Kaczy Dół – Międzylesie. Ziemia niczyja. Część 36.

Autor: , Osiedle: Międzylesie Data: .

Cd.
Marta Kulecka nie lekceważyła zagrożeń. Kierując się radą czołgisty szukała miejsca na ukrycie rodziny. Nie nadawało się do tego mieszkanie, jakie wynajmowała przy ul. Traugutta 5. Niepodpiwniczony budynek stał na podmurówce. Tylko pod pomieszczeniami kuchennymi parteru znajdowały się maleńkie piwniczki pełniące rolę chłodni. By dostać się do nich, należało odchylić kwadratową klapę w drewnianej podłodze kuchni i zejść po drabince do pomieszczenia mającego niewiele ponad metr objętości. Podobnie było u sąsiadów, którzy zresztą poznikali. Zamknięte na głucho stały domostwa Chudzików, Mazurków, Paciorków i, nieco dalej, Betlejów, Matiasiaków, Bochniaków, Wantusiaków. Spośród najbliższych sąsiadów uszedł gdzieś przed czerwonymi wzięty masażysta i kręgarz Dmitrij Jurkiewicz, który mawiał o sobie nie bez dumy „Ja, donskoj kazak”1 i nie mógł odżałować paruset swoich koni pozostawionych w stepie, gdzie przechwycili je bolszewicy. Skrzyneczkę z carskimi odznaczeniami trzymał ukrytą pod podłogą. Razem z nim zniknęła jego żona zajmująca się teozofią i okultyzmem, pozostawiając gromadę przygarniętych kotów. Już wcześniej, podczas zbliżania się frontu, wyjechała właścicielka domu Wanda Sławińska i jej były mąż. W sąsiedztwie trwały na miejscu jeszcze tylko siostry Pardelewiczowe. Za gęstym żywopłotem z karagany na rogu ulic H. Dąbrowskiego i R. Traugutta krył się ich niepozorny, bielony parterowy budynek, kształtem przypominający barak, wyposażony – jak się okazało – w całkiem obszerne piwnice. Siostry nawet chętnie przyjęły obie rodziny wysiedleńców z Poznańskiego – Kaniewskich i Kuleckich z towarzyszącą im góralką spod Wadowic Anielą Turek, byłą już właścicielką pensjonatu na Helu, wysiedloną stamtąd przez Niemców. Zebrało się tedy razem sześć kobiet, czwórka dzieci i …koza. Tę sprowadziły do piwnic Pardelewiczowe. Podobnie, jak Bolesław Skura, były zbyt przywiązane do zwierzęcia, by zostawić je na pastwę obcych, a być może jakiejś strzelaniny. Siano z komórki także zostało zniesione do jednego z piwnicznych pomieszczeń. Zgodnie z wieścią przyniesioną przez Kulecką liczono, że potrwa to nie dłużej niż parę dni. Nie spodziewano się też, że Niemcy okopią się zaledwie 500 metrów dalej , na skraju lasu anińskiego. Porcje żywnościowe jednak od początku były racjonowane. Dla małego dziecka Kaniewskich nieocenione okazały się butelczyny koziego mleka. Najpierw skończyły się suchary. Na dłużej starczyło kasz, choć buraczana marmolada wydzielana do nich po jednej małej kostce, też znikła szybko. Ostatnia wyczerpała się mąka, zużywana na niemające nazwy dania z niej i wody przyrządzane. Ogień w kuchni na parterze rozpalano tylko z rzadka, na krótko, nocą i wtedy, gdy choć odrobinę wiało, by dym nie zdradzał życia. Mimo, że wszystkie okiennice cały czas pozostawały zamknięte, kuchenne okna dodatkowo od wewnątrz szczelnie zasłonięto kocami. Pod koniec jedynym źródłem pożywienia stały się okoliczne przydomowe ogródki warzywne. O zmroku wyprawiała się do nich góralka Aniela. Ubrana na ciemno przemykała się chyłkiem przez ulicę i zniszczone pociskami ogrodzenia, by przytaszczyć z powrotem torby z wyszukanymi niemal po omacku warzywami i owocami pozbieranymi z ziemi. Wraz z tym, co odważyły się zebrać u siebie siostry Pardelewiczowe, musiało tego starczyć dla wszystkich.
22 sierpnia w podobnych okolicznościach na ulicy S. Żeromskiego zastrzelona została Zofia Szustkiewicz – Kociszewska. Oboje z Janem Kociszewskim nie podporządkowali się nakazowi ewakuacji ze względu na dwójkę małych dzieci, podobnie jak Kaniewscy i Kuleccy, podobnie jak grupa sióstr franciszkanek z Ulanówka. Zofia Szustkiewicz – Kociszewska, ps. „Kania”, wyszła z domu w poszukiwaniu mleka dla dziecka. Zginęła od kuli w połowie odległości między stanowiskami niemieckimi a rosyjskimi.

Do piwnicy przy ul. R. Traugutta 5 gdzieś na przełomie sierpnia i września trafili wreszcie rosyjscy zwiadowcy. I podobnie, jak przy Ogrodowej 36 pierwszymi ich słowami było: – Szpiony! Szpiony!

Ruiny “Ulanówka”. Jesień 1944 r. (ARM).

Piwniczanie z podniesionymi rękoma popychani lufami pepesz stanęli pod ścianami zwróceni twarzami do murów. Żołnierze przeszukali pomieszczenia. Porozumiewali się gestami, I znikli niespodzianie, jak przyszli. Jednak ostatniego, już na schodach zdołała zoczyć babcia Leontyna Kulecka. Huknęła nagle i głosem jakiego domownicy ani słyszeli, ani spodziewali się od niej: – Wiernis’! Zabiraj szto ostawił!2. Zaskoczony czerwonoarmista zatrzymał się i odwrócił. Siwowłosa, wyprostowana babcia Leontyna z podniesioną głową stała twarzą w twarz. Bez słowa podszedł do jednej z półek, wsunął rękę pod stos ubrań, wyciągnął stamtąd broń, włożył z powrotem do kabury i wspiął się po schodach ku wyjściu. Babcia Leontyna rodzona w Moskwie znała i język, i Rosjan. Dziewięcioletni Tolek zafrasował się. W piwnicznym półmroku nie zdołał dojrzeć, czy był to rewolwer, czy pistolet.

Pozostałości po okopach z 1944r. w lesie Branickich (ob. Las Wilanowski). Stan z 1998r. Fot. Wiktor Kulerski.

Koczujących w ukryciach na ziemi niczyjej napawały lękiem nie tylko wizyty składane przez zwiadowców. Strach zmieszany z nadzieją wzbudzał każdy większy ostrzał artyleryjski i palba karabinowa. A było ich niemało. Już 30 lipca nasłuchiwano z niepokojem odgłosów odległego boju, który toczył się na południowo wschodnim skraju Wiśniowej Góry3. 31 lipca walki czołgów i piechoty trwały właściwie na całym północnym skraju lasu Branickich⁴. 1 sierpnia ponownie rozpętała się kanonada. Ostrzeliwano jednostki rosyjskie próbujące wyjść z lasu Branickich na wschód od Wiśniowej Góry⁵. 3 sierpnia o godz. 19:00 rozpoczęło się trwające przez noc i w końcu odparte przez Niemców natarcie na Podkaczy Dół⁶. Walki toczyły się więc w okolicach Helenowa i musiał je przetrwać Bolesław Skura ze swoimi zwierzętami. 4 sierpnia nastąpiły dwa równoczesne ataki niemieckie – jeden na zachodzie pod Zbytkami, a drugi na wschodzie pod Starą Miłosną. Oba zostały odparte⁷. 7-8 sierpnia stoczono ostatni, decydujący bój o wzgórze 119 koło Pohulanki sąsiadującej z Wiśniową Górą. Walka o nie trwała osiem dni i nocy⁸. Po jego zdobyciu i przejęciu panowania nad szosą brzeską i jej odgałęzieniem prowadzącym ku Lublinowi, front zastygł na okres czterech tygodni. Nastał czas obustronnego nękającego ostrzału artyleryjskiego oraz czas zwiadowców i snajperów polujących na ziemi niczyjej. Wówczas to właśnie ofiarą któregoś z nich padła „Kania”.

Rozbity bunkier na wzgórzu 119. Na drugim planie widoczna kopuła kolejnego umocnienia. Stan z 1957r. Fot. H. Urbański.

W nocy z 6 na 7 września w lesie Branickich pojawiły się pierwsze oddziały Wojska Polskiego – 1 pułk artylerii lekkiej oraz bataliony szturmowe 1 i 2 pułków piechoty z 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki⁹. Przez dwie następne noce trwało luzowanie jednostek rosyjskich przez oddziały polskie na odcinku długości około 1 kilometra na wschód od torów kolejowych aż do ul. Wiślickiej (ob. Bielszowicka). Na zachód od torów kolejowych i na wschód od Wiślickiej rozmieszczone były pułki rosyjskie.
Kolejnym dniem była niedziela 10 września. Wiesiek Gwadera nie zetknął się z  żołnierzami polskimi, mimo że dowództwo 1 Dywizji rozmieszczono w okolicy Aleksandrowa. Rano, jak co dzień, dźwigał dwie pięciolitrowe bańki z mlekiem dla stałych odbiorców w Falenicy. Ruch – nie tylko na drodze – był niecodzienny, ani nawet nieconiedzielny. Gdzie spojrzeć stały samochody, ciągniki, działa. Brakowało tylko Katiusz, które chciał zobaczyć Wiesiek10. Przyglądano się im w Radości, bliższej linii frontu11. – To były dziesiątki dział. Może nawet setki – mówi Gwadera. – Ziemia była zryta gąsienicami ciągników. Całe skiby odwalone. Rozjeżdżona przez samochody. Aż w jednej chwili działa huknęły. Nagle. A potem to trwało i trwało. Może z pół godziny. Usiadłem na wzgórzu przy samej drodze, postawiłem bańki między kolanami, zakryłem uszy i patrzyłem. Ziemia drżała. Bańki się trzęsły. A ja i tak to wszystko słyszałem. Potem już nie patrzyłem. Czekałem, aż to się skończy. Jakbym ogłuchł. I nagle zrobiła się cisza. To skończyło się jak uciął. Tak, jak się zaczęło.

Leontyna Kulerska

Nawała ogniowa w rzeczywistości trwała dziesięć minut – od godziny 8:00 do 8:10. Potem ruszyło natarcie na przystanek kolejowy i hale fabryczne Kazimierza Szpotańskiego. Jako pierwszy po wschodniej stronie torów kolejowych uderzył batalion rosyjski na fabrykę. Na jej przedpolu zaległ pod ogniem. Nie wiemy, dlaczego Rosjanie weszli do walki w pasie natarcia pułku polskiego. Wyjaśnienia tego nie znajdziemy ani w szkicach sytuacyjnych, ani w meldunkach z 10 września. Około godziny 9:30 zaatakował batalion polski. Pokonał umocnienia niemieckie przy skrzyżowaniu ulic Głównej i Tramwajowej, a następnie drugą linię obrony przebiegającą przez zabudowania fabryczne. Bój trwał do godz. 10:10. Niemcy dwukrotnie usiłowali odzyskać fabrykę, ich ataki zostały jednak odparte. O godz. 10:30 to pierwsze, rozpoznawcze uderzenie wstrzymano. Wyparto Niemców z okolic przystanku kolejowego, fabryki oraz skrzyżowań ulic Głównej i Henryka Dąbrowskiego z Tramwajową. Polskie pododdziały zatrzymały się na granicy Anina. 56-ciu poległych w boju o  fabrykę, w tym 15-tu Rosjan i 41 Polaków wymieniono z imienia, nazwiska i stopnia wojskowego na trzech tablicach pamiątkowych znajdujących się obecnie na wysepce między jezdniami dawnej ulicy Głównej naprzeciwko pofabrycznych hal. Pierwotnie umieszczone były w ich bliskości. Imiennej listy poległych żołnierzy niemieckich nie znamy.
Cdn.

Bogdan Birnbaum
Wiktor Kulerski

Przypisy:

  1. Ja, doński kozak.
  2. –Wracaj! Zabieraj, coś zostawił!
  3. Zob. Norbert Bączyk i Hubert Trzepałka. Bitwa o wzgórze 119, w: Technika wojskowa. Historia, nr spec. 3/2019, str.84.
  4. Tamże str. 85.
  5. Tamże str. 86.
  6. Tamże.
  7. Tamże str. 87.
  8. Tamże.
  9. 1DP sformowana w maju 1943 r. przez gen. Zygmunta Berlinga w Sielcach n. Oką w obwodzie moskiewskim.
  10. Katiusza – potoczna nazwa rosyjskiej wieloprowadnicowej wyrzutni rakiet osadzonej na podwoziu samochodu ciężarowego.
  11. Zob.: Andrzej Lech. W Radości przy stacji 1920-1951. Warszawa, 2009, str. 179.