Kaczy Dół – Międzylesie. Archeologia pamięci. Część 3.
Parterowy murowany dom z naczółkowym dachem pod blachą pod numerem jedenastym należał do Cyrli i Chany Ryfman. Znajdował się w nim sklep spożywczy. Sądząc po tym, że dom pierwotnie oznaczony jako Kaczy Dół 12 został odziedziczony po zmarłej w 1933 roku Ruchli Ryfman, można się domyślać, że rodzina ta była jedną ze starszych zasiedziałych rodzin miejscowych. Według Sabiny i Karola Mrozińskich „Ryfmanowie wyjechali na kilka lat przed wojną do Palestyny i sprzedali dom Arensonom”. Potwierdzenia takiej transakcji brak w dokumentach hipotecznych, co nie przeszkadza, że mogła być zawarta drogą umowy dwustronnej. Prowadzenie sklepu przejęli jednak nie Arensonowie, lecz Brodowscy.
Stanisław Brodowski pośredniczył w obrocie nieruchomościami. Zapewne nie było to zbyt absorbujące, skoro wraz z żoną Natalią zajął się sklepem. Każdego ranka zdejmował masywną kłódkę, opuszczał żelazną sztabę i otwierał okute blachą ślepe skrzydło chroniące oszklone drzwi. Po otwarciu odsłaniało bajecznie kolorową powierzchnię wewnętrzną. Była szczelnie pokryta tłoczonymi w blasze i wielobarwnie emaliowanymi mniejszymi to większymi plakietami reklamowymi. Przyciągały wzrok z daleka. Największą z nich, czytelną nawet z przeciwległego skraju ulicy, była reklama wytwórni wódek i likierów Baczewskiego, jako że był to sklep tzw. monopolowy. Sam Brodowski, zażywny z płową czupryną, często wystawał obok oparty o ościeżnicę drzwi i czekając na klientów wygrzewał się na słońcu.
Dom Władysława Goździalskiego pod dziewiątką parterowy, drewniany, jedyny w zwartej zabudowie ulicy Niepodległości dom z gankiem, zbudowany był chyba przez albo dla niezbyt majętnych posesjonatów – w ścianach między drewnianym szalowaniem znajdują się nie wióry z trocinami przesypane wapnem, ale sosnowe igliwie wygrabione z lasu. Budynek ustawiony wzdłuż ulicy miał dwa wejścia, to z lewej nie było poprzedzone gankiem albo zdążyło go stracić dość wcześnie. Wejście po prawej stronie zachowało do lat 40. mocno wysunięty i wcale obszerny ganek z wewnętrznymi ławami po bokach. Poza tym o Goździalskim wiemy tyle tylko, że w 1942 roku sprzedał nieruchomość Jozefowi i Marii Floriańczykom z Karczewa.
Z chałupą Goździalskiego sąsiadowała pod siódemką dwukondygnacjowa, również drewniana, nieco starsza „Willa Karulewo” – jak pierwotną nazwę nieruchomości zapisano w dokumentach hipotecznych. Mieszkało w niej kilka rodzin, w tym lekarka Helena Kronzylbergowa, położna Zofia Modro, rodzina Maciejewskich oraz nauczycielskie małżeństwo Stanisława i Stanisławy Ciepielewskich z jedynakiem Wojtkiem. Karulewo należało do Aleksandra Marczyka, który zakupił nieruchomość w 1928 roku od „Spółki Akcyjnej Handlu i Przemysłu Metalowego M. Lisowski”, która mogła przejąć ją razem z fabryką w 1920 roku. Budynek został postawiony prawdopodobnie przed założeniem księgi hipotecznej. Jeśli plac był niezabudowany, nieruchomość zapisywano jako działkę dodając właściwy jej numer, jak w przypadku tej, którą zakupiły Sara Majewska i Estera Furwasser, gdzie budynki postawił dopiero Kazimierz Suchecki. Jeżeli dom nie miał nazwy, to w dokumentach hipotecznych nieruchomość zapisywano jako „Willa Kaczy Dół Nr…”, a także jako „Osada Kaczy Dół Nr…” i dawano numer działki. Przypuszczalnie słowo osada stosowano, jeśli budynkowi mieszkalnemu towarzyszyły zabudowania gospodarcze tworząc zagrodę, jako że wówczas miało ono i takie znaczenie – dziś zapomniane. Bywało i tak, że bezimiennej budowli dopisywano nazwę zwyczajową, która przyjęła się wśród miejscowej ludności, o czym nieco dalej. Aleksander Marczyk był ponadto współwłaścicielem sąsiedniego budynku pod numerem piątym, który należał do obojga małżonków, gdzie Helena Marczykowa prowadziła sklep spożywczy.
Więcej wiemy o posesji pod numerem trzecim naprzeciwko wylotu ulicy Dworcowej. Jej właścicielami po połowie byli Lejb Dudaszek i Szyja Uszer vel Szaja Frojman. Na spółkę zajmowali skromny choć murowany i otynkowany budynek z facjatą na poddaszu opatrzoną balkonem, który – jak niemal wszędzie – z czasem zdjęto.
Dudaszek był rzezakiem. Zapewne u niego zaopatrywano się w koszer. Miał też córkę jedynaczkę urodzoną około 1934 roku (?). Szaja Frojman (pod tym nazwiskiem go pamiętano) – wg Sabiny i Karola Mrozińskich – „prowadził sklep żelazny”. Jego syn Motek ur. 1921 w Karczewie, po ukończeniu klasy szóstej w Druciance uzyskał promocję do klasy siódmej w 1937 roku, ale później jego nazwisko w dokumentach szkolnych już nie występuje. Podobnie zresztą jak w kilku innych przypadkach. W tymże roku 1937 nazwiska aż sześciorga uczniów i uczennic, którzy otrzymali promocje do klasy siódmej, zniknęły z dokumentów szkolnych bez podania przyczyny. Oprócz Motka Frojmana są to: Abram Gajer syn Mojżesza i Sary, Chaja Grynfas córka Dawida i Estery, Jankiel Monkobocki syn Chila i Ruchli, Blima Prubner córka Leiba i Tauby oraz Szmul Puterman syn Berka i Estery. Na placu należącym do Dudaszka i Frojmana znajdował się skład drewna i materiałów budowlanych Idela Majewskiego. Skład ten zapamiętał z lat młodości Wiesław Gwadera (1931). Mówi: „Mnie to bardzo interesowało. Byłem chłopakiem
i chętnie tam zaglądałem. Ogrodzenie było wysokie, chyba na dwa metry albo i wyżej. Z obladrów. Nierówne. W środku najwięcej było drewna – deski różnej długości, kantówki, okrąglaki, a i ścinki, okrajki na opał. Były i wióry do izolacji ścian. Papa, lepik, smoła, wapno. Mieli tam też cegły, dziurawkę, nawet gwoździe przeróżnej wielkości na wagę, a największe na sztuki. Papiaki miały duże, płaskie główki, i były do nich okrągłe, blaszane podkładki. Trzciniaki zamiast główki miały dość długą poprzeczkę. Te służyły do przybijania mat trzcinowych do drewnianych ścian przed wyprawieniem”. Po pożarze, który strawił skład Majewskiego, Henryk Bidziński plac zaorał i obsiał owsem na paszę dla swoich koni. Z jakichś względów musiał on odpowiadać Bidzińskiemu szczególnie, jako że w 1947 roku odkupił go od Suchara Dudaszka i Heleny Mohr, spadkobierców Lejba Dudaszka. Podobnie od Moszka Arona Frojmana, spadkobiercy Szyji Uszera vel Szaji Frojmana, jego część odkupił Aleksander Marczyk. Henryk Bidziński był wozakiem, jak ojciec. I jak on był to chłop rosły, zwalisty. Śniady, ciemnooki i ciemnowłosy choć po trosze już przyprószony siwizną, po trosze łysawy – milczek bez cienia uśmiechu. Wzrok miał nieruchawy, spojrzenie ciężkie, a był człowiekiem krewkim. Nie znosił niesubordynacji. Bywało, że kiedy któryś z synów przeskrobał zbyt wiele, gonił go z siekierą w ręku po obejściu, póki ten przez furtę nie wyskoczył na ulicę. A synowie nie ułomki. Też drągale, podobni do ojca jak dwie krople wody. Szczególnie dwaj starsi – Jan i Feliks. Bo było jeszcze dwóch – Andrzej i najmłodszy Marian, który otrzymał imię po mamie – Mariannie. Urodzili się parę dziesiątków lat później. W pracy Henrykowi pomagali Jan i Feliks. Rozwozili od Kocbusa węgiel – na zamówienie w większych ilościach przed zimą, albo do rozprzedaży, rozważany na ciężarowej wadze ustawionej na furze. Henryk stawał wtedy przy wadze i szuflował węgiel do prawie metrowych graniastych koszy plecionych z wikliny, a Jan i Feliks na zmianę podejmowali je z wagi na plecy i znosili do piwnic albo przydomowych składzików. Kto widział ich pracę, nie targował się o cenę. Odwiedzali nawet najbardziej odległe domostwa, i to niezależnie od pogody i pory roku. W czas chłodu i mrozów Henryk niekiedy rozgrzewał się tęgim haustem z flaszki dobytej z którejś kieszeni obszernej kapoty. Porzucał ją tylko latem. Młodym dostępu do flaszki nie dawał. Za to każdy z nich miał w kieszeni ułamek pęta kiełbasy i bułkę. Bidzińscy wozili nie zawsze i nie tylko węgiel. Było i tak, że przez międzyleskie piaski na ich furze, na pledach i kocach jechał wielki, czarny koncertowy fortepian.
U zbiegu ulic Niepodległości i Józefa Piłsudskiego, biegnącej wzdłuż torów kolejowych, stał jeszcze budynek noszący numer pierwszy, zamieszkały między in. przez niejaką Teklę Kozłowską i rodzinę Różyckich. Była to część nieruchomości fabrycznych należących od 1938 r. do Kazimierza i Marii Szpotańskich. Niewiele wiemy jednak o mieszkańcach, a nic o samym budynku. Przetrwał 10 września 1944 r., choć w nienajlepszym stanie, i został zburzony w latach powojennych. Resztę, a właściwie większość posiadłości pierwotnie oznaczanej jako Kaczy Dół Nr 13 stanowił rozległy teren fabryczny, na którym według wspomnień mieszkańców Kaczego Dołu wcześniej znajdowała się huta szkła. Adam Łapiński, rocznik 1905, mówi: „Na miejscu fabryki była huta szkła, produkowała butelki. Około cztery do pięciu lat przed budową fabryki huta zbankrutowała”. Franciszek Kryśkiewicz, rocznik 1904, podaje nieco szczegółów: „Blisko zabudowań fabryki istniały pozostałości huty szkła w postaci dwóch kanałów prostopadłych do linii torów kolejowych. Były to kanały gazowe od tzw. gazaków, pieców do wytwarzania gazu, prowadzące do zbiorników gazu i dalej do tzw. wanny lub – kanały o mniejszym przekroju – do pieców wytapiających szkło. W kanałach znajdowała się smoła co jakiś czas wybierana przy oczyszczaniu gazaków i sprzedawana. A i później jej resztki były wybierane przez ludzi”. Z księgi wieczystej założonej w 1895 r. wiemy, że właściciel nieruchomości Kaczy Dół Nr 13, spółka Wagner, Bajtel i Kukawski z Wawra, w tymże roku sprzedał posiadłość spółce komandytowej Huta Szkła I. Malinowski. Ta działała jednak niezbyt długo. Już w 1897 r. Kaczy Dół Nr 13 przeszedł na własność Salomona Berkowicza Bernsteina, Maxa Gurewicza i U. Sygała. Ten pierwszy sprzedał swoje udziały w 1900 roku. W tym samym roku „Rozwój – Dziennik Łódzki” z dnia 2 (15) czerwca 1900 r. napisał: „Towarzystwo Akcyjne fabryki wyrobów metalowych Wawer (fabryka przy st. Wawer dr. żel. nadwiśl. pod Warszawą, zarząd w Warszawie) zawiadamia okólnikiem, że na zasadzie zatwierdzonej ustawy z dnia 26 listopada 1899 r., oraz faktu sporządzonego w dniu 26 kwietnia b.r. rozpoczęło swe czynności. Do zarządu wybrani zostali na dyrektorów pp.: Max Gurewicz, Maksymilian Stankiewicz i Józef Goldfeder, na zastępców pp.: U. Sygał i Ignacy Wiener; na dyrektora zarządzającego powołany został p. Max Gurewicz. Zadaniem Towarzystwa będzie fabrykacya wyrobów metalowych i odlewów żelaznych, a w szczególności wyrób łóżek metalowych (systemu angielskiego)”1. Jak widać nazwę Kaczy Dół pominięto tym łatwiej, że przystanek kolejowy tu nie istniał. Prawdopodobnie właśnie wówczas to, gdzieś około 1900 r. zbudowano służące dziś innym celom hale fabryczne i ceglany jak one, strzelisty, górujący nad okolicą fabryczny komin. Ten przetrwał nienaruszony około sto lat, w tym dwie wojny światowe, by zburzono go bez potrzeby pod koniec XX wieku. Fabryka „Wawer” miała 150 do 200 robotników.
Cdn.
Bogdan Birnbaum
Wiktor Kulerski
Przypisy końcowe:
1. cyt. za: Zbigniew Filinger, Krótka historia hal fabrycznych Szpotańskiego w Międzylesiu, Komisja Historyczna OW SEP, grudzień 2015 r. wydruk komputerowy s.1, cyt. za zgodą autora, zob. też: Adam Dylewski, Ruda, córka Cwiego. Historia Żydów na warszawskiej Pradze, Wołowiec 2018, str. 182-183.
0 komentarzy