Bóbr kontra oczyszczalnia. Okiem przyrodnika.
Winą za wyciek nieczystości ze stawów oczyszczalni ścieków „Cyraneczka” do Kanału Wawerskiego obarcza się dziś bobry. Przez blisko pięć lat wprowadzały tam swoje porządki, przejmując kontrolę nad ludzką technologią i zmieniły zaniedbane stawy w dzikie uroczysko. Zwierzęta działały jednak bez złych zamiarów i bez świadomości co z tego wyniknie.
Bóbr – naturalny ale szkodny
Historia, która zakończyła się zanieczyszczeniem Kanału Wawerskiego rozpoczęła się w 2018 r. To właśnie wtedy bobry przegrodziły Kanał Wawerski na wysokości stawów retencyjnych otaczających oczyszczalnię „Cyraneczka”. Trudno się dziwić decyzji bobrów. Stawy były nieużywane od lat, a ich dna porastały szuwary. Kilka gatunków żab w spokoju odbywało tu swoje gody. W dodatku bliskość płynącej wody i płytkich zbiorników to przecież świetne miejsce na bobrowe żeremie. Bobry są dobrymi gospodarzami dla wód naturalnych i pięknie wzbogaciły przyrodę w tym miejscu. Zaroiło się od ważek, wodnych chrząszczy i kijanek. Na tamie wylegiwały się zaskrońce. Natomiast ścieżki, którymi wzdłuż kanału spacerują ludzie stały się niebezpieczne, bo można było znienacka zapaść się po pas w wykopany pod spodem bobrzy tunel. Ludzie bywali więc tu rzadko, zwłaszcza, że mostek który łączył pętlę autobusową z osiedlem po drugiej stronie kanału przegnił i został zamknięty.
W pierwszym okresie bobrzej kolonizacji widać było pewne wysiłki ze strony gospodarzy kanału, żeby je stamtąd wyprosić. Tamy były regularnie niszczone. Jednak to, co robotnicy rozebrali w dzień, bobry niestrudzenie odtwarzały w nocy. W konsekwencji – ponieważ praca ludzka jest płatna a bobrza darmowa – to ludzie przegrali ten pojedynek i tama została nieruszona przez kolejne trzy lata. Przestano też zajmować się dziurami w brzegu. Problem z zapadającymi się ścieżkami częściowo rozwiązały same bobry, które swoje tunele zaczęły drążyć głębiej. Tak powstały „arcydzieła” bobrzej inżynierii – liczne szerokie przekopy łączące stawy oczyszczalni i Kanał Wawerski. To przez nie wypłynęły do kanału nieczystości, które oczyszczalnia chciała awaryjnie w stawach zgromadzić. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby ludzie odpowiedzialni za stan techniczny kanału i stawów nie wiedzieli o tych tunelach, bo wyrwy w brzegu były ogromne. Co prawda bobry bardzo się starają, żeby wyloty korytarzy były pod wodą, ale niektóre jednak było widać, a przecież o konstrukcji bobrzych koloni można się dowiedzieć nawet z książek dla dzieci. Teraz, gdy całe to podziemne osiedle wypełniło się nieczystościami, bobrza rodzina – zapewne zaspana i rozżalona – błąka się gdzieś w poszukiwaniu innego schronienia.
Wpływ oczyszczalni na okoliczną przyrodę
Zaczynając od podstaw: oczyszczalnia służy do tego żeby przyrodę chronić przed zanieczyszczeniami i posługuje się w tym celu zbiorowiskiem pochodzących z natury organizmów, które hoduje w ogromnej ilości w tych wielkich okrągłych basenach, które widzimy z zewnątrz. Osobiście – jako hydrobiolożka – jestem wielką fanką tej mikrobiologicznej dżungli, zwanej fachowo osadem czynnym a pieszczotliwie „żarłokiem w wielkim kotle”. Ilekroć jestem w pobliżu zastanawiam się jak się dzisiaj „żarłok” czuje i czym się pożywia. A bywa różnie, raz w powietrzu unosi się zapach zgniłego jajka, a raz proszku do prania. Jego opiekunowie, czyli załoga oczyszczalni, na co dzień mierzą się z wieloma wyzwaniami bo i urządzenia techniczne i sam osad mogą mieć gorszy dzień, a ilość ścieków może niekiedy być po prostu za duża. Rozwiązaniem awaryjnym na takie okazje jest gromadzenie ścieków w stawach. Tam powinny czekać na oczyszczenie po rozwiązaniu problemów.
W pierwszych latach działania „Cyraneczki” stawy retencyjne były wykorzystywane często. Brak kanalizacji deszczowej na osiedlu sprawiał że ścieków rozcieńczonych deszczówką było za dużo, a w oczyszczalni działał tylko jeden zbiornik z osadem czynnym. Potem te problemy rozwiązano, więc brak korzystania ze stawów przez kilka ostatnich lat przyjmowałam za dobry znak, że oczyszczalnia radzi sobie z całością ścieków na bieżąco. Teraz podejrzewam, że mogła to być zbyt optymistyczna wizja, ale sama nigdy nie byłam świadkiem zrzutu nieoczyszczonych ścieków do kanału.
Zarastanie zbiorników roślinnością i brak widocznych prac konserwacyjnych regularnie robiły niedobre wrażenie. Tylko w jednym ze stawów zaobserwowałam wyłożenie brzegów betonową płytą, tak jak się to robi w zbiornikach odbierających deszczówkę z dróg. Ten staw nie został uszkodzony przez bobry. Pozostałe wyglądają na proste nasypy ziemne, stopniowo, coraz mocniej zarastające zielenią. Nie tylko ja dostrzegałam tu brak działań. Były pomysły zagospodarowania terenu stawów rekreacyjnie, ale skończyło się na ustawieniu punktów do biegów na orientację. Bardzo mnie przez te wszystkie lata dziwiło dlaczego nie korzysta się z tych zbiorników do zbierania fali powodziowej. Kiedyś przecież, kiedy na większości ulic w Starej Miłośnie woda spływająca z dachów łączyła się z kanalizacją sanitarną, te stawy były w stanie pomieścić dużą część opadów z osiedla. To wciąż jest potrzebne bo tyle jest alarmów, że kanał wylewa w Wawrze – a mimo to stawy stoją puste i opuszczone – jak zawsze. Obrazu dopełniają puszki i butelki po alkoholu, raz znalazłam tam czaszkę łosia z odpiłowanym porożem – widoczny ślad kłusownictwa. To miejsce zdecydowanie nie pasuje do standardów jakie powinny panować w europejskiej stolicy.
Na ile pytań poznamy odpowiedź?
Jak wiele szkód w przyrodzie zrobiło wylanie nieczystości do kanału? Tego dowiemy się sami obserwując ją w przyszłym roku. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że „Cyraneczka” przerabia tylko ścieki bytowe, a nie przemysłowe, nie bywa więc w nich najtrwalszych zanieczyszczeń, czyli metali ciężkich.
Najważniejsze pytania dotyczą jednak szkód wyrządzonych ludziom. Czy jest zagrożenie sanitarne dla ludzi lub domowych zwierząt? Jak mocno zostały skażone wody gruntowe? Czy mogą zostać skażone indywidualne ujęcia wody pitnej? Czy ładunek zanieczyszczeń był odczuwalny w centralnym Warszawskim ujęciu wody pitnej (wiślanej studni „Gruba Kaśka”). Tu się prosi o raport do przedstawienia mieszkańcom.
No i na koniec kto odpowie za bobrzą budowlaną samowolkę? Zapowiada się to zabawnie: wlot tunelu od strony stawów to usterka oczyszczalni, następnie przebiegając pod brzegiem tunel wkracza w obszar odpowiedzialności Zarządu Zieleni Miejskiej, a podwodne wyloty korytarzy znajdują się pod jurysdykcją Wód Polskich.
Wszystkie te szacowne instytucje mają więc tym zajściu swój udział. Mają do wyboru: albo obwiniać za wszystko bobry i siebie nawzajem, albo wziąć z bobrów przykład i w zgodzie, zespołowo wypracować rozwiązanie.
Dorota Wrońska – mgr. Biologii UW ze specjalizacją w Hydrobiologii.
0 komentarzy