Kaczy Dół – Międzylesie. Konspiratorzy. Część 30.
Cd.
Obława w Międzylesiu miała miejsce 10 maja. Już 13, 14 i 15 maja paruosobowe grupy akowców uprowadziły z Anina, Borkowa i Międzylesia cztery osoby obciążone zarzutami donosicielstwa i współpracy z okupantem. 14, 15 i 16 maja wszyscy czterej uprowadzeni zostali zabici. Następstwo wydarzeń przemawia za tym, że traktowano to jako odwet, jak działania te określa zresztą ich uczestnik Feliks Zaremba „Żmudzin”1, choć w literaturze przedmiotu użyto zwrotu: „Likwidacja prewencyjna bez wyroku W[ojskowego] S[ądu] S[pecjalnego]”2. Pierwszym z zatrzymanych był Bolesław Walichnowski z Anina. „ – Ustalono, że przychodzi do kościoła na majowe w Międzylesiu. Natychmiast wyjechaliśmy całą czwórką do Międzylesia. Przy wyjściu ludzi z kościoła wskazano nam Walichnowskiego. Nieduży, szczupły, koślawy, szedł jak kaczka – bujał się. Podszedłem do niego z Zygmuntem [Migdalskim]. Podając się za Gestapo nakazaliśmy, żeby nie oglądając się szedł z nami. Przeszliśmy w ubezpieczeniu do stacji kolejki wąskotorowej. O przewidzianym czasie pojechaliśmy do Józefowa. Piechotą przeszliśmy do willi w Świdrach Wielkich, położonej pomiędzy Wisłą a szosą otwocką. Tu rozpoczęło się przesłuchanie. Znaleziono przy nim notes z różnymi zapisami i nazwiskami, niektóre były wykreślone. Jak później się okazało, już przekazani byli wykreśleni. Jak poszły w ruch »bykowce«, usłyszeliśmy dalsze szczegółowe informacje, np. ile otrzymywał za donos, meldunek. Wrażenie było okropne, gdy powiedział, że robił to za papierosy, wódkę, nieraz konserwy. Ponieważ szkoda było kuli na takiego łajdaka, został powieszony na haku w drzwiach między pokojami, a następnie odniesiony do Wisły na łódkę. Przymocowano kamienie do szyi i po wypłynięciu na Wisłę wrzucono go w wiry. Materiały uzyskane od Walichnowskiego wraz z notesem przekazano dowództwu”3. Z kolei z Protokółu z zeznania B. Walichnowskiego 13 V 1944 r. dowiadujemy się, że tenże podał iż pracuje na rzecz żandarmerii polowej z Anina, za pośrednictwem Romana Piotrzkowskiego, ich tłumacza; że udzielał informacji żandarmowi z Rembertowa nazwiskiem Beczer, który mówi po polsku, a także gestapowcowi Remigiuszowi Stępniowi mieszkającemu w Wawrze. Walichnowski zeznał też, że jego miesięczne zyski wynosiły 2-5 tys. zł, „nie wliczając w to kolacji i obiadów oraz przedmiotów pochodzących z rekwizycji”. Przyznał się do wydania 16 osób. Za każdą z nich otrzymał 10% od sumy posiadanej przez zatrzymanego, łącznie z wartościowymi przedmiotami. Ponadto wydał szereg osób trudniących się pędzeniem bimbru i pokątnym handlem. Walichnowski ujawnił także nazwiska 18 innych konfidentów⁴. Według Juliusza Ostrowskiego Bolesław Walichnowski, zwany „Huśtawką” był bratem policjanta z międzyleskiego posterunku PP.
14 maja o godz. 6:30 z mieszkania na piętrze przy ul. Głównej 10 uprowadzono Walerego Kanię, a o godz. 7:45 z niewielkiego, letniego budynku w Borkowie inż. Stanisława Kukowskiego. Obaj zostali przewiezieni kolejką wąskotorową do Józefowa i stamtąd doprowadzeni do wspomnianej Dębinki. Walery Kania, tłumacz z posterunku policji, był postacią znaną w Międzylesiu. Bogdan Podbielski zapamiętał, jak w knajpie Witkowskich zeszli się przy szklankach Antoni Porębski i Walery Kania. Porębski, jak zwykle, nie krył tego, co myślał. Pomstował na Niemców, wyklinał ich co niemiara. Następnego dnia miał w domu żandarmów z sołtysem. Zabrali go. Już nie wrócił. Zbitego na posterunku wywieźli do Radości i zastrzelili na skraju lasu przy torach. Kilka dni później, gdy Kania pijany wychodził od Witkowskich, miejscowi chłopi obrzucili go kamieniami. Na to Kania: – Czekajcie skurwysyny, was też podam do żandarmerii! Wacław Burgraf był na placu przy fabryce wśród ludzi zgromadzonych tam podczas obławy 10 maja. Kania też tam się kręcił i – jak mówi Burgraf – podsłuchiwał. Burgraf cytuje z pamięci trójgłos: żandarm – I pan, panie Kania tu się znalazł? Kania – Los tak chciał. Na to gestapowiec w mundurze, ale bez dystynkcji, który w sposób widoczny decydował o tym, co działo się na placu, odezwał się wprost do Kani – Nie gadaj, nie gadaj, boś sam tu przyszedł. Nikt ci nie kazał. Kukowskiego natomiast zapamiętała Zofia Paprocka. – To był konfident – mówi. – W restauracji Wróblowej chciał zastrzelić Bolesława Paprockiego. Dobijał się do restauracji o piątej rano. Kiedy Wróblowa otworzyła, wszedł, położył rewolwer na stole i kazał sprowadzić z piętra Bolesława. Pijany przyłożył mu rewolwer do głowy i kazał stawiać sobie piwo. Dopiero po przyniesieniu dziecka, po dłuższym czasie zabrał ten rewolwer i powiedział: – Ja też mam trzy córki. Juliusz Ostrowski o Kukowskim mówił krótko: – To był szantażysta.
Bogdan Podbielski pracował jako tokarz w jednej z warszawskich fabryk. 14 maja wczesnym rankiem wracał do domu po pracy na nocnej zmianie. Na ulicy Wł. Reymonta zobaczył Walerego Kanię z Jurkiem Kaczorowskim. – Oczom nie wierzyłem – mówi – Jurek „Mambo” z Kanią! Razem z nimi szedł jakiś mężczyzna w jasnym prochowcu, a z tyłu, za nimi jeszcze jeden w okularach w grubej oprawie. Szli w kierunku lasu. Przy furcie do Pawłowskich Kania nagle skoczył do tej furty. Dostał kolbą pistoletu w łeb. Krzyczał. Dostał drugi raz. Potem już spokojnie poszedł między nimi dalej. Wtedy już wiedziałem, co się dzieje – mówi Podbielski. Kiedy usłyszał to wszystko Juliusz Ostrowski, był zaskoczony, i zły . – To niemożliwe! To wbrew zasadom! Według wszelkich reguł Jurek Kaczorowski, jako miejscowy, nie powinien się tam znajdować. Nie powinien brać w tym udziału. Trudno mi uwierzyć. No, chyba że wskazywał drogę. Ale wtedy powinien iść przodem, udając że nie ma z tym nic wspólnego – denerwuje się jeszcze po latach Ostrowski. Te zasady, do których był przywiązany jako służbista, kapral przecież, były jednak łamane. Piętrowy, murowany budynek, po wschodniej stronie torów blisko Anina, w którym mieszkała rodzina Kaczorowskich, od willi Walerego Kani dzieliły tylko zabudowania fabryczne. Podobnie zaledwie parę ulic dzieliło mały służbowy kolejarski domek z czerwonej cegły po zachodniej stronie torów w kierunku Radości, gdzie mieszkali Szczepkowie, od letniego domu Stanisława Kukowskiego przy ul. Północnej w Borkowie. A Jan Szczepek ps. „Warna” niewiele ponad godzinę później szedł w grupie Mariana Wesołowskiego po Kukowskiego. Według Marii Kaczorowskiej (1894) jej syn Jurek Kaczorowski zwany przez przyjaciół „Mambo”, razem z Jankiem Szczepkiem, a także ich bliscy koledzy Marek i Wojtek (bracia) Kowalscy oraz Witek Michałowski, wszyscy należeli do grupy AK w Falenicy.⁵.
Przesłuchanie Walerego Kani, łącznie z konfrontacją ze Stanisławem Kukowskim, trwało 16 godzin. W zakończeniu Protokołu przesłuchania stwierdzono: „ – Całe zeznanie Walerego Kani było właściwie jednym oskarżeniem Kukowskiego. Zaprzeczył współpracy z żandarmerią, a sam był nieświadomym pomocnikiem Kukowskiego. Opinia mieszkańców Międzylesia: Kania był konfidentem od samego początku, a w roku 1939 w czasie wkroczenia oddziałów niemieckich do Międzylesia salutował ich pozdrowieniem hitlerowskim. Stale łaził po osiedlu, starał się wniknąć w prywatne życie obywateli, upijał się z żandarmami. Po złapaniu go na kilkakrotnym kłamstwie, przekręceniu faktów, wyrok wykonano o godz. 2 min. 50 dnia 16 V [44 r.] przez powieszenie”⁶. W Raporcie miesięcznym z czynności Dywersji Bojowej za 1944 r. podano jednak, że Walery Kania, konfident, przyznał się i został zabity „bez wyroku”⁷.
Przesłuchanie inż. Stanisława Kukowskiego, łącznie z konfrontacją z Walerym Kanią, trwało 15 godzin. Kukowski zeznał m.in., że jego znajomość z kapitanem Karlem Liebscherem, komendantem żandarmerii w Starostwie Warszawa – Powiat , datowała się od 1913 r., kiedy poznali się w Buczaczu. Można się domyślać, że obaj służyli w armii cesarskiej. Podał także, że od Liebschera otrzymał zaświadczenie, że jest zatrudniony „przy żandarmerii”, i dostał pozwolenie na posiadanie broni, a także , że z Liebscherem pił. W zakończeniu protokołu odnotowano: „ bardzo sprytny, nie chciał dawać żadnych informacji, starając się cale śledztwo zagmatwać, a gdy zobaczył Kanię i zrozumiał cel swojego pobytu w naszych rękach, zwalał całą winę na Kanię Walerego. Wobec odmówienia dalszych zeznań, wyrok wykonano przez otrucie cyjankiem potasu, godz. 2 min. 50 dnia 16 V [19]44[r.]”⁸. Podobnie jak w przypadku Kani, w raporcie miesięcznym z czynności Dywersji Bojowej za czerwiec 1944 r., podano jednak, że konfident Kukowski Stanisław przyznał się i został zabity „bez wyroku”⁹. Według relacji Jana Szczepka, podczas przesłuchania Kukowski „okazał się wysokim oficerem WP [w randze pułkownika wg Mariana Wesołowskiego]. Pochodził ze znanej polskiej rodziny. W okresie I wojny światowej służył w armii austriackiej”. Wobec tego dano mu do wyboru „pistolet załadowany jednym nabojem lub cyjanek potasu”10. Feliks Zaremba ps. „Żmudzin” uzupełnił to o dodatkową informację. Według niego ampułka cyjanku potasu nie zadziałała. Zaremba nie ujawnia jednak, co stało się w następstwie tego. W swojej relacji podał tylko, że nie chciał złożyć podpisu na „ protokole z wyroku wykonanego w Dębince w dniu 12 maja [data błędna], którego « Żmudzin» ze względu na niehumanitarny sposób jego wykonania nie aprobował, dając wyraz dezaprobaty poprzez opuszczenie lokalu”. Zaremba, poszukiwany później – jak sam pisze – przez dowódcę podporucznika Józefa Czumę „Skrytego”, w końcu „musiał jednak stawić się, aby dokonać przykrej powinności złożenia swego podpisu”11.
15 maja o godz. 18:30 na peronie przystanku kolejowego w Międzylesiu został zatrzymany i uprowadzony Stefan Poleszczuk, zamieszkały przy ul. 11 Listopada 6 w Międzylesiu, urzędnik w dziale sanitarnym przy Sicherheitsdienst (SD – Służba Bezpieczeństwa) w Warszawie. Przesłuchanie w Dębince rozpoczęto o godz. 20:00 i trwało całą noc według Mariana Wesołowskiego, a według Protokołu aż do wieczoru 17 maja12. W Protokole z zeznania Stefana Poleszczuka odnotowano, że „Będąc na stanowisku administratora nie[ruchomości] żyd[owskich], dopuścił się nadużyć” i „został usunięty ze stanowiska administratora”. Ponadto w poczet obiecanych zwolnień osób znajdujących się w obozie przejściowym na ul. Skaryszewskiej i w więzieniu na Pawiej pobierał pieniądze. W rzeczywistości doprowadził do zwolnienia tylko jednej osoby. Pożyczał pieniądze pod zastaw biżuterii, którą potem odbierał przy pomocy niemieckiej policji (Kripo) albo szantażu. Przyznał się do znajomości z Walerym Kanią i zamieszkałym w Międzylesiu policjantem Romanem Miszewskim. Dalej, po zakończeniu Protokółu napisano już tylko to, że „Po udowodnieniu czterokrotnego kłamstwa Poleszczuk odmówił dalszych zeznań”13 W Raporcie miesięcznym z czynności Dywersji Bojowej podano zaś, że „Poleszczuk Stefan, konfid[ent] g[estapo], nie przyznał się i kręcił” oraz odnotowano brak wyroku WSS14. Marian Wesołowski w swojej relacji twierdzi, że Poleszczuk „w świetle pytań i faktów oraz »bykowca« przyznał się do wielu donosów”, nie uzupełnia tego jednak, choćby tylko jednym przykładem15. I to właściwie byłoby wszystko. 17 maja o godz. 22:50 Stefan Poleszczuk został zastrzelony. Protokół podpisali: „Z.Z.” (Zygmunt Migdalski), „Marian” (Marian Wesołowski), „Burza” (Stanisław Wilczek), „Wicher” (Jan Pijanowski) i „Rysiek”16.
W Dębince Poleszczuk znajdował się pod strażą starszego strzelca o pseudonimie „Zwykły”. Jego to dotyczy kolejny protokół, w którym czytamy: „Zwykły st. strzel. druż. OS Otwock w porozumieniu z Mścicielem, bratem Zwykłego, Wnukiem i Piratem wykradali broń drużyny OS z Karczewa. Zwykły przeprowadzał transakcje sprzedaży(…). Poza tym Zwykły z Wnukiem wykradli dwa pistolety /1- Parabellum, 1-Steyer 9 mm/ które sprzedali. Zwykły, będąc w grupie «spalonych» systematycznie wykradał amunicje ze Stenów (…) . W dniu 17 b. m. , pilnując zatrzymanego Poleszczuka, skradł lornetkę polową, będąca własnością grupy »SKRYTY«. W dalszym ciągu planował wykradzenie broni drużyny OS Otwock. W dniu 17 b. m. przy egzekucji Poleszczuka został rozstrzelany o godz. 22:50. Obecni: Z.Z., Marian, Burza, Wicher”. Wyroku WSS nie było i w tym przypadku17.
Cdn.
Bogdan Birnbaum
Wiktor Kulerski
Przypisy:
- Zob.: Jacek Zygmunt Jaroszewski. Porucznik Zygmunt Migdalski…, dz. cyt. str. 125.
- Zob. : Oddziały i akcje Kedywu…, dz. cyt. str. 42, 4, 126 – 129. i in.
- Marian Wesołowski, Biografia – Wspomnienia 1939 -1944, str. 61- 62, cyt. za: Sebastian Rakowski. Zarys dziejów IV Rejonu…, dz. cyt. , str. 214-215.
- Wg: Oddziały i akcje Kedywu…, dz. cyt. str. 125 – 126.
- Według wspomnianego wcześniej Jerzego Orzeszka „Marsa”, Kaczorowski Jerzy ps. „Żak” i Jan Szczepek ps. „Warna” w 1943 r. znajdowali się w składzie pododdziału „Świdry – Wiązowna”. Ich obecność w ekipach, które dokonały uprowadzeń i egzekucji w 1944 r. może wynikać z tego, że były one tworzone zadaniowo z osób dobieranych z różnych grup terytorialnych walki bieżącej.
- Oddziały i akcje Kedywu…, dz. cyt. str. 42.
- Tamże, str. 103.
- Tamże, str. 44.
- Tamże, str. 103.
- Sebastian Rakowski. Zarys dziejów IV Rejonu…, dz. cyt. str. 217.
- Jacek Zygmunt Jaroszewski. Porucznik Zygmunt Migdalski…, dz. cyt. str. 125.
- Zob.: Sebastian Rakowski. Zarys dziejów IV Rejonu…, dz. cyt. str. 217-218.
- Odziały i akcje Kedywu…, dz. cyt. str. 127 – 128.
- Tamże, str. 103.
- Sebastian Rakowski. Zarys dziejów IV Rejonu…, dz. cyt. str. 218.
- Oddziały i akcje Kedywu …, dz. cyt. str. 128.
- Tamże, str. 128-129.
Rany boskie…!
Po wizycie siostry Mirki, od której dowiedziałem się o Waszym dziele, rzuciłem się do lektury jak szczerbaty na suchary… Metafora o tyle trafna, że zdałem sobie sprawę z lat przeżytych w miejscu, o którego historii nie miałem bladego pojęcia…
Pozdrawiam serdecznie życząc Wam obu zdrowia, a sobie wydania książki