Kaczy Dół – Międzylesie. Archeologia pamięci. Część 8.
W 1931 r. miejscowa społeczność wykupiła budynek Drucianki z otoczeniem przeznaczając go na potrzeby Siedmioklasowej Szkoły Powszechnej w Międzylesiu. Zanim do tego doszło, szkoła wędrowała. Początkowo mieściła się w parterowej drewnianej chałupie przy drodze do Zerznia za torem kolejowym – wówczas noszącej zazwę ulicy Niedźwiedziej (?) (ob.Zwoleńska) nr 23. Licząc od przejazdu kolejowego była to trzecia chałupa po prawej. Od około 1910 roku znajdowała się tam rosyjskojęzyczna carska Jednoklasowa Rządowa Szkoła Podstawowa w Borkowie prowadzona przez Antoniego Niżnikowskiego. Jednoklasowa, to znaczy, że dzieci w różnym wieku w jednej grupie uczyły się według różnych programów nauczania. Później, już po pierwszej wojnie światowej, w Kaczym Dole zaczęła działać szkoła czteroklasowa. Założył ją przy fabryce Maksymiliana Lisowskiego jej dyrektor Franciszek Makowski, z myślą przede wszystkim o dzieciach pracowników fabryki1. Wkrótce zastąpiła ją Pięcioklasowa Szkoła Powszechna pod kierownictwem Ryszarda Siewierskiego. Jednak w 1925 roku jej drewniany budynek spłonął. Wówczas to, trzech kaczodolan: Kazimierz Eytner, Albin Ruciński i Władysław Szlaski, zapłaciło aresztem za to, że wobec nieudolności władz, samowolnie zajęli jeden z letniskowych budynków i udostępnili go do prowadzenia zajęć szkolnych. Koniec końców dwie izby dla klas młodszych wynajęto w Kaczym Dole, a klasy starsze uczyły się we wspomnianej już willi Dąbrówka w Aninie.
Po sześciu latach tułania się szkoły wykupiono dla niej Druciankę. Tam od 11 listopada 1931 roku pod adresem ulica Niepodległości nr 32 (ob. ul. Żegańska 32), znalazła siedzibę, tym razem już pełna Siedmioklasowa Szkoła Powszechna w Międzylesiu licząca około 450 uczniów. Konieczne okazało się dostosowanie wnętrza do nowych potrzeb oraz zbudowanie większych latryn poza budynkiem. Znaczną część tych prac wykonali nieodpłatnie miejscowi obywatele. Część parteru Drucianki zajęła sala gimnastyczna ze sceną, na piętrze znalazła się większość z ośmiu izb lekcyjnych, a na przestronnym poddaszu urządzono dwie pracownie zajęć praktycznych – dla chłopców i dla dziewcząt – oraz dodatkowe izby lekcyjne. Za budynkiem od strony południowej założono boisko, ogród szkolny oraz posadzono sad, a ponadto wiele drzew morwy, jako że w szkole ruszyła hodowla jedwabników. Jedwabniki i morwy były pomocne w nauce przyrody i w pracy wychowawczej, ale przede wszystkim przynosiły dochód. Fabryka jedwabiu w Milanówku skupowała kokony. Zarobione w ten sposób pieniądze przeznaczano na pokrycie kosztów wycieczek i innych potrzeb dzieci z rodzin ubogich.
Te morwy sadził z uczniami Jan Kociszewski (1909), jeden z najbardziej znanych, lubianych i pamiętanych nauczycieli, który całe życie zawodowe spędził w międzyleskiej szkole. Wysoki, przystojny brunet o niebieskich oczach pochodził z chłopskiej rodziny w maleńkiej wiosce Warszewice w okolicach Łodzi. Był fizyko-chemikiem, konstruktorem wielu pomocnych w nauce urządzeń, ale potrafił też zaprowadzić zainteresowanych uczniów na zerzeńskie wydmy w poszukiwaniu prehistorycznych narzędzi z krzemienia oraz fulgurytów, wytopionych w piasku śladów po uderzeniach piorunów; na śródleśne torfowiska, by zobaczyli, jak rosnące tam rosiczki dożywiają się owadzim drobiazgiem. A i na piaskach w pobliżu Drucianki uczył odkrywać przygotowane przez mrówkolwy pułapki na mrówki, obserwować polowanie, i wreszcie tego, jak zobaczyć ukrytych myśliwych nie czyniąc im krzywdy. Gatunki drzew i krzewów rozpoznawał nawet gdy były w stanie bezlistnym. Uczniowie razem z nim odkrywali otaczający świat. Jan Kociszewski w szkole inicjował wiele przedsięwzięć, ale stronił od działalności publicznej, stanowisk i urzędów. Imał się chętnie pracy fizycznej. Podczas wakacji jeździł do Warszewic pomagać w żniwach. Podczas roku szkolnego po lekcjach potrafił chwycić brzozową miotłę, aby zamieść obejście wokół Drucianki, posłużyć się szuflą, by odgarnąć śnieg. Taki już był. Nie lubił zabierać głosu poza pracą, a właściwie współpracą z uczniami, będąc im raczej przewodnikiem niż nauczycielem. Zawsze nieśmiało uśmiechnięty, małomówny, delikatny w obejściu a zarazem zdecydowany, cieszył się mirem wśród młodzieży i autorytetem wśród dorosłych. To właśnie jemu Antoni Gimpel przyniósł krzemienną siekierkę sprzed tysięcy lat znalezioną w wykopie pod budowę domu.
W roku szkolnym 1933/34 nie przypadkiem pod opiekę Jana Kociszewskiego trafił o zaledwie pięć lat młodszy Józef Horst (1914). Szkoła międzyleska musiała cieszyć się niezłą opinią, skoro do Drucianki właśnie został przysłany na drugi rok praktyki nauczycielskiej, po ukończeniu seminarium nauczycielskiego w Bydgoszczy i rocznej praktyce w szkole wawerskiej2. Horst również pochodził z chłopskiej rodziny w dużej wsi Zakrzewo w ziemi złotowskiej, leżącej wówczas w granicach Niemiec. By dostać się do Polski, musiał przejść granicę. Wobec utrudnień przekroczył ją nielegalnie, pokonując w bród graniczną rzekę Łobżankę. Rodzice – Gertruda i Antoni – chcieli, by został nauczycielem. W środowiskach polonijnych w Niemczech takich brakowało. Józef został więc wyprawiony do Polski z misją – ukończyć studia nauczycielskie, uzyskać dyplom i wrócić do Niemiec, by tam uczyć dzieci z rodzin polskich. Tak też uczynił. Oprócz nauczania był zainteresowany krajoznawstwem, co łączyło się z inną jego pasją – w Polsce został instruktorem harcerskim3. Po ukończeniu praktyki w Druciance Horst wrócił do Zakrzewa, mimo propozycji i namawiania, by pozostał w szkole międzyleskiej. Namawiali go do tego tak kierownik Ryszard Siewierski, jak i nauczyciele. I to nie tylko ze względu na sytuację w Niemczech4, ale i na to, że był nauczycielem dobrym, cenionym i lubianym. Jednak na wszelkie próby nakłonienia do pozostania dawał jedną i tę samą odpowiedź: – Nie po to mnie wysłali, bym tu został. Wrócił. Uczył w ziemi złotowskiej i tam zakładał polskie drużyny harcerskie. Przyjeżdżał do Polski. Uczestniczył w zlotach i w kursach instruktorskich ZHP. Uzyskał stopień podharcmistrza. Kiedy mu zabroniono działalności w stronach rodzinnych, uczył dzieci polskich górników w Westfalii. Jako pełnomocnik naczelnika ZHP w Niemczech organizował polonijne harcerstwo w Westfalii i Nadrenii. W końcu powołano go do wojska. Jednostka, w której odbywał służbę, stacjonowała w Stettin, dziś Szczecin. Tam w czasie wolnym od służby odwiedzał polonijne świetlice i drużyny harcerskie, będąc w mundurze żołnierza niemieckiego. W jednostce było to źle widziane, a i nie tylko w jednostce. Radzono mu, by tego nie czynił. Horst jednak podtrzymywał łączność z rodakami, tym bardziej że nie było to sprzeczne ani z prawem, ani z regulaminem wojskowym. Z okresu jego pracy w szkole międzyleskiej zachowała się jedna jedyna fotografia, na której razem z Janem Kociszewskim są widoczni wśród młodzieży z Drucianki podczas wycieczki do Czerska.
Bezpośrednio z dość rozległą parcelą szkolną sąsiadowała od wschodu posiadłość licząca około 6 mórg gruntu, w większości zalesionego, należąca od 1927 r. do Stowarzyszenia Instytut Rodziny Maryi. W latach 1930-34 zbudowano tam nowoczesne, zelektryfikowane, skanalizowane i ogrzewane centralnie pawilony sanatorium przeciwgruźliczego „Ostoja Zdrowia Dziecka”. Przełożona prowincji warszawskiej Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi matka Matylda Getter utrzymała przy tym nazwę Ulanówek pochodzącą od nazwiska poprzedniej właścicielki Teofili Ulenieckiej. Od niej to zakupiono posiadłość za 50 tys. złotych. Z czasem urzędowe nazwy placówki przy ulicy Niepodległości 34 (ob. ul. Żegańska 34) zmieniały się stosownie do zadań, natomiast ta, którą zachowała Matylda Getter, przyjęła się trwale i pozostała w nazewnictwie potocznym po dzień dzisiejszy5.
Drugim, a właściwie pierwszym, bo zakupionym wcześniej – w 1920 r. – przez ss. Franciszkanki Rodziny Maryi obiektem, był Zosinek. Nieruchomość (obecnie pod adresem ul. Paprociowa 2), licząca bez mała dwa hektary, wraz z murowanym budynkiem pensjonatu „Zocin” należała wcześniej do sióstr Janiny i Anieli Schumann. Ich działalność została przerwana przez wojnę 1914 r. Po okresie późniejszym pozostały długi, których spłacenie oraz dożywotnie utrzymanie obu sióstr było ceną sprzedażną. Matka Matylda Getter zapłaciła wówczas pięćdziesiąt tysięcy marek. Jeszcze w tym samym roku rozpoczęło tam działalność „Uzdrowisko dla wątłych dzieci” przekształcone wkrótce w samodzielne już „Uzdrowisko Rodziny Maryi”. Ponieważ podopiecznych przybywało, w znacznej mierze wskutek toczącej się wojny, siostry stopniowo dokupowały ziemię i w latach 1921–23 rozbudowały siedlisko. W 1934 r. przyjęło ono nazwę Zakładu Wychowawczego dla Dzieci Słabowitych. Wcześniej, w latach 1925-26 przygotowano pomieszczenia szkolne. Początkowo służyły zawodowej szkole bieliźniarsko-krawieckiej. Ta przekształcona została później w koedukacyjną Szkołę Powszechną Instytutu Rodziny Maryi w Międzylesiu. W tym samym czasie zbudowano kaplicę pod wezwaniem Matki Bożej Pocieszycielki Strapionych6. Jest to mała świątynia o trójprzęsłowej nawie nakrytej krzyżowymi sklepieniami i opatrzonej prezbiterium oraz kruchtą w wydatnym ryzalicie frontowym, mało co węższym od elewacji. Zaprojektowana przez Franciszka Michalskiego otrzymała klasycyzującą fasadę z frontonem osadzonym na dwóch półfilarach i dodatkowo podpartym za pośrednictwem gzymsu dwoma kolumnami flankującymi wejście. Dopełnia sylwetki sygnaturka na kalenicy dachu pierwotnie krytego holenderką. Ten skromny, kameralny kościółek od początku zjednał sobie sympatię wiernych, nie tylko dzięki swojskiej architekturze i bezgłośnej posłudze wszechobecnych sióstr Franciszkanek. Czymś co od początku fascynowało i pozostawało w pamięci, jeśli nie na zawsze, to na długo u odwiedzających kaplicę, jest ikona w ołtarzu głównym. Znajduje się tam frontalnie ujęta postać Bożej Matki Przewodniczki – Hodogetria. Pochodzi z ikonostasu soboru Aleksandra Newskiego na Placu Saskim w Warszawie. Powstała zapewne w końcu dziewiętnastego wieku z przeznaczeniem do budowanego wówczas soboru. Jej autorstwo przypisywane jest cenionemu akademickiemu malarzowi Wiktorowi Wasniecowowi7. Według Antonietty Frącek to biskup Stanisław Gall „ofiarował obraz Matki Bożej, który później został umieszczony w głównym ołtarzu”8. Elżbieta Smykowska podaje inną, niepublikowaną wersję, jaką przekazała jej w 1995 r. jedna z sędziwych, emerytowanych sióstr, która za młodu przebywała w Zosinku. Przekazując informację, prosiła zarazem o jej niepublikowanie i o anonimowość. Według niej ikonę przyniósł siostrom nieznajomy mężczyzna. Kaplica budowana była w latach 1925-26. Sobór Aleksandra Newskiego burzono w latach 1920-26. Jest zatem wysoce prawdopodobne, że ikona bezpośrednio z soboru została przewieziona do Kaczego Dołu, gdzie właśnie budowano kaplicę, i oddana w ręce ss. Franciszkanek. Jej pochodzenie z ikonostasu w soborze Aleksandra Newskiego potwierdził ks. Atanazy Semieniuk z soboru Marii Magdaleny na Pradze. Także i on prosił Elżbietę Smykowską o niepublikowanie informacji i o anonimowość. O takim właśnie pochodzeniu ikony wspominał podczas homilii ks. proboszcz Józef Gniewniak. Wersję przedstawioną przez s. Frącek oraz prośby drugiej zakonnicy o niepublikowanie jej relacji, można tłumaczyć tą samą obawą przed rewindykacją. Podobna prośba ks. Semieniuka wynikała – według Elżbiety Smykowskiej – z obawy przed roznieceniem kolejnego zarzewia sporu między Cerkwią a Kościołem.
Znaną i szczególnie lubianą zakonnicą z Zosinka była siostra Stefania Miaśkiewicz. Widywano ją najczęściej jak piaszczystymi albo zaśnieżonymi ulicami pospiesznie sunęła w furkoczącym od prędkich kroków habicie, w drodze do chorych. Bo spieszyła się zawsze. Zawsze ktoś gdzieś czekał na jej pomoc, a i na przyjazne słowo, uśmiech i otuchę, jakie niosła. Wychowanka Zakładu, absolwentka jego szkoły zawodowej, nowicjuszka, postulantka, a wreszcie zakonnica Domu Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi przy ul. Kościelnej 7 (ob.Paprociowa ) w Międzylesiu. Spędziła w nim większość życia. Przez jakiś czas prowadziła sekretariat Zakładu9, ale znano ją przede wszystkim jako oddaną swojej misji pielęgniarkę. Niewysoka, drobnej budowy smagła brunetka z niegasnącymi iskierkami humoru w oczach promieniowała energią i ujmowała otwartością. Zjednywała sobie ludzi od pierwszej chwili spotkania. Szczególnie lubiły ją dzieci. Już po pierwszej wizycie pytały: – Kiedy znowu przyjdzie siostra Stefania. Mawiano nawet, że kiedy zastrzyk daje siostra Stefania, to dziecko się śmieje. Budziła powszechną sympatię, podziw i szacunek.
Bogdan Birnbaum
Wiktor Kulerski
Przypisy końcowe:
- S. Teresa Atonietta Frącek, Siostry rodziny Maryi z pomocą dzieciom polskim i żydowskim w Międzylesiu i Aninie, Warszawa 2006, str .12.
- Por. Jan Czerniawski, Wawer korzenie i współczesność, Warszawa 2008, s.84-85.
- Tamże.
- W 1933 r. Adolf Hitler objął stanowisko kanclerza, rządy przejęła partia nazistowska i zaczęły mnożyć się obozy koncentracyjne dla przeciwników politycznych.
- Wg: S. Teresa Antonietta Frącek, Siostry Rodziny Maryi… , dz. cyt. str. .43-44.
- Tamże, str. 9-24.
- Elżbieta Smykowska, Ikona z soboru Aleksandra Newskiego, ,, Królowa Apostołów” 1995, nr 2, str.18.
- Wg: S. Teresa Antonietta Frącek, Siostry Rodziny Maryi… , dz. cyt. str. 19.
- Tamże, str. 23 i 37.
Jan Kociszewski pochodził z Warszawic koło Sobieni
Uznanie dla autorów za przywołanie chwalebnej historii międzyleskiej szkoły i Ulanówka . ( lata 20 i 30 te ) .Równie interesujący był okres drugiej połowy lat 40-tych i lat 50-tych . Do szkoły uczęszczała z Ulanówka grupa powojennych sierot , dziewcząt narodowośći żydowskiej. Lekcje religii w szkole prowadziły siostry z Ulanówka . To jest / były też historia /wydarzenia które do chwalebnych nie należały .Proszę traktować mą uwagę jako uzupełnienie tej historii a jej żródłem jest osobista autopsja.
KAAN – jeśli Pański wpis miałby być czegokolwiek uzupełnieniem – proszę napisać więcej o tych przywołanych mniej chwalebnych wydarzeniach, póki ostatni świadkowie nie odejdą, a pozostali (nieliczni) zechcą to przeczytać.
Szanowny Panie dziękuję za reakcję na mój komentarz. Byłem uczniem TEJ SZKOŁY w okresie 1948-1955 (ostatni rocznik w „Pałacu” ) . Wychowawczynią mej klasy była p .Romana Lewandowska. Podzielam pański pogląd ,że jeżeli miałby być czegokolwiek uzupełnieniem ….Proszę wybaczyć ,nie napiszę.
Szanowny Panie Redaktorze
Z „ostatniej chwili”
Gwoli poprawności…
Siostra Matylda Getter , za wybitne zasługi w obronie godności człowieka , odznaczona została pośmiertnie Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski
Szacun dla ludzi co nie muszą ale przygotowują tak wspaniałe materiały historyczne o miejscu , w którym żyjemy. Wdzięczny Krystow Walasek