Zawodowiec…

– Bohaterem dzisiejszego felietonu będzie kierowca BMW z Zagórzańskiej – powiedziałam do męża, wróciwszy do domu z krótkiego spaceru do paczkomatu.

Zagórzańska to główna arteria Aleksandrowa. Mimo tej „główności” jest to zarazem prowincjonalna ulica z mnóstwem przecznic, wyjazdów z posesji z nie najlepszą widocznością oraz nagłą zmianą pierwszeństwa przy skrzyżowaniu ze Złotej Jesieni.

Z niewiadomych przyczyn niektórzy kierowcy lubią się nią rozpędzać. Traf chciał, że ten dzisiejszy zaraz po tym, jak śmignął mi przed oczami, zatrzymał się przed spożywczakiem. Zdążyłam podejść, odebrać paczkę – i spotkać się z nim oko w oko, wychodzącym ze sklepu.

Najgrzeczniej jak umiałam, powiedziałam mu, że jeździ za szybko. Spytał, czy mam radar w oczach. Odparłam, że mam zwykłe ludzkie wyczucie i świadomość, że po ulicach chodzą ludzie, biegają dzieci, czasem ktoś wytoczy się z bocznej oblodzonej uliczki w niekontrolowany sposób.

Ale kierowca ani myślał przyznać mi racji. Oznajmił, że jest zawodowcem, nigdy jeszcze nie spowodował wypadku oraz jadąc, widzi wszystkich i wszystko. Żebym zrozumiała to tym dobitniej, spod sklepu ruszył z efektami specjalnymi.

Szłam dalej jedną z oblodzonych uliczek do domu i myślałam, czy jeszcze jestem za młoda na starą wariatkę, czy to już… Czy grzeczne zwrócenie komuś uwagi to miniczyn obywatelski czy dziwaczna upierdliwość? Próbowałam też znaleźć w pamięci kierowcę, który na – zaznaczam, zawsze bardzo spokojne – wytknięcie, że jedzie za szybko, zareagowałby rozsądnie, nie broniąc za wszelką cenę swoich racji.

Niestety nie zdarzył mi się jeszcze nikt taki.

Dlaczego więc to robię? Bo mam małe dzieci i rodziców seniorów. Bo wszyscy oni chodzą po ulicach, stoją na przystankach, a czasem się poślizgują i upadają w niekontrolowany sposób. Wreszcie – bo i ja sama szłam kiedyś zwyczajnie po chodniku, gdy z bocznej uliczki wyjechał rozpędzony młodzieniec, stracił panowanie nad kierownicą i uderzył najpierw we mnie, a potem w mur za mną, tak że popękał na części. Gdy przyjechała karetka, leżałam w zupełnie innym miejscu, niż wcześniej szłam, wystrzelona jak z katapulty z taką siłą, że pospadały mi ze stóp buty. A młody kierowca i tam, na miejscu wypadku, i potem w szpitalu, powtarzał tylko jak mantrę: „przepraszam, przepraszam, przepraszam… jakoś nie pomyślałem, że to tak będzie”.

No. To właśnie dlatego.

Paulina Płatkowska