cyt. str. 21.
- Jolanta Adamska. Kronika ruchu oporu…, dz. cyt. str. 285.
0 komentarzy