Październik liście zakrwawił

Danuta Sokołowska – Świderska. Fot. Rafał Czerwonka

Choć minęło 76 lat – nie zapomniałam. Tak głęboko zapadły mi w serce i do dziś zachowały się w mej pamięci słowa wiersza nieznanego mi autora, który starsza siostra dostała od kolegów z konspiracji m.in. od Stasia Polkowskiego z naszej – anińskiej wtedy parafii.

Wiersz ten zatytułowany jest „ Październik liście zakrwawił ” – bolesny, pięknie w swej treści wyrażony słowami , wiernie obrazuje życie mieszkańców w okupowanej Warszawie, ich nastroje i oczekiwania. Życie pełne strachu, łapanek, aresztowań, egzekucji, tortur. Tym co pozwalało przeżyć była niepohamowana chęć walki i nadzieja, nadzieja wolności.

Gorąco pragnę przekazać te słowa szczególnie młodemu pokoleniu w kolejną rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego i wybuchu II Wojny Światowej.

„Krążyła śmierć niestrudzenie,
a ślad jej rdzawił kamieniem,
kulami ryła po murze
– umarł, umiera, umrze.
Wydała wyrok Warszawie,
„Październik liście zakrwawił”.

Ogłoszono zgrzytem głośników
wielki odwet – śmierć zakładników.
Krążą wkoło złowieszcze wieści,
dziś dwudziestu, jutro trzydziestu…
Śmierć nad miastem zawisła licznie,
wykonano wyrok publicznie.
„Październik liście zakrwawił”

Nie zagrała kantata dzwonów,
nie zabłysły światła pochodni,
tylko szorstki głos megafonów
dech tamował w piersi przechodniów.
„Październik liście zakrwawił”.

Pod pochmurnym niebem jesieni
młodzi chłopcy byli straceni,
każdy odwagą się wsławił,
„Październik liście zakrwawił”.

Bielą kwiatów gaszono krwią gorejące bruki.
Ogień nie przestawał płonąć,
tylko pod ziemię się ukrył.
Matki, żony łzami obmywały ulice Warszawy,
ojciec swych synów zostawił,
„Październik liście zakrwawił”.

Śmierć bohaterska ma wielkie zasługi,
ponosisz je dla swej ojczyzny,
niedługo spłacimy swe długi i pogoimy swe blizny.
Niedługo sztandar nad nami zawiśnie,
śpijcie polegli, dzisiaj „październik zakrwawił liście”.

Wiersz ten dedykowany był mojej matce w laurce, przygotowanej na dzień jej imienin – Sabiny w dniu 27 października 1943 roku z życzeniami doczekania końca gehenny okupacyjnej. Pragnę jednocześnie przypomnieć współczesnej młodzieży, że za moich młodych lat, my córki, zgodnie ze zwyczajem panującym wówczas , na każde imieniny matki w tajemnicy szykowałyśmy laurkę. Był to karton dużego formatu z motywem ozdobnym – najczęściej były to różne kwiaty malowane przez siostrę oraz wiersz.

W tamtym, 1943 roku siostra zamiast kwiatów obok wiersza narysowała piórkiem czarnym tuszem postać żołnierza AK z białoczerwoną opaską Polski Walczącej i bronią w ręku. A ja tego wiersza nie zapomniałam do dzisiaj.

Świadkami wydarzeń z tych lat byli mieszkańcy Wawra i Anina. Już w grudniu 1939 Niemcy w Wawrze wygarnęli z mieszkań i rozstrzelali 108 mężczyzn.

Podobne miejsca pamięci w skrwawionej ziemi są również w Aninie.
Jestem rodowitą Warszawianką. Od 1937 roku mieszkam w Międzylesiu na ulicy Hafciarskiej (dawniej Topolowa, później Dąbrowskiego) gdzie rodzice się wybudowali. Gmina była wówczas w Falenicy, a Międzylesie należało do parafii w Aninie.

Ze wspomnień września 1939 roku mam w oczach czerwoną lunę nad płonąca Warszawą a w uszach przejmujący „jęk” jaki wydawały nadlatujące co wieczór niemieckie samoloty bombardujące Warszawę i szosę lubelską., którą przemieszczały się tabuny wojska i uciekająca ludność. Szosę oświetlano wypuszczanymi flarami – robiło się widno jak w dzień. Ale mimo tego wiele niecelnych bomb rozrywało się w pobliskim lesie.

Las ten w 1945 roku, z którego ludność wiele drzew wycięła w czasie wojny na opał został zaminowany. Było bardzo wiele wypadków urywania nóg. Między innymi ofiarami zostały dwie kobiety z mojego sąsiedztwa.

We wrześniu 1939 roku, jako 8-letnia dziewczynka, przeżyłam dramatyczną potyczkę grupy polskich żołnierzy z nawałnicą niemiecką. Gdy od strony Starej Miłosnej z lasu wyjechały niemieckie czołgi zaczęła się strzelanina,. Z tarasu mojego domu strzelał polski żołnierz, a niemiec rzucił do pokoju na parterze granat zapalający. Szczęśliwie pożar udało się ugasić, lecz wiele domów, szczególnie drewnianych spaliło się – kilka tuż obok. Między innymi została spalona szkoła podstawowa w Międzylesiu.

W pobliżu mojego domu zginęło pięciu polskich żołnierzy. Na ulicy Rosnącej przez wiele lat stał krzyż „Jedynemu synowi matka”. Na terenie przyszkolnym powstał wtedy spory cmentarzyk poległych w tej potyczce polskich żołnierzy.

Matka żołnierzowi, który strze­lał, proponowała, żeby przebrał się w cywilne ubranie mojego ojca, żeby się ratował, ale on odmówił i opuścił nasz dom. Pamiętam jego brązowe, niespokojne oczy. Po bitwie Niemcy przegnali ludzi z domów do lasu a teren spacyfikowali.

Po wrześniu 1939 roku przeżyłam długi okres niepewności oczekiwania na powrót ojca, który jako kierownik prowadził pociąg wywożący dokumenty rządowe, słynne srebra i inne rzeczy z Polski do Francji, z Warszawy przez Stanisławów, Zaleszczyki, Rumunię…

Ojciec po około dwóch miesiącach wrócił, ale 23 stycznia 1942r. zmarł na tzw. galopujące suchoty (trzaskający mróz – były kłopoty z wykopaniem grobu ). Zdegradowany i zmuszony do pracy na nieogrzewanych pociągach towarowych przeziębił się i ciężko zachorował na zapalenie płuc z ropnym wysiękiem.

Pamiętam jak żandarmi niemieccy po rewizji zabrali radio, jak zabrali matce całą żywność, jaką niosła ze wsi korzystając z darmowych biletów jako wdowa po kolejarzu. Robiono obławy w pociągach i na dworcach. Również na linii Otwock -Warszawa Wschodnia przemycano pieczywo na bazar Różyckiego z piekarń w Falenicy i okolic, wędliny i mięso przemycano z okolic Karczewa.

Pamiętam smak glinowatego chleba z dodatkiem brukwi i kartofli, jakim karmili nas Niemcy, smak marmolady z buraków osłodzonej sacharyną i łojowaty smak margaryny. Przysmakiem był chleb z olejem lnianym i cebulą lub maczany w cukrze. Mydło było ‘z gliny” , więc robiło się je domowym sposobem z łoju. Niemcy odcięli prąd. Jedynym oświetleniem była niebezpieczna, cuchnąca lampa karbidowa. Kilkakrotnie musiałam ją montować. Wodę nosiło się z podwórka i pamiętam kłopoty z zamarzającą w ziemi ręczną pompą. Jak w prowizorycznym budynku szkolnym drętwiały mi ręce bo panował ziąb.

Pamiętam, jak siostra dojeżdżająca do szkoły na Pragę bardzo często po 2-3 godziny czekała w tunelu na dworcu na opóźniony pociąg, żeby wrócić do domu. Rano pociągi jeździły, gdyż dowoziły ludzi do pracy, natomiast w ciągu dnia rozkład nie obowiązywał. W toczącej się 5 lat wojnie transport kolejowy, przeciążony, przeznaczony był przed wszystkim do przewozu zaopatrzenia wojska i działań na froncie. Nigdy nie było wiadomo, kiedy zostanie przepuszczony pociąg dla ludności.

Po lekcjach ja pierwsza wracałam do domu i pierwszym moim obowiązkiem było podpalenie ognia w kuchni węglowej, napalenie w piecu, obranie kartofli, warzyw i ugo­towanie zupy. Drugie danie jadło się „od święta”.

W 1944 roku los nie oszczędził mi przeżycia wybuchu Powstania w Warszawie. Przeżyłam go cudem wielokrotnie uchodząc przed śmiercią, od pierwszych dni na Woli – przebywając na ulicy Młynarskiej 7 u wuja Eugeniusza Koszewskiego aż do dnia upadku Starówki. Wujek został rozstrzelany, dom zbombardowano. My z matką wcześniej przeszłyśmy na ulicę Leszno, do szpitala, w którym pracowała jako położna moja matka chrzestna. Na skrzyżowaniach ulic były olbrzymie barykady. Tego dnia posypały się pierwsze bomby a z nimi raniące odłamki tłukących się oszklonych, szpitalnych drzwi i okien, Nocą przedostałyśmy się na Plac Zamkowy a stamtąd na Nowe Miasto do rodziny zaprzyjaźnionych kolejarzy.

Tam na Nowym i Starym Mieści była wówczas Polska. Wolna Polska! Bez Niemców! Pracowała elektrownia będąca w polskich rękach. Głośniki przez polskie radio nadawały audycje, komunikaty, rozbrzmiewały polskie pieśni. Pracowała poczta, prasa. Ludzie sobie pomagali. Wspólnie się modlono. Spontanicznie wszyscy się włączali do wyzwoleńczej walki.

W tamtych dniach przez parędziesiąt godzin drżała ziemia od wybuchów. Mieliśmy wrażenie, że zbliża się front, że nadchodzi pomoc i Warszawa pozostanie wolna. Ale ucichło.

Niemcy, których rozbite pod koniec lipca oddziały w pośpiechu ewakuowały się z Warszawy po zatrzy­maniu linii frontu, główne swe siły skierowali przeciwko powstańcom. Zaczęło się piekło. Bohaterska walka w każdym domu. Nieustannie trzeba było uciekać z piwnicy do piwnicy- przebijano dziury między nimi.

Każdy ranek zaczynał się nalotem. W ciągu dnia z mostu na Wiśle waliła pancerka. Od strony Żolibo­rza sypały się pociski z dział pociągu pancernego, a zza Wisły leciały pociski rakietowe wystrzeliwane z tzw. ‘szaf” lub ‘krów’, co było poprzedzone charakterystycznym zgrzytem. Ten zgrzyt dawał parominutową szansę przeżycia – ucieczki do piwnicy zanim pocisk zdąży dolecieć.

Podjeżdżały czołgi.

Na początku znalazłam się w olbrzymiej piwnicy z charakterystycznymi półkolistymi sklepieniami z czerwonej cegły, blisko Wytwórni Papierów Wartościowych. W końcu Niemcy wygarnęli nas z piwnicy na ul. Freta po upadku Starego Miasta skąd pognali nas do obozu w Pruszkowie.

Po paru dniach Niemczy zabi­tymi wagonami towarowymi wywieźli nas z Pruszkowa do Rozprzy. Do domu w Międzylesiu wróciłam wczesną wiosną w roku 1945. Dom z dziurą w dachu po jakimś szrapnelu i śladami odłamków na ścianach oca­lał. Mieszkały w nim trzy rodziny „dzikich lokatorów”. Mając 125m² podlegał kwaterunkowi.

Choć w powstaniu przeżyłam rze­czywiste piekło. Słyszałam jęki rannych, rozpacz ludzi, którzy pod gruzami utracili bliskich. Wokół wszystko płonęło. Wie­czorem widok był niesamowity.

Choć cierpiałam lęk, głód i pragnienie – jedynym pożywieniem przez niemal miesiąc były kostki cukru, jakie powstańcy zdobyli rozbijając niemiec­kie magazyny na Stawkach. Brakowało wody – czerpało się ją pod ostrzałem ze studzienek zabezpieczonych przez robotników wodociągów.

Choć w brudzie i pocie niemytego ciała lęgło się robactwo, dokuczały wszy, nigdy nie przyszło mi na myśl, że było to „niepotrzebne” ponieważ nie zapomniałam słów wiersza i wieloletnich cierpień milionów zniewolonych ludzi .

Bolało mnie gdy przez lata stosowano dwa kryteria ocen. Krytykowano celowość wybuchu Powstania Warszawskiego. Natomiast podkreślano znaczenie wybuchu powstania w getcie warszawskim, nigdy nie mówiono, że było to bezsensowne i niepotrzebne.

Być może moje wynurzenia pozwolą Czytelnikom zrozumieć ducha tamtych czasów i bieg wydarzeń , który był tego następstwem. I dlatego powinniśmy uroczyście czcić rocznicę wybuchu Wojny i Powstania Warszawskiego oddając cześć wszystkim, którzy zginęli.