Kaczy Dół – Międzylesie. Ciebie nie zabiją. Część 19.

Autor: , Osiedle: Międzylesie Data: .

Cd.
Jakub Flisek, tak interesujący się Tereską, zapewne nie podejrzewał, ze ktoś podobny znajduje się znacznie bliżej. W Pekinach przy Zaolziańskiej 4 zamieszkiwała wdowa Karolina Mertyn z Fredą – najmłodszą z trzech córek – i kimś, kogo przywiozła jej druga córka Aleksandra, która z mężem i synem mieszkała przy ul. Mińskiej na warszawskiej Pradze. Rodzina męża miała tam sklep spożywczy nieopodal dawnej fabryki „Pocisk” zamienionej na magazyny zbożowe, gdzie zatrudniano Żydów z getta. Stamtąd do sklepu przychodził po żywność Abram (?) Feldbaum, z którym mąż Aleksandry Tadeusz Adamczyk znał się od dzieciństwa, jako że mieszkali przy tej samej ulicy. Umówili się, że jeśli Abram przestanie przychodzić, to wówczas Tadeusz będzie mu przemycał do getta żywność, na co miał swoje sposoby. Był handlowcem, miał znajomości i – co ważniejsze – przywileje, jakie dawała volkslista. Po latach Aleksandra tłumaczyła, że nie potrafiła się oprzeć wpisaniu na volkslistę, ponieważ wykazywano jej, że ojciec pochodził z Niemiec, był ewangelikiem. W dodatku sama była pod naciskiem ze strony teściowej i męża liczących na korzyści w postaci przydziałów żywności i atrakcyjnych towarów1. Tadeusz bywał w getcie i tam Abram pokazał mu swoją małą córeczkę. Miała zaledwie rok i osiem miesięcy. Oboje Feldbaumowie błagali go, by ją zabrał. Adamczyk się zgodził. Po namyśle jednak wszyscy uznali, że bezpieczniej będzie, jeśli zrobi to Aleksandra. „Tadek – mówił Feldbaum – twoja żona jest czarnulka, Rutka też. To będzie wyglądało, jakby niosła swoje dziecko”2. Tak też się stało. „Uradziliśmy, że ja pojadę pod getto i będę stać w bramie naprzeciwko, niedaleko wejścia do getta, bo rano była zmiana, która dała się przekupić i wtedy, gdy żandarmi się odwrócą i odejdą trochę, to Żydzi otworzą bramę i wtedy można przebiec szybko z getta i do getta” – pisała Aleksandra. – „I w ten sposób znalazłam się w getcie i tam Feldbaum czekał na mnie i poszłam za nim po tych ruinach i za kilka minut byłam tam na miejscu. Tam ze wszystkich kątów wyzierała rozpacz, bieda i wielka bezradność”3. Aleksandra poznała całą rodzinę: dziadków, rodziców i siostrę matki dziecka. „Rutka od razu przyszła do mnie na ręce i wszyscy mówili, że to jest dobry znak”. Feldbaumowie płakali i cieszyli się, że Rutka ma szansę przeżycia. „Ja im przyrzekłam, że jeśli ja i moje dziecko przeżyjemy, to i jej nic się nie może stać, bądźcie dobrej myśli (…) Feldbaum mnie odprowadził do bramy, a ja jeszcze schowałam ją sobie pod palto, żeby jej nie było widać. Byłam taka szczupła, że tylko trochę miałam większą tuszę (…). Jak tylko otworzyli bramę, to szybko przebiegłam na drugą stronę z kilkoma osobami i wszyscy się rozbiegli, a ja wsiadłam w taksówkę, w której czekał już mój mąż i pojechaliśmy na Pragę, z Pragi ciuchcią, tą kolejką karczewską, do Międzylesia”4.

Karolina Mertyn
Tadeusz Adamczyk
Aleksandra Adamczyk z d. Mertyn

Na Zaolziańskiej Rut została Marysią. „Kilka razy, dokąd jeszcze byli w Getcie jej rodzice i rodzina, to jeździłam z Rutką pod getto i spacerowałam, żeby oni jeszcze ją widzieli. Ubierałam ją w białe, królicze futerko i taką samą czapeczkę, żeby jej było ciepło (…). Mój mąż ich zawiadamiał, że tego czy tego dnia ja z nią będę”5. Marysia niedożywiona, cierpiąca na stany lękowe, mocząca się przy lada niepokoju w otoczeniu, budząc się w nocy zanosiła się płaczem lub zawodziła: aje, aje, aje. Aleksandra własny lęk pokrywała tupetem wobec tych podejrzliwych, którzy zadawali pytania. Będąc folksdojczką mogła sobie na to pozwolić. Jednak bała się o siebie, rodzinę i ratowane dziecko. „Kiedy podczas obławy w Międzylesiu pod oknem mieszkania stanął jeden z żandarmów – mówi Aleksandra – pod każdym drzewem widziałam swój grób i dziecka”6. Ruta chowała się razem z synem Aleksandry, Krzysiem. Oboje byli w podobnym wieku. Kiedy piekarz Burgraf jak co dzień przynosił małej wielkiego rogala, wtedy Marysia wskazywała na Krzysia mówiąc: „Kysi pół”. Odwiedzała dzieci także Franciszka – jak pamięta Aleksandra. Któregoś dnia, gdy w kuchni siedziała na stołku, mała Marysia niespodziewanie po cichu podeszła do kobiety i przywarła wargami do jej dłoni w długim pocałunku. Ta znieruchomiała i po dłuższej chwili ze łzami w oczach, tłumiąc wzruszenie, wykrztusiła: „Wydałabym, wydałabym jak nic, gdyby ta mała nie zrobiła tego”7. Po tym, co zaszło, nie potrafiła się na to zdobyć. Wówczas Aleksandra dowiedziała się, że plan nie był tajemnicą, że Franciszka nosiła się z  tym zamiarem od dłuższego czasu.

„W 1945 roku – jak pisze Aleksandra – zgłosiła się pod moją nieobecność do mojej mamy pani Halpernowa Irena – ona właśnie urzędowała w Gminie Żydowskiej na Szerokiej ulicy – i prosiła Mamę, że jeśli ja wrócę, żebym stanowczo zgłosiła się na ulicę Szeroką do Gminy. Oczywiście zgłosiłam się, ale kategorycznie musiałam oddać dziecko”8. Jak podaje Aleksandra, Rut „bardzo krótko” przebywała na ulicy Targowej, po czym została przewieziona do Józefowa. „Moja Mama i siostra starsza Janka były tam u  niej. Ja nie mogłam, bo ona strasznie płakała” – napisała. Karolina Mertyn jak i wszystkie trzy jej córki – Janina, Aleksandra i Alfreda – przywiązały się do małej Rut i dowiadywały się o jej dalszy los. Według Aleksandry Rut została adoptowana przez bezdzietne małżeństwo lekarzy, z którym później wyjechała, jakoby do Szwecji.

Opieka nad Rut i uratowanie jej życia najprawdopodobniej przyczyniły się do tego, że Aleksandra nie podzieliła losu męża. Tadeusz Adamczyk jako folksdojcz został osadzony w obozie pracy przymusowej. Zmarł wkrótce po zwolnieniu.

Zaledwie paręset metrów od Zaolziańskiej, bliżej Wiśniowej Góry, do domu Grzelaków przy Głównej 58 trafił sześcioletni Andrzej Krauthamer. Stefan i Katarzyna Grzelakowie z pięciorgiem dzieci zajmowali niewielki parterowy, murowany i podpiwniczony domek z zaniedbanym ogrodem. Nie było to małżeństwo zgodne. Rozalia Brzeszcz (1907) pamięta, że podczas małżeńskich kłótni Grzelakowa krzyczała na męża, że zaraz go „wyda na policji” i Grzelak musiał jej słuchać. Ustępował Grzelakowej we wszystkim. Andrzeja do Grzelaków przywiozła babcia. On sam, już po wojnie, mówił o tym tak: „Pierwszy dzień u Grzelaków minął mi przyjem­nie. Nikt nie przypuszczał, że tu właśnie rozpocznie się moja gehenna. Grzelakowie mieli sąsiadkę, która moją babcię i mnie nienawidziła. Zrobiła zaraz na początku wstrętną intrygę. Powiedziała babci, która była w Warszawie, że zastrzelili mnie. Skutek osiągnęła taki, że przez miesiąc nie widziałem babci. Tymczasem Grzelakowa z tym wstrętnym babskiem uknuły spisek i wsadziły mnie do komórki znajdującej się w piwnicy. Siedziałem tam długo. Jadłem marnie. Powietrze było okropne. Kiedy po miesiącu zrozpaczona babcia przyszła po moje rzeczy i usłyszałem jej głos, wrzasnąłem tak głośno, jakbym chciał umarłego obudzić. Grzelakowa pieniła się ze złości. Mówiła, że jeśli będę tak krzyczał, to Niemcy przyjdą i zabiją mnie, babcię i całą ich rodzinę. Nie chciała mnie dłużej trzymać, chyba że będę dalej siedział w piwnicy. Babcia z rozpaczy zgodziła się. Grzelakowie postawili jeszcze jeden warunek: zrobić operację. To było bardzo dobrze, bo nie mieli akurat eteru i bez znieczulenia odbyła się cała operacja. Na dodatek nie mogłem krzyczeć, to zagryzłem wargi, jak nie wiem. Po operacji doktór powiedział, że zdałem egzamin. Ale operacja się nie udała. Zrobiono mi poprawkę, po której pojechałem na wieś z panem Adamem do wsi Bresce9. (…) W Brescach byłem parę dni, mnie poznali i wróciłem do Grzelaków, tam zrobiono mi to trzeci raz – wszystko daremnie. W tydzień potem wyjechałem do Kozłowic pod Żyrardowem”. Nieco dalej Andrzej mówi: „To taki dziwny zbieg okoliczności, tam, gdzie mnie było źle, domy są spalone, ludzie się gdzieś tułają. Grzelakowie są w Łodzi, cierpią straszną biedę…” Uratowany chłopiec kończy opowieść słowami: „Teraz jestem z babcią jako Andrzej Czajkowski, bo babcia
tak chce, a ja jestem za mały, ażeby postawić na swojem i nie
słuchać babci”10. Budynek przy ul. Głównej 58 uległ zniszczeniu w 1944 r.

Przyjęcie kilkuletniego dziecka na przechowanie proponowano także Rozalii Brzeszcz, która wymienia tu Edwarda Krauzego, ten jednak zaprzecza. Wynagrodzenie płatne z góry miało wynosić 1 milion złotych. Rozalia Brzeszcz obawiała się jednak denuncjacji. Mówi: – Przecież wszyscy wokoło wiedzieli, że nie mam dziecka, ani nigdy od nikogo z krewnych nie przyjeżdżały do mnie dzieci. Skąd bym też miała naraz mieć dziecko. Wiedzieliby zaraz, że to żydowskie. Bałam się, że wydadzą, to nie wzięłam. Tamci brali i potem wydawali albo zabijali.

Treblinka w latach siedemdziesiątych ub. w. Widok ogólny miejsca po obozie śmierci.
Treblinka. Na jednym z głazów ustawionych na popielisku widnieje napis FALENICA.

20 sierpnia 1942 r. około godziny dziesiątej brukowaną polnym kamieniem szosą Warszawską po zachodniej stronie torów kolejowych przeciągnął konwój. Około tysiąc osob z getta w Rembertowie konni żandarmi pędzili na rampę załadunkową przy stacji Falenica. – Spiekota była i kurz dusił – mówi Feliks Kamiński (1907) z Anina – Starzy i kobiety z dziećmi nie nadążali, to ich zabijali. Strzelali ich wprost, jak które padło. Po przejściu ciała leżały na drodze jak jakie ryby, wszyscy jednako głowami wprzód, do Międzylesia, z twarzami w ziemi. Stanisław Maciejewski (1925) pamięta, że – Żydów z Rembertowa do Miedzeszyna pędzili biegiem przez Międzylesie, strzelając po drodze. Padli, zabici byli zbierani potem na furmanki przez chłopów, którym kazała to robić policja. Helena Lewińska jadąc ze Świdra do Warszawy widziała z pociągu „dużą grupę Żydów (kilka tysięcy) pędzonych przez konnych żołnierzy (…). Byli tam mężczyźni z ogolonymi głowami, starcy, kobiety i dzieci. Pędzono ich szybko”. Helena Lewińska „ słyszała strzały i widziała , jak z tej grupy padało dużo ludzi, przeważnie starszych. (…) Widziała leżące co kilka kroków trupy starców i staruszek. Tak było na całej drodze aż do Wawra”11. Według Floriana Hartwiga – Za stacją w Międzylesiu wykopano dół, do którego zwozili trupy z drogi.

W tym samym czasie trwała likwidacja getta w Falenicy. „Rodzina Rotenszteinów (nie z Falenicy) ojciec i dwóch synów , stanęli z siekierami w rękach w drzwiach swojego domu i zabili kilku bandytów, aż ich zastrzelono”12. Niewątpliwie mowa tu o krawcu Szmulu oraz jego dwóch synach, Icku i Josku Rotsztejnach z Międzylesia, przy którym to nazwisku zachowujemy pisownię zawartą w dokumentach szkolnych i relacjach międzylesian. Tegoż dnia zginął też m.in. Szyja Uszer vel Szaja Frojman, a dwa dni wcześniej Lejb Dudaszek, obaj również z Międzylesia13. Którzy z pozostałych międzylesian osadzonych w getcie falenickim zginęli podobnie na miejscu, a których wpędzono do wagonów – nie wiemy.
„Franciszek B. oglądał załadunek z piętra własnego domu odległego zaledwie ok. 50 m. od rampy. Pociąg odjechał nie od razu. Kiedy mrok zatarł jego kontury, w ciemnościach pozostał krzyk, głuchy krzyk storturowanych ludzi dobywający się z wnętrz zaryglowanych wagonów. Głosy dochodzące z bocznicy ucichły dopiero koło dziesiątej w nocy”14. Skład kilkudziesięciu zamkniętych wagonów towarowych wypełnionych zbitą masą żywych i martwych przetoczył się nocą przez Międzylesie w kierunku Pragi. Dalej przez Wołomin, Tłuszcz, Łochów , Małkinię… Na popielisku Treblinki na jednym z  granitowych głazów widnieje napis FALENICA .

Icek Rotsztejn syn Szmula 1921 – 1942 (powiększenie z fotografii grupowej z 1931 r.)
Josek Rotsztejn syn Szmula 1923 – 1942 (powiększenie z fotografii grupowej z 1932 r.)


Cdn.

Bogdan Birnbaum
Wiktor Kulerski

Przypisy:

  1. Notatka z rozmowy z Aleksandrą Lewacz (1919), primo voto Adamczyk z d. Mertyn, przeprowadzonej w 1974 roku, rękopis.
  2. Aleksandra Lewacz. Moja pamięć. Dopisek – notatka Aleksandry Lewacz z domu Mertyn dostarczona w 1975 roku. Rękopis.
  3. Tamże.
  4. Tamże.
  5. Tamże.
  6. Notatka z rozmowy z Aleksandrą Lewacz, dz. cyt.
  7. Tamże.
  8. Aleksandra Lewacz, Moja pamięć, dz. cyt.
  9. Przawdopodobnie Brześce na pólnoc od Góry Kalwarii.
  10. Krauthamer Andrzej ur. w Warszawie 1- go listopada 1935 r., prot. Silkes Genia, maszynopis, str. 8-10, AŻIH 3617.
  11. Dr Helena Lewińska, lekarka, Kraków, Grzegórzecka 16. L. b. 124, prot. Lauer, AŻIH 447.
  12. Ze wspomnienia Barucha Goldsztejna zamieszczonego w Sefer Falenic , cyt. za : Barbara Wizimirska , Zapamiętane, Falenica 1935- 1960…, dz. cyt. str. 125.
  13. Wg : Badanie stanu prawnego dawnych nieruchomości hipotecznych w latach 1939-1944 ul. Żegańska na odc. ul. Patriotów – ul. Pożaryskiego m.st. Warszawa dz. Wawer. Przedsiębiorstwo Usług Geodezyjnych i Kartograficznych mgr inż. Wiesław Walesiak 2018. Wydruk komputerowy. Str. 27.
  14. Wiktor Kulerski , Marsz, w: tenże, Bez tytułu. Wybór publicystyki 1981-1991, Warszawa 1991, str. 225