Kaczy Dół – Międzylesie. Ciebie nie zabiją. Część 22.

Autor: , Osiedle: Międzylesie Data: .

Cd.
Zygmunt Bąkowski (1911) był członkiem Robotniczego Klubu Sportowego „Skoda” – Okęcie, od 1929 r. występował w bokserskiej reprezentacji Polski i kilkakrotnie zdobył mistrzostwo Warszawy w wadze lekkiej. Razem ze Stefanią (1911) poznali Berka Rojzmana na zabawie sportowców klubu „Skoda” na Okęciu. Berek sportowcem był z zamiłowania, a z zawodu rzeźnikiem. Potężny mężczyzna około dwa metry wzrostu, do tego z sumiastym wąsem, zawiesistym lokiem bujnej czupryny nad czołem i szerokim ujmującym uśmiechem. Odznaczał się niezwykłą siłą fizyczną. Podczas klubowej zabawy i następnych spotkań zaprzyjaźnił się z Bąkowskim. Podczas okupacji trafił do warszawskiego getta. Wraz z rodziną uciekł. W „Protokole przesłuchania świadka” z 19 października 1964 r. zeznał: „Po ucieczce z getta warszawskiego do Białej Rawskiej zostałem około 2 listopada 1942 r. osadzony w obozie w Treblince wraz z rodziną.(…) Przybyłem do obozu wraz z rodziną, tzn. z ojcem Dawidem Lejbem Rojzmanem, 3 siostrami: Perla Mirla z męża Bresler z trzyletnią córką i mężem Majerem Breslerem, Ita Raca Rojzman, Sala Rojzman wraz z braćmi: Abram, Herszel, Mojżesz oraz żoną moją Itą i 2 – letnim synkiem Szulimem. Cała ta moja rodzina została ode mnie odłączona i zginęła tego samego dnia w obozie w komorze gazowej. Zginęła w tym dniu moja dalsza rodzina około 20 osób. Dodaję, że ja także byłem przeznaczony na zagładę, gdyż musiałem się rozebrać do naga i [ocalałem] tylko dzięki temu, że mój znajomy z Grodziska Allerfrant, który pracował już dłuższy czas w Treblince, zauważył mnie i powiedział komendantowi Zalewskiemu, że ja mogę się przydać do roboty. Komendant zgodził się na tę prośbę i w ten sposób uniknąłem śmierci. Jak wspomniałem – Zalewski był komendantem, to znaczy był wyznaczony przez Niemców jako przełożony nad więźniami obozowymi tzw. Älteste der Juden. W dniu 2 sierpnia 1943 r. brałem udział w powstaniu Żydów w obozie. W czasie zamieszania i strzelaniny uciekłem do lasu.(…) Protokół po odczytaniu podpisano. Świadek/Rojzman Berek / Sędzia /Wiktorski Teodozy/ Protokólant /Cygańska Maria/”1. Nieco więcej Berek dopowiedział pięć lat później: „Z całego transportu zostało nas tylko 25 osób przeznaczonych do noszenia ubrań. Reszta poszła do gazu (…). Obsłużyliśmy tego dnia trzy transporty. Następnego dnia znów pracowałem przy ubraniach. Przede mną kupa łachów, a niemal na wierzchu widzę rajtuzy mego dziecka. Nie mogę się ruszyć, nie mam siły unieść ręki, skamieniałem. Nawet po ciosie, jaki wymierzył mi dozorujący pracę Niemiec, nie drgnąłem. Gdyby nie kolega…. Byłem 9 miesięcy. Widziałem ich wszystkich. Nie wiem już, co było najgorsze, kto najokrutniejszy.(…) Chciałam uciekać. Codziennie była śmierć.(…) Jak powiedziałem, chciałem uciekać, ale Rakowski mówi, że można by powstanie…Wystarczy nas pięćdziesięciu z bronią. Broń kupował dla nas doktor Różycki, ale ktoś zauważył, że ma pieniądze.(…) Dopiero za trzecim razem udało się nam użyć broni”2.

Stefania Bąkowska
Zygmunt Bąkowski

U Bąkowskich Kalman Tajgman nie pozostał długo. Po jakimś czasie wyjechał do Otwocka i tam ukrył się u swoich przyjaciół. Po wojnie wyjechał do Izraela. Berek Rojzman wychodził z domu tylko głęboką nocą. Korzystał wtedy z otaczającego dom ogrodu, trzymał się miejsc osłoniętych drzewami i krzewami. Mimo to którejś nocy z okna nowo zbudowanego domu w sąsiedztwie dostrzegła go Jadwiga Bogucka (1920). Obserwowała go później wielokrotnie i domyśliła się – jak mówi – kim jest nocny spacerowicz. Domyśliła się tym łatwiej, że u niej samej przebywała Tereska z getta. Na chwile szczególnego zagrożenia podczas obław i najść żandarmskich, Berek miał przygotowaną kryjówkę w piwnicy. Razem z Zygmuntem Bąkowskim pogłębili niszę w ścianie powstałą po wyjęciu cegieł. Miała dwa metry długości, pół metra wysokości i głębokości. W sam raz dla Berka w pozycji leżącej. Zasłonięta była wiszącą na zawiasach, uchylaną do góry półką z paru przyklejonymi do niej sprzętami. Druga, mniejsza nisza pozostała w piwnicy po Tajgmanie. Tę kryła przyścienna szafka, też na zawiasach, lecz odchylana na bok jak drzwi. W tej niszy trzeba było jednak tkwić w postaci skulonej z kolanami pod brodą.
Zygmunt Bąkowski zginął w 1944 r. na ulicy Kawczej na Pradze w pobliżu dawnego kibucu na Grochowie. Trwały jeszcze działania wojenne i został trafiony odłamkiem pocisku. Stefania zajmowała się handlem, a Berek gospodarstwem i dziećmi – dwójką synów Zygmunta: starszym Zbyszkiem i młodszym Jurkiem. Później niańczył też wnuki Stefanii, dla których pozostał do końca życia „najbardziej ukochanym dziadziusiem”. Bąkowska po wojnie spotkała się z cichym ostracyzmem. Strzelano do niej nawet. Kula przebiła dokumenty i banknoty, a zatrzymała się na monetach. Wiele lat później Jadwiga Bogucka nie chciała, aby Teresa Steiner wystąpiła dla niej o tytuł Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata. Prosiła też, aby nie ujawniać jej roli w ocaleniu Teresy, ale przypisywać to matce Marii Smolińskiej, wtedy już zmarłej. Obawiała się tego, z czym spotykała się Stefania Bąkowska. Sam Berek w rozmowie z Gittą Sereny nie ujawnił tożsamości swoich międzyleskich przyjaciół i opiekunów, a jako miejsce schronienia i stałego pobytu wymienił Otwock3. Berek Rojzman w 1965 roku zeznawał w procesie esesmanów z Treblinki. Dwukrotnie był świadkiem na procesach w Dusseldorfie. Mówił o nich: „- Jak jechałem pierwszy raz do Dusseldorfu, to myślałem tylko o jednym: wziąć granat i rzucić tam na sali i zginąć razem z nimi. Miałbym pewność, że zostali ukarani. Ale to tylko marzenia, nie miałem granatu. Toteż gdy pojechałem drugi raz, wszystko było tak samo.(…) Szykanowali mnie i innych świadków. Bronią tych swoich morderców”4. Na cmentarzu przy ul. Okopowej na granitowej płycie nagrobnej Berka Rojzmana widnieją także imiona jego bliskich, których pozostawił w Treblince. Każdego roku w Dzień Zaduszny płoną tam znicze.

Berek Rojzman z przybraną rodziną. Obok siedzi Stefania,
za nimi jej syn Zbyszek z wnuczką Grażyną i Guciem.

Późnym wieczorem 6 listopada 1943 r. Adam Łapiński (1889) idący do córki skierował się ku furtce do willi Diana na Wiśniowej Górze przy ul. Głównej nr 5. Za sobą usłyszał głos: – No, to mamy siódmego. Elegancki mężczyzna z teczką, który nagle wyłonił się z mroku, rzekł to do kogoś, kto akurat wyszedł z sieni domu. Wprowadzili Łapińskiego do środka. Jego córka Leokadia Kowalska (1918), gosposia u właściciela Diany Józefa Kopczyńskiego, była w posuniętej ciąży. – Siódmy miesiąc – uściśla. – Oni przyszli, jak było już ciemno, gdzieś tak między dziewiętnastą a dwudziestą. Było ich z dziesięciu. Paru to nawet eleganckich. Chyba z dziesięciu – poprawia. – Nie wiem dokładnie, bo się kręcili. Wychodzili i przychodzili. Przyprowadzali tych Żydów z oficyny i z drewnianego letniaka – mówi. Przybysze zajęli mieszkanie Józefa Kopczyńskiego na parterze. Sprawdzali dokumenty. Najpierw wszystkich osób przebywających w willi. I wpisy w książce meldunkowej. Kilkunastoletnia Wanda Starobrzyńska mieszkająca w budynku drewnianym, która zaszła wówczas do Diany, została – jak mówi – posądzona, że jest Żydówką. Dopiero wyjaśnienia dwóch starszych osób uwolniły ją od podejrzenia. Jednak Starobrzyńska nie pamięta ich nazwisk, ani nie pamiętają o tym incydencie Leokadia Kowalska i Adam Łapiński. Następnie przybysze sprowadzili osoby mieszkające w parterowej murowanej oficynie i w budynku drewnianym. Wszyscy byli konfrontowani z mieszkańcami willi, których pytano, skąd znają przedstawianą osobę, i czy jest to Żyd/Żydówka, czy Polak/Polka. W oficynie mieszkali – jak pamięta Kowalska – profesor Ostróżko, italianista ze Lwowa z synem, kobieta o krótkim nazwisku obcobrzmiącym z literą er, razem z synem, oraz starsza kobieta o nieznanym nazwisku. Inaczej zapamiętała te osoby Wanda Starobrzyńska. Twierdzi z całą pewnością, że byli to: profesor Rajs z matką, żoną i dwoma synami. Początkowo zamieszkali oni u Adama Łapińskiego w należącym do niego drewnianym budynku dla letników na Wiśniowej Górze. Przed zimą przenieśli się jednak do murowanej oficyny u Kopczyńskiego i byli wpisani do książki meldunkowej. Dwie osoby nie posiadające zameldowania sprowadzono z budynku drewnianego, w którym zamieszkiwała też Maria Starobrzyńska z kilkunastoletnią Wandą. Według Leokadii Kowalskiej dwie niezameldowane osoby była to babcia z wnuczką pochodzące z Przemyśla. Dziewczynce przypisuje się różne imiona. Leokadia nazywa ją Basią, a Adam Łapiński mówi o Danusi. Zdawałoby się, że nazwiska tych dwu osob powinna znać Wanda Starobrzyńska, jako że mieszkała z nimi w tym samym budynku. Jednak ta nie wspomina o nich w rozmowie, choć chętnie mówi o innej rodzinie, która mieszkała tam wcześniej. Janina i Paweł Filipowiczowie z dwoma córkami po niezbyt długim pobycie wyjechali, po czym – jak mówi Starobrzyńska – nigdy więcej się już nie pojawili. Zastrzega przy tym, że może to być nazwisko tzw. okupacyjne, czyli fałszywe. W relacjach brak wzmianki o tym, by na konfrontację do willi była sprowadzona Maria Starobrzyńska. Zabrakło również profesora Rajsa – jak nazywa go Wanda Starobrzyńska – albo profesora Ostróżki – jak mówi o nim Leokadia Kowalska. Można przypuszczać, że była to jedna i ta sama osoba. Ostróżko około pół roku wcześniej – według Kowalskiej – został zastrzelony przez Niemców przy ul. 11 Listopada. Wanda Starobrzyńska mówi o zabiciu przez Niemców profesora Rajsa. To, jak wieść o śmierci profesora przyjęła starsza z kobiet zamieszkujących w oficynie, dobrze zapamiętała Kowalska: – Jej rozpacz poruszyła wszystkich. Do końca widzieliśmy w jej oczach łzy. Płakała bez końca. Adam Łapiński jest przekonany, że słowa – No, to mamy siódmego – jakie usłyszał za plecami otwierając furtkę, odnosiły się właśnie do Ostróżki/Rajsa, i że to na niego czekali przybysze nie wiedząc, że ubiegli ich Niemcy. Licząc cztery osoby, jakie zastali w oficynie i dwie sprowadzonego z budynku drewnianego, byłby to właśnie ten „siódmy”. Niejasność wprowadzają tu inne relacje. Wanda Starobrzyńska twierdzi, jakoby widziała listę, na której figurowało czternaście nazwisk. Z kolei według mieszkającej w pobliżu Haliny Piekarskiej, u Kopczyńskiego przechowywano dziewięć osób. Jednak słowa „No, to mamy siódmego” padły. Adamowi Łapińskiemu przybysze zabrali dokument tożsamości obiecując, że odeślą go po dwóch tygodniach. Odesłali pocztą.

Kiedy podczas sprawdzania tożsamości mieszkańców oficyny okazało się, że są Żydami, jeden z przybyszy powiedział do Józefa Kopczyńskiego: – Trzeba było mieć nosa, jak się takich przyjmuje – zapamiętała Kowalska. Dodaje przy tym – Kopczyński na takie rzeczy bardzo uważał. Kiedy jedna z lokatorek powróciwszy skądś, zapytała go – Czy tu ktoś pytał o mnie? – natychmiast wymówił jej mieszkanie. Była Żydówką. Jakiś czas mieszkała później u Nagrabskich przy Głównej 3 – mówi Kowalska. Także Wanda Starobrzyńska pamięta, że po rozpoznaniu Żydów któryś z przybyszy odezwał się do Kopczyńskiego słowami: – Ty, łobuzie, pierwszy powinieneś dostać w łeb. Po zakończeniu konfrontacji mieszkańcy Diany, za wyjątkiem właściciela i jego gosposi, zostali zamknięci na piętrze. Leokadia Kowalska zachowała w pamięci starszą kobietę z oficyny: – Walczyła do końca. Nie dała się zawlec do piwnicy. – Pokaleczyła twarz zbira – wtrąca Adam Łapiński. – Wepchnęli ją do łazienki, tam zastrzelili – mówi Kowalska. Także Wanda Starobrzyńska zapamiętała tę scenę, choć nieco inaczej. – Rozpaczliwy opór stawiała starsza pani Rajsowa. Zabili ją w łazience. Tam się schroniła podczas szamotaniny na korytarzu. Pozostałych i dzieci zabijali w piwnicy. Adam Łapiński zamknięty na piętrze, słyszał dobiegające go z piwnicy prośby i krzyki dziewczynek – jak mówi – używając liczby mnogiej. Po tym – według Starobrzyńskiej – Kowalska musiała smażyć jajecznicę na kolację. A zabici w piwnicy byli nago – dodaje.

Sprawcy opuścili Dianę około piątej rano i poszli w kierunku stacji. Nieśli walizki – widziała z okna Kowalska. To samo z okna na piętrze widział Adam Łapiński. Ciała zostały zakopane naprzeciwko Diany na placu Sztukowskich za drogą – wedle relacji Haliny Piekarskiej. Była przy tym. Jej fragmentaryczna relacja jest po części sprzeczna z poprzednimi. Piekarska twierdzi, że w Dianie i pozostałych dwu budynkach łącznie przechowywało się nie siedem, ale dziewięć osób. Wśród zabitych utkwili jej w pamięci chłopiec w wieku około szesnastu lat z ojcem i matką, dziewczynka mająca około 17 lat i jedna mała dziewczynka. Widywała ich wcześniej. Wskazanie dwu ostatnich ofiar pokrywa się z zachowanymi w pamięci Adama Łapińskiego głosami dziewczynek. Mogłoby to także tłumaczyć rozbieżność co do imion dziewczęcych zapamiętanych przez Łapińskiego i Kowalską. Niezgodności te nie zmieniają jednak zasadniczego obrazu tego, co stało się w Dianie.

Willa “Diana”. Stan z 1973 r. (fot. Andrzej Głowacki).

Wanda Starobrzyńska zachowała w pamięci jeszcze jedno wydarzenie z tamtego czasu, nieco tylko późniejsze. Przed świętami Bożego Narodzenia była razem z matką na Dworcu Wschodnim na Pradze. Rozpoznała jednego ze sprawców. – Mamo – szepnęła do matki – To on! Ma nasze rękawiczki i szalik. Matka burknęła wtedy – Cicho! Odwróć się! Patrz w drugą stronę i udawaj, że go nie widzisz. Te rękawiczki i szalik mama Wandy wieczorami robiła na drutach. Kiedy przerywała pracę, kładła je razem z kłębkami wełny i drutami pod lampą. Zawsze w jednym i tym samym miejscu. Tak pamięta to Wanda. Wtedy na Dworcu Wschodnim rozpoznany sprawca z Diany miał te właśnie rękawiczki i szalik spod lampy. Wanda Starobrzyńska twierdzi, że nie mogła się mylić. Wzór był wyjątkowy i charakterystyczny.

O Dianie rozmawiałem między innymi ze Stanisławem Maciejewskim (1925) , nieźle obeznanym z podskórnym życiem miejscowości. Zadałem mu pytanie, na które uprzednio nikt nie potrafił (albo nie chciał) odpowiedzieć: –Jak to możliwe, aby przyjezdni, obcy, nieznani, mieli tak dokładne rozpoznanie sytuacji, topografii, personaliów? Ten spojrzał na mnie z lekkim politowaniem. – Przecież to proste. Jak tutaj była robota, to wszystko, co trzeba szło do Mińska. I na odwrót tak samo – odparł. C.d.n.

Bogdan Birnbaum
Wiktor Kulerski

Przypisy:
1.Z dokumentów Berka Rojzmana.
2.Barbara Herman, Oni byli w Treblince, w: Fołks Sztyme, 14 listopada 1970 nr 46/3978.

3. Gitta Sereny. W stronę ciemności…, dz. cyt. str. 160 i 212.
4. Barbara Herman, Oni byli w Treblince, dz. cyt.